Uwielbiam koty, stworzenia doskonałe. Ale gdy ktoś stawia je, choćby półżartem, wyżej od ludzi, czuję niepokój. Ludzie, na szczęście, doskonali nie są. Potrafią (czasem) kochać.
Jarosław Marek Rymkiewicz pisze w „Samuelu Zborowskim”:
„Odkąd żyję wśród kotów, obcuję z psychiką kocią, […] widzę […], przypatrując się poruszeniom ich wąsów, ich skokom i tańcom, że życie jest czymś innym, niż to wydawało mi się – kiedy żyłem wśród ludzi. Ująłbym to jeszcze tak: to jest inna całość, obszerniejsza, bogatsza, bardziej skomplikowana niż kiedyś sądziłem; to są przepaście znacznie głębsze niż sądziłem, a ciemność w tych przepaściach jest znacznie ciemniejsza niż ciemność w przepaściach człowieczeństwa”.
*
Kot jest stworzeniem doskonałym. Skupiony na samym sobie, pilnujący swych praw. Wypełniony dokładnie kocim sensem.
Kot jest stworzeniem rytualnym. W chaosie codziennego życia wyszukuje zwyczaje i je utrwala. Jeśli masz kota i choćby przypadkiem powtórzysz kilka razy o tej samej porze tę samą czynność, a pewnego dnia jej zaniechasz, kot będzie tym, kto ci o niej przypomni. Wyrzut w jego spojrzeniu, że znowu poddałeś się chaosowi, że nie potrafisz wytrwać w jakim takim porządku, tylko żyjesz jak zwierzę (!), nie daje się łatwo zapomnieć. Przecież do tej pory wstawałeś zawsze godzinę wcześniej i zaraz po wyjściu z łóżka szedłeś do kuchni nastawić w ekspresie kawę: dlaczego tym razem skręciłeś do łazienki? Kot nadaremnie czekał na ciebie koło lodówki – jak mogłeś mu to zrobić? I dlaczego właściwie wylegiwałeś się tym razem tak długo? Czy istnieje na tym świecie powód, żeby sobie na takie odstępstwa pozwalać?
Kot jest kudłatym, nisko nad podłogą zawieszonym terminalem sumienia, które oczekuje od ciebie ładu i organizacji
Wydaje się, że – z kociej perspektywy patrząc – życie staje się do zniesienia dopiero wtedy, gdy będzie odpowiednio nasycone rytmem powtarzalnych czynności. One wznoszą strukturę, w ramach której istnienie daje się zaakceptować. Podobieństwo do układu godzin brewiarza samo się narzuca i podsuwa ryzykowne metafory. Kot jest kudłatym, nisko nad podłogą zawieszonym terminalem sumienia, które oczekuje od ciebie ładu i organizacji, a nie anarchicznego rozmamłania i pozwalania sobie na wszystko.
Kot jest stworzeniem zmysłowym, a zarazem pozbawionym natrętnie okazywanej płciowości (pomijam okres rui, który zresztą u kotów domowych umiemy likwidować). Jeśli widzisz kota, nie możesz nigdy być całkowicie pewnym, że to nie kotka. Zresztą mam w domu kotkę i spontanicznie mówię do niej per kocie. Kot jest najpierw kotem, a potem dopiero samcem lub samiczką. Miazmaty refleksji genderowej nie mają do niego dostępu. Anglicy mogą sobie używać w stosunku do niego zaimka she, nie będą jednak z myślą o dziejach kota zastępować słowa „history” słowem „herstory”. To i tak jest jedna mru-storia.
Kot jest stworzeniem wszechstronnym. Słodki i miękki kłębek do głaskania może się w ułamku sekundy przemienić w morderczego fechmistrza z pięcioma szpadami w każdej łapie. Jego lenistwo i senność nigdy nie są bezkresne, ostateczne; jeszcze przed chwilą ułożony na kaloryferze jak susząca się szmatka, staje się błyskawicznie wulkanem energii, szalejącym od drzwi balkonowych do stojaka na parasole i z powrotem. Zresztą, nie dajmy się zwieść pozorom: znów poszedł spać, niby pogrążony w otchłani nieświadomości, jak jednak strzyże uchem! A półprzymknięte oko śledzi poczynania współlokatorów. Rzeczywistość po grzechu pierworodnym nie jest godna tego, by całkowicie tracić nad nią kontrolę.
