Zwykliśmy twierdzić, że sztuka jest siostrą religii. To prawda. Sztuka jest siostrą religii nawet wtedy, kiedy bywa jej złowrogim sobowtórem – niekiedy dopiero wtedy zaczyna działać wyobraźnia odbiorcy. Patrzenie na sztukę przez pryzmat doktryny religijnej często zaślepia, odbiorca nie może znieść faktu, że ktoś próbuje wytrącić go z utrwalonych schematów i wyobrażeń religijnych. A przecież przebłysków sacrum można poszukiwać wszędzie, również w tych obszarach kultury, które deklaratywnie religijne nie są lub nawet wobec religii nastawione są negatywnie.
Współczesny film daje nam, pomimo swojej ograniczoności, możliwość spotkania się z drugim, z innym; z kimś, kogo chcemy – ale czasem też nie chcemy, ponieważ się jego inności boimy – poznać. I przez to staje się w głębszym sensie religijny, bo odsłania wnętrza osób, do których w inny sposób nigdy nie mielibyśmy dostępu. Więcej nawet, film proponując głębokie, ale dla nas bezpieczne – czy bezpieczniejsze – spotkanie z innym, nierzadko pomaga wyzbyć się lęku czy niechęci wobec konkretnej inności. W sztuce chodzi bowiem o „poprzedzający wszelką ortodoksję – jak pisze Jerzy Sosnowski – zapis doświadczenia”. W tym sensie sztuka ciemności, zwątpienia, nihilizmu, a nawet bluźnierstwa nie musi być niereligijna. Nie należy przykładać do niej dogmatycznej linijki, bowiem zdarzyć się może, że dzieło najwyższej rangi duchowej i artystycznej całkowicie wypadnie z naszych miar. Dramatu człowieka nie zamkniemy przecież w żadnym dogmacie.
To jest fragment artykułu. Pełny tekst – w kwartalniku WIĘŹ zima 2013 (dostępny także jako e-book).