Ojciec Maksym Popow odprawiał mszę na górze razem z Dariuszem. Teraz kurzy fajki i tupie mokrym śniegiem o deski klasztornego tarasu. Nie palił, nikotyna znów go jednak dopadła, złapała go nagle, powróciła, gdy przyszło cierpienie.
Maksym opowiada o życiu:
„Ojciec – zawodowy oficer polityczny. Matka – utalentowana reżyserka. Ona Boga nienawidziła. Kiedy poszedłem do zakonu – miotała złe słowa. Miała żal: mój kolega został już szefem pogotowia, a co mi przyjdzie z katolików? Teraz zgodziła się z moim powołaniem. Wcześniej jednak z jej powodu omal nie odszedłem z kapłaństwa.
Ojciec ciągle na mnie czeka – wierzy, że przyjadę do Tomska. Obiecuje mieszkanie, obiecuje, że załatwi mi pracę na uczelni… Bylebym tylko zrobił wnuków. Ja jednak odczuwam inne powołanie.
Wiara.
Pierwszy głębszy moment, to kiedy pochłonęła mnie cisza. To jak aria z opery. Cisza rodzi modlitwę. Modlitwa rodzi wiarę.
Cisza otaczała mnie w dzieciństwie, kiedy siedziałem obłożony książkami w osiedlowej bibliotece. Cisza odkrywała obecność czegoś, co jest poza mną, co ciągle mi towarzyszy, a zarazem mnie nie przytłacza. Ciekawe uczucie. Wiedziałem, że zawsze do tego czegoś mogę się zwrócić. Jak to się mówi w Rosji: «coś TAM jest». Do tego czegoś STAMTĄD się zwracałem.
A kiedy byłem w NRD, jako dziecko funkcjonariusza bratniej armii, to przechodząc obok jednego z kościołów katolickich poczułem dotknięcie. Muśnięcie łaski sprawiło, że zatrzymałem się i złożyłem ręce, a jedna z sąsiadek rzuciła: «Modlisz się, Popow, chociaż jesteś synem oficera politycznego». Bo ja jestem synem prominenta. Dobrobyt socjalistyczny nie był mi obcy. Pamiętam, jak bardzo lubiłem te wszystkie towary, które nam przywozili w dzieciństwie czarną wołgą. To były dobre czasy. Szczególnie, póki nie psułeś sobie humoru myśleniem o innych.
No a potem ta dziwaczna modlitwa, nagle i z zaskoczenia. Wiedziałem, że to wydarzenie staje w poprzek ojcowskich nauk, że jest wbrew temu, co mi mówił i czego uczył żołnierzy. O co więc poprosiłem w modlitwie? «Panie Boże, jeżeli istniejesz, spraw, by ta kobieta nie powiedziała nic mojemu ojcu». Zadziałało. Tuś mi! A więc do tej dziwnej obecności mogę się zwracać z konkretną sprawą! Ona słyszy!
Nie mieszkaliśmy w miasteczku zamkniętym, ojciec był w jednostce reprezentacyjnej, mogłem się więc swobodnie poruszać po Berlinie. Jąłem przyjeżdżać do katedry Świętej Jadwigi, jeździłem coraz częściej. Siedziałem tam, słuchałem muzyki organowej. Miałem wreszcie dom.
W mieszkaniu było bowiem ciężko. Po wierzchu – świetlanie, a gdy drzwi się zamknęły – spadaliśmy do piekła. A jak nie ma Boga, to skąd wytrzasnąć siłę do przebaczenia? Jeśli nie mamy odbicia, pozwalającego wyjść poza przestrzeń wypełnioną ludzką słabością, to zaczynamy boksować w osadzie wzajemnych oskarżeń. Boksujemy i zarazem jesteśmy w swym terrarium głusi. Kościół zaś stał się dla mnie bezpiecznym miejscem, przestrzenią, w której słyszysz. W katedrze nic mi nie groziło.
No więc droga wiary. I ból. Po raz pierwszy obraziłem się na Boga pod koniec lat 80. Miałem ogromne pragnienie modlitwy. Pół godziny szedłem do kościoła na piechotę, a jak byliście już na Syberii, to wiecie, co znaczy trzydzieści minut takiego marszu w zimie. Dotarłem więc do świątyni, ale drzwi były zamknięte. Wtedy powiedziałem przed tymi wrotami: «Boże, Ciebie nie ma. Jakbyś był, to byś mi otworzył, nie chciałem przecież nic więcej, tylko pomodlić się do Ciebie. Chciałem tylko tu wejść. Jakeś nie posłuchał, to Cię nie ma. Mieli rację, że wiara to opium». No i wtedy się stoczyłem. Pomyślałem: Nie ma Boga? Hulaj dusza.
Cały tekst w miesięczniku WIĘŹ nr 11-12/2011 (dostępny także w wersji elektronicznej jako e-book)