W naszej chaotycznej, rozbitej na kawałki rzeczywistości, której scalenie wydaje się coraz mniej możliwe, ten dostęp do wielkiej całości, podarowany nam przez Płoskiego i jego Małą ciszę – trudno przecenić. Tym bardziej, że autor nie tylko zaprasza, aby podążać śladem jego osobistych doświadczeń, ale daje nam klucz, który pozwoli to odbicie wielkiej całości odnajdować również we własnym życiu.
Ten klucz to tyłowa cisza. „Czas spędzony w ciszy – pisze Michał Płoski w swojej książce – odsłania”. Ona odsłania to, co w życiu i sztuce najważniejsze.
Dla Michała Płoskiego cisza jest drogą życia. Praktykuje ją na co dzień malując ikony – praca ta wymaga skupienia i wewnętrznej ciszy. Ikonopis ma za zadanie nie tylko naśladować sposób przedstawienia i kolorystykę ikon, na których się wzoruje, ale również podążać drogą duchową twórcy kopiowanego pierwowzoru. To jednak nie wszystko. Co jakiś czas Michał Płoski i jego żona, Jolanta, zostawiają swoje kieleckie mieszkanie i ruszają do maleńkiej chaty ukrytej w lesie w Górach Świętokrzyskich. Tam w pozbawionym prądu domku wiodą bardzo proste życie, wypełnione codziennymi zajęciami. Jego rytm wyznaczają pory roku, dnia, posiłków, modlitwy… Ten rodzaj życia nazwał Michał Płoski „małą ciszą”, nawiązując do „małej drogi” św. Teresy od Dzieciątka Jezus i sławnego filmu dokumentalnego Wielka cisza – opowiadającego o życiu kartuzów, mnichów żyjących według bardzo srogiej reguły.
„Akcja” esejów zawartych w książce Płoskiego toczy się w tej – jak nazywa ją sam autor – maleńkiej pustelni. Nie tylko jednak tam. Cisza pozwala Płoskiemu wchodzić w różne czasy i zdarzenia – czasem zabawne, często bolesne. Autor umie zobaczyć je jako część wielkiej całości.
To jest fragment artykułu. Pełny tekst – w miesięczniku WIĘŹ nr 11-12/2012 (dostępny także jako e-book).