Potęga „Solidarności” była zarazem zaczątkiem jej słabości. Była tak wielka, że samym swym istnieniem podważała możliwość funkcjonowania starego systemu. PZPR traciła w szybkim tempie możliwość wpływania i sterowania środowiskiem robotniczym, a więc fabrykami, wymuszaniem wydajności pracy, nawet kosztem pracowników. Partia traciła zdolności mobilizowania większych grup społecznych. Odpłynęła od niej większość ludzi młodych, także z podległych partii organizacji młodzieżowych. Liczne pisma i biuletyny związkowe łamały monopol PZPR na informowanie społeczeństwa, kontrolowanie informacji przez cenzurę. Były to wszystko sukcesy Związku, ale nieuchronnie powodowały upadek systemu. A system upaść nie mógł, gdyż na straży jego trwania stała potęga Związku Sowieckiego, który w żadnym momencie polskich przemian nie zamierzał osłabić swej kontroli nad Polską. Co więcej, Zachód nie chciał podważać systemu pojałtańskiego podziału Europy, ani też procesu odprężenia, którego partnerem głównym był ZSRR. Toteż Polacy mogli liczyć na sympatię i pomoc Zachodu w reformowaniu swego kraju, ale bez wstrząsów i prowokowania awantury z ZSRR. Określało to granice zmian możliwych – choć gdzie dokładnie one przebiegają, nie wiedział nikt.
Jeśli patrzy się na „Solidarność” już w punkcie wyjścia jako na ruch świadomie antykomunistyczny, zmierzający do demokracji i gospodarki wolnorynkowej, to z tamtego czasu nie rozumie się nic. Niestety, historia – nie tylko „Solidarności” – została wpisana w spór polityczny w Polsce, stała się nawet obszarem ideologicznego konfliktu, a to oznacza, że zamiast prób rozumienia tego czasu otrzymujemy sądy skrajne, czarno-biały schemat i mitologię. Poniższe uwagi służą przypomnieniu realiów tego czasu i złożoności tego, co się działo.