Jarosław Iwaszkiewicz, jak niektórzy bohaterowie jego tekstów, miał tę wielką życiową wygraną, że nie wiedział, co to jest pośpiech. Uprawiał polszczyznę współczesną, ale tak, że znać w niej było pamięć dawnych rubieży Rzeczypospolitej i zapach przedwojennej kawiarni. Niby trzymał rękę na pulsie bieżących wydarzeń, niby sycił się spływającymi nań zewsząd pochwałami i PRL-owskimi zaszczytami, ale w swych felietonach o książkach, ogłaszanych w latach 1954-1979 na łamach „Życia Warszawy”, okazywał zaskakujące désintéressement dla efemerycznych spraw światowych. Z opisywanych faktów zewnętrznych – a brał pod uwagę szerokie tło historyczne, kulturowe i obyczajowe – wyławiał idee mogące uzyskać przywilej długiego trwania. W literaturze interesowała go ciągłość, a także szczerość uczuć, będąca zarzewiem autentycznej więzi z czytelnikiem. Pod tym kątem śledził obecność poezji romantycznej w twórczości współczesnych naturszczyków, przejawy bezwzględnej samotności Aleksandra Gierymskiego, zaskakujące powody biedy umierającego Chopina czy ożywcze aspekty miłości w zagmatwanych często strofach Nerudy.
Zasięg tematyczny jego cotygodniowych kronik – składających się na „Rozmowy o książkach” – pisanych piórem w poniedziałkowe poranki, jest zresztą ogromny: ciągnie się od poezji maoryskiej i eskimoskiej do XX-wiecznych przekładów Fausta Goethego, od baśni „Z tysiąca i jednej nocy” do Witkacego, Dąbrowskiej i Szymanowskiego; i od Dantego do Leca. Pan ze Stawiska pióro ma lekkie. Bywa kolokwialny i rozlewny, ale także przewrotny i dosadny.
Cały tekst w miesięczniku WIĘŹ nr 1/2011 (dostępny także w wersji elektronicznej jako e-book)