Tadeusza Mazowieckiego znałem od zawsze, bo od dzieciństwa moim drugim domem była siedziba warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej przy ulicy Kopernika 34. Po raz pierwszy zobaczyłem go w końcu lat sześćdziesiątych, na klubowym spotkaniu dla dorosłych, na które przypętałem się jako dziecko z powodów, których nie pamiętam. Nie pamiętam też, o czym mówił. Pamiętam, że jawił mi się jako młody, wysoki pan mówiący powoli, ale dobitnie, postać nieco tajemnicza, o której wiedziałem, że jest ważna, bo taka otaczała go aura.
Po latach, 1 grudnia 1981 r., zacząłem pracę w redakcji „Więzi”. Historia już go wtedy stamtąd wywiała, ale jego nieobecną obecność dawało się odczuć przez całe lata osiemdziesiąte. Gdy wyszedł z internowania i pojawił się w redakcji, koledzy zadzwonili do wszystkich z tą wiadomością. Wpakowałem rocznego Krzysia w nosiłki i przybiegłem na Kopernika. Brodaty pan Tadeusz uściskał mojego synka z czułością, chyba w ramach swego powitania z nieco bardziej normalnym światem, na który właśnie wyszedł i jeszcze nie zdążył się ogolić. Tak poznałem go jako ciepłego człowieka.
To jest fragment artykułu. Pełny tekst – w kwartalniku WIĘŹ zima 2013 (dostępny także jako e-book).