Zapukałem. Drzwi otworzył Iw[aszkiewicz] i zwracając się w głąb małego apartamentu, powiedział do kogoś, że zejdzie na dół, bo ktoś do niego przyszedł. Domyśliłem się, że mówi to do Borejszy, z którym przyleciał z Rzymu. Nie wiedziałem, że zajmują wspólny pokój.
– A kto to taki? – słyszę głos z pokoju.
– Nie – to nic takiego – przyszedł p. B[obkowski]. – Wyczułem wyraźnie, że Iw[aszkiewicz] jakby się bał, że wpuszczony, mógłbym coś „chlapnąć”, co nie byłoby dla niego przyjemne. Dlatego nie sądzę, że scena była umówiona.
– Ależ nie, proszę bardzo, na pewno nie zgorszy się moim strojem.
Wchodzę.
Borejsza siedzi w płaszczu kąpielowym. Widziałem go przelotnie ostatni raz bodaj w 1935 r. na jakimś wieczorku socjalistycznym na ul. Cz[erwonego]. Krzyża w Wa-wie. Bardzo się roztył od tego czasu. Oczywiście nie przypomina mnie sobie zupełnie.
– Poznałem pana przelotnie jeszcze przed wojną, ale byłem wtedy jeszcze bardzo młody – mówię, witając się.
– A gdzie?
– Na jednym wieczorku ZNMS-u na Cz. Krzyża. Pan mieszkał wtedy na Żoliborzu w tej spółdzielni robotniczej, której zarządzającym był Freyd.
– A tak, tak – (blado). A cóż z tym Freydem, gdzież on jest?
– W Paryżu – odpowiadam.
– Aha – to on w tym waszym WRN-ie.
– Tak. W tym naszym WRN-ie – odpowiadam z uśmiechem.
Jakby ogarnia się trochę i powiada:
– Przepraszam, że pana przyjmuję w takim stroju, ale my, Azjaci, nie przywykliśmy do przyjmowania gości. A tutaj jest Europa – (z agresywnym przekąsem) Europa…
– Trochę się pan myli – odpowiadam. – Tu jest Zachód. Europa sięga znacznie dalej [i] nigdy nie będzie pan Azjatą. Z geografii niedostatecznie.
Śmiechy. Przechodzimy na inny temat.
– No i cóż – a pan nie wybiera się jeszcze do Polski. Mówił mi Jarosław, że gdzieś pan wyjeżdża.
– Jeszcze nie. Zresztą teraz nie byłoby ze mnie wiele pożytku, bo dla komunistów byłbym zawsze wymiszkowanym marksistą.
Cały tekst w miesięczniku WIĘŹ nr 5-6/2011 (dostępny także w wersji elektronicznej jako e-book)