Kot jest stworzeniem niezłomnym. Jak wiadomo, nikt jeszcze nigdy nie nauczył kota niczego, czego kot nie chciał się nauczyć. Jego silna wola kompromituje naszą gotowość do nieustających kompromisów. I to od małego: kiedyś, dawno temu, w moim ówczesnym mieszkaniu pojawiła się kilkutygodniowa kocina, znaleziona na klatce schodowej. Gdy zasiadłem do kolacji, kot wskoczył na stół i postanowił pożywić się moją kanapką z żółtym serem. Grzecznie zestawiłem go na podłogę. Zaledwie się wyprostowałem i spojrzałem na talerzyk, kot już tam był. Grzecznie zestawiłem go na podłogę. Sięgnąłem znowu po kromkę, ale kot już tam był. Grzecznie zestawiłem go na podłogę. Następnie szybciej niż dotąd rzuciłem się do mojej kanapki, ale kot już tam był. Kiedy tym razem zestawiałem go na podłogę, zorientowałem się, że unoszę w powietrzu coś więcej niż kota: na jego pazurze kołysał się plasterek żółtego sera.
Od postanowień kotów nie ma odwołania. Skoro mój aktualny kot uznał, że najwygodniejsze miejsce do popołudniowej drzemki stanowi krzesło przy (moim, jak mi się zdawało) biurku, żadna siła nie może skłonić go do zmiany przyzwyczajenia. Odtąd każdy tekst, który napiszę, każdy wysłany przeze mnie e-mail okupuję świadomością zadanego przed chwilą gwałtu. Żona zaczęła już przebąkiwać, żebyśmy kupili drugie krzesło, na którym mógłbym siadać po przeciwnej stronie blatu, jak petent. Notabene każda próba przeniesienia kota siłą dowodzi, że podporządkował on sobie grawitację, czego ludzkość nawet teoretycznie jeszcze nie opanowała (mimo prekursorskich prac Einsteina): gdyż kot, zdejmowany przemocą z krzesła, jest uderzająco cięższy niż w zwykłych warunkach.
A czy ktoś próbował nie pobawić się z kotem, kiedy kot uznał, że przyszła pora zabawy? Niech nikt nie mówi, że mu się to udało bez poważnych strat własnych.
Kot jest stworzeniem oszczędnym w ekspresji. Spróbujcie kiedyś pogłaskać przechodzącego koło waszych nóg kota, który nie ma na to ochoty. Rytm jego kroków, kierunek marszu nie ulegnie zmianie. W ogóle właściwie nic się nie stanie, poza tym, że grzbiet kota w jakiś niepojęty sposób obniży się dokładnie o tyle centymetrów, o ile zbliżyliście do niego dłoń. Jak sinusoida na ekranie oscyloskopu, powierzchnia kota przepłynie pod waszą ręką, przed nią i za nią osiągając ponownie apogeum; ta falista linia będzie rysowana kolejno przez łopatki, lędźwie, nasadę ogona i ogon sam, i zostaniecie z głupią miną, macając powietrze, podczas gdy kot będzie kontynuował dostojnie swoją wędrówkę do wybranego miejsca, nie zdradzając, że w ogóle musiał przed chwilą wykonać jakiś wysiłek.
Kot jest stworzeniem nieufającym oczywistościom. Jeśli wracasz do domu i kot, zgodnie z ustalonym rytuałem, przyjdzie się przywitać, po kilku głaśnięciach zacznie obwąchiwać twoją dłoń, żeby sprawdzić, czy to aby na pewno ty. Jeśli postawisz na podłodze pustą torbę, kot najpierw przydepnie ją łapą, upewniając się, że jest pusta; a potem na wszelki wypadek jeszcze zajrzy do środka. Rzeczywistość zawodzi nas zbyt często, żeby dawać się nabierać.
