W potocznej wyobraźni chrześcijaństwo pierwszych trzech wieków jawi się jako rzeczywistość radykalnie antypaństwowa, zdecydowanie sprzeciwiająca się tyranii cesarzy. W podobnie uproszczonych wizjach rok 312/313, czyli zdobycie Rzymu przez Konstantyna Wielkiego, ogłoszenie powszechnej wolności religijnej, a niedługo później początek pomocy państwa dla Kościoła, przedstawia się jako koniec pierwotnego, „świętego” Kościoła i początek długiego okresu „błędów i wypaczeń”, który miałby zostać zakończony dopiero przez II Sobór Watykański.
Rzeczywistość jest, jak zwykle, bardziej skomplikowana. Ani bowiem pierwsi chrześcijanie niekoniecznie utożsamiali Cesarstwo Rzymskie z panowaniem Antychrysta, ani też Kościół pokonstantyński nie stawiał znaku równości między Cesarstwem a Królestwem Bożym na ziemi (mimo przejściowych pokus, by w chwili pierwszych triumfów tak uczynić). Faktem jest natomiast, że w IV wieku, w ciągu niecałych stu lat, chrześcijaństwo zmieniło się z religii prześladowanej w prześladującą. W pierwszej dekadzie tego wieku męczennicy szli na śmierć za odmowę podporządkowania się cesarzom w sprawach religijnych. Sto lat później cesarze uchodzili za strażników ortodoksji, wydawali prawa przeciw heretykom i poganom.
Rozpoczęła się budowa christianitas, średniowiecznego związku państwa i Kościoła, z wzajemnie krzyżującymi się kompetencjami. Czy była jednak inna możliwość? Czy chrześcijanie nie są poniekąd skazani na to, by w państwie albo próbować dyktować warunki, albo być przez nie prześladowanym?
To jest fragment artykułu. Pełny tekst – w kwartalniku WIĘŹ jesień 2013 (dostępny także jako e-book).