Wydaje się nam logiczne, żeby pierwszy krok uczynił ten, kto spowodował krzywdę. Dlatego tak często proces pojednania rozpoczynamy od żądania przeprosin. W rodzinie, w społeczeństwie, w szkole, a także w dyskursie publicznym niejednokrotnie słyszymy, że warunkiem pojednania jest prośba o wybaczenie. Pierwszy krok w procesie pojednania powinien jednak zrobić nie ten, kto zawinił, ale raczej ten, kto ma więcej sił psychicznych i duchowych. Być może będzie to właśnie strona skrzywdzona, a nie krzywdząca.
To prawda, że przebaczyć nie jest łatwo, oznacza to bowiem konieczność przedłożenia miłości ponad oczywiste z punktu widzenia psychologicznych mechanizmów poczucie krzywdy. Czasami może się to okazać niemożliwe. Przebaczenie to także trudna walka z własną pychą, która stawia w centrum nas samych, nasze ego, a nie nasze dobro czy dobro drugiego człowieka. To także zmaganie się z rodzącym się w nas pragnieniem zemsty, do czego nakłania nas świat i nasi wątpliwi przyjaciele, którzy myśląc, że stają po naszej stronie, uniemożliwiają nam otwarcie się na miłość i przebaczenie.
W procesie przebaczenia postawa osoby skrzywdzonej jest jednak kluczowa. To ona powinna wysyłać sygnały, że powrót tego, który „roztrwonił majątek” zaufania jest oczekiwany. Warunkiem powrotu jest bowiem minimum pewności, a może po prostu nadzieja, że po powrocie spotka nas dowartościowanie, a nie upokorzenie. Tym, co ostatecznie wyzwala, jest nie prawda o grzechu, lecz miłość, która jest zdolna ten grzech przebaczyć.
Cały tekst w miesięczniku WIĘŹ nr 1/2011 (dostępny także w wersji elektronicznej jako e-book)