Kot jest stworzeniem całkowicie lekceważącym głupstwa tego świata. Jeśli przyniosę do domu gazetę i położę ją gdziekolwiek, kot umieszcza zaraz na niej swoją rozłożystą pupę, dając wymownie do zrozumienia, do czego nadaje się ten kawałek papieru, zadrukowany byle czym. Nigdy nie widziałem kota oglądającego w telewizji program publicystyczny: kiedy politycy na ekranie zaczynają się przekrzykiwać, kot, który do tej pory drzemał na kanapie, z bardzo wymowną miną wstaje, przeciąga się i wychodzi spać gdzie indziej. Owszem, zastałem kiedyś mojego kota na wpatrywaniu się w telewizor, gdy nadawano reklamy – ale usprawiedliwia go to, że był wówczas bardzo młody. Od tamtej pory widziałem go przed ekranem tylko dwukrotnie: raz śledził z widocznym zainteresowaniem mecz Ligi Mistrzów i raz próbował wyjąć z ekranu wokalistkę zespołu Bajm. W obydwu przypadkach potrafiłem go zrozumieć.
Kot nie ma względu na osoby. Najserdeczniej wita się z panią, która przychodzi do nas sprzątać. Podczas wizyty księdza po kolędzie jedynym interesującym elementem okazała się stuła: zbesztany obraził się i od tej pory odwiedzających nas czasem księży kontestuje, ostentacyjnie chowając się w sypialni. Kiedy jacyś przyjaciele zasiedzą się, o północy przychodzi do pokoju i głośnym krzykiem zwraca uwagę, że doprawdy, mają chyba państwo własny dom?
Kot jest stworzeniem, które wyraża na ogół lekkie rozczarowanie człowiekiem. Na nic twoje przekonanie, że przeżyłeś dobrze dzień. Jedno spojrzenie kota uświadomi ci, ile ci brakuje do doskonałości. Ruszasz się zdecydowanie za szybko i nie tam, gdzie by należało: jak wiadomo, koty „pętają się pod nogami”, jak to trywialnie nazywają ludzie, nie rozumiejąc zachęty, by pozbyć się nareszcie grzesznego pośpiechu. Nasz kot zresztą odniósł już pewien sukces, ponieważ wieczorami układa się w ciemnym korytarzu na samym środku, więc nauczył nas stąpania ostrożnie i powoli przynajmniej tam.
Kot jest lojalnym partnerem w interesach. Układ między tobą i kotem nie ma w sobie czułostkowości, szantażu emocjonalnego, stosunki między wami nie będą nigdy wylewne, co może ranić miłość własną człowieka, ale nie skrywa przynajmniej oszustwa. Skoro zamieszkałeś z kotem, wziąłeś na siebie obowiązki – i jeśli je wypełniasz dostatecznie (o wyższych notach nie ma co marzyć), kot pozwoli ci raz na jakiś czas zanurzyć rękę w jego futro, podrapać za uchem albo u nasady ogona i usłyszeć mruczenie. Taka zapłata dla nieużytecznego robotnika. Serdeczność, ale nieco cierpka. Klarowny deal, z którego obie strony mają pożytek; dobra odtrutka na kłamstwo komedii romantycznych.
Kot jest stworzeniem kontemplacyjnym. Nieraz poirytowany życiem publicznym, tą codzienną pianą złudzeń, obserwuję go, jak siada tyłem do nas wszystkich, wpatrzony gdzieś, gdzie indziej. Zajmujecie się nie tym, co ważne – taki komunikat zdaje się nadawać jego drobna sylwetka. Jesteście więźniami swoich dalekosiężnych planów, kiepsko uzasadnionych trosk, zbiorowych emocji, o których lepiej jest nie wiedzieć.
Ale zarazem, tak sobie myślę, koty nie potrafią zrozumieć, na co się nam przydają. Nie pojmują, jak bardzo potrzebujemy wyzwalaczy dla swojej czułości, którą tak lubimy w sobie. Wmawiamy im ludzkie cnoty, a przecież one są jak kosmici – enigmatyczne – i być może tylko z naszego zachwytu nad ich urodą intuicyjnie zdają sobie sprawę, wykorzystując go skrzętnie: ładnym łatwiej. Pochodzą ze świata natury, doskonale funkcjonalnego i przeraźliwie okrutnego. Dlatego gdy Jarosław Marek Rymkiewicz stawia je, choćby półżartem, wyżej od ludzi i każe dopatrywać się w nich wzoru, czuję niepokój. Uwielbiam koty, ale myślę, że na szczęście ludzie nie są doskonali. Potrafią (czasem) kochać.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, 2012 nr 1