Z długiego terminowania u profesora Czesława M. pozostało mi to jedno najważniejsze pytanie i ta jedna najważniejsza odpowiedź: „Dlaczego teologia? Bo pierwsze ma być pierwsze”. Poganiam więc siebie niecierpliwie, bo moje życie dawno minęło depresyjny półmetek. Po raz ostatni muszę pójść do szkoły, gdzie uczą tego „pierwszego”. Idę do szkoły, bo tak nakazuje wniosek z rachunku sumienia, który nazywa się postanowieniem poprawy. A jest co poprawiać, bo przyznaję – pierwsze nie było pierwsze. Uświadomiłem sobie to zaniedbanie, otwierając Dziennik Raissy Maritain, ascetyczne, pozbawione ornamentów, pisarskiego fałszu (a fałsz frazy zdradza fałszywe wnętrze) i kamuflażu noty z podróży jej ducha w stronę Boga, albo jeszcze dokładniej – opis operacji przechodzenia ze strefy demarkacyjnej na stronę Boga.
Uśmiecham się gorzko, bo przecież długo zamieszkiwałem wraz z innymi tę strefę, strefę niczyją, strefę wiecznej tymczasowości i pracowitego oszustwa, bo byłem pracowity, prawie wzór cnót, pożerający książki i wiecznie z poczynionych odkryć niezadowolony, obłożony komentarzami do komentarzy, próbujący z męczeńską miną wsłuchać się w muzykę grających jednocześnie stu fortepianów. Godziłem się nazywać tę moją przypadłość kompleksem, robotniczo-chłopską zawziętością, próbującą nadrobić braki wynikłe z uczestniczenia w szczęśliwym systemie, ba, godziłem się nawet na klasyfikowanie jej w rubrykach teologii moralnej pod nazwą „obżarstwo duchowe”, tymczasem choroba była śmiertelna i zakaźna. I nie było to tylko nieumiłowanie prawdy, nie mogę sądzić się aż tak okrutnie. To był zwykły strach przed ostatecznym zaangażowaniem się, cierpieniem z powodu życia prawdą. Była w tej postawie balansująca na krawędzi oszustwa niedorosłość: „U studentów częściej zauważa się zainteresowanie prawdą niż umiłowanie prawdy. Dowiedzieć się wszystko jedno czego, dowiedzieć się jak najwięcej. Ten, kto kocha prawdę, usiłuje zdobyć wiedzę o przyczynach pierwotnych, wiedzę ostateczną, poza którą wyjść już nie można. Kimże jest człowiek niekochający prawdy?” (Raissa Maritain, Dziennik, s. 84).
Odpowiem na to pytanie. Jest to człowiek wyczekujący, zawieszający miłość i spotkanie z innym i Innym na czas nieokreślony, człowiek, który mówi: „Jeszcze nie dziś, może jutro, najpewniej pojutrze”. Bo, oczywiście, w imię swoiście pojętej duchowej uczciwości, musi poczynić pewne niezbędne przygotowania: „Osoby, które nie chcą przystąpić do modlitwy przed osiągnięciem wszystkich cnot, podobne są do małego ziarna, które nie chce wpaść w ziemię, zanim nie wypuści korzenia, łodygi i liści” (Raissa Maritain, Dziennik, s. 34).
To jest fragment artykułu. Pełny tekst – w miesięczniku WIĘŹ nr 11-12/2012 (dostępny także jako e-book).