Być może istnieją inne drogi, piękniejsze, trudniejsze, bardziej fascynujące, ale nie widzę powodu, bym miał na nie wchodzić, bo nie są one moimi drogami.
Gdy otrzymałem od redakcji „Więzi” pytanie, dlaczego nadal jestem księdzem, trochę się zdziwiłem. „Co za czasy, że muszę uzasadniać, dlaczego nie odszedłem z zakonu, nie porzuciłem kapłaństwa” – pomyślałem.
Następnego dnia w liturgii przeczytałem fragment Ewangelii, w którym Pan Jezus pyta apostołów: „Czyż i wy chcecie odejść?”. Piotr odpowiedział „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego”. Słowo Boże przekonało mnie, że zawsze byli uczniowie Chrystusa, którzy słuchając Mistrza, szemrali: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać” – i od niego odchodzili. Konieczność uzasadnienia obecności na drodze, na którą powołał Chrystus, nie jest więc niczym niezwykłym.
Wcale nie chciałem zostać księdzem, ale potężna siła wołała mnie, bym zdecydował się odpowiedzieć na powołanie, którego w pełni nie rozumiałem
Nadal jestem księdzem, bo nie ja sobie wymyśliłem tę drogę. Gdy wstępowałem do dominikanów, zostawiałem kolegów z konspiry, rozstawałem się z dziewczyną, rezygnowałem z realizacji moich marzeń i planów. Wcale nie chciałem zostać księdzem, ale potężna siła wołała mnie, bym zdecydował się odpowiedzieć na powołanie, którego w pełni nie rozumiałem.
Gdy jakiś rok po obłóczynach mój starszy współbrat Wojciech Giertych pytał mnie, dlaczego wstąpiłem do zakonu, odpowiedziałem: „Bo Pan Jezus tego chciał”. Dziś z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że to, co najważniejsze w moim życiu, zawdzięczam przyjaźni z Jezusem, który dwadzieścia kilka lat temu zaprosił mnie do wstąpienia do zakonu, a w konsekwencji do przyjęcia święceń kapłańskich. Dał mi On łaskę intymnego obcowania ze sobą podczas sprawowania sakramentów, radość czytania i głoszenia Jego słowa, mozół godzin spędzonych we wspólnym milczeniu.
Jemu powierzyłem swoje życie. Ono należy w stu procentach do Niego. A skoro Chrystus nie daje żadnych sygnałów, by zależało Mu na zmianie mojego stanu, to nie widzę powodu, bym sam miał o tym decydować. Jakże mógłbym zostawić Przyjaciela i podążyć za swoimi pomysłami, samodzielnie układać życie, skoro On zawsze był mi wierny?
Nadal jestem księdzem, bo przez dwadzieścia kilka lat życia zakonnego i kapłańskiego nawiązałem wiele relacji z ludźmi. Przede wszystkim z moimi współbraćmi w zakonie, z którymi powiązały mnie więzy braterskiej przyjaźni.
Doświadczyłem też pięknej miłości ludzi, dla których byłem katechetą, duszpasterzem, kaznodzieją, którym pomagałem odnajdywać drogę do Boga, pomagałem się z Bogiem dogadywać, a którzy też niejednokrotnie mnie pomagali, wspierali w trudnych chwilach, umacniali moją wiarę. Niejednokrotnie doświadczam, jak Bóg jest obecny między nami, w naszej drodze do niebieskiej ojczyzny. Byłem świadkiem, jak przez moje nieporadne działania dokonują się w ich sercach wielkie rzeczy.
Niedawno, gdy głośno było o porzucaniu kapłaństwa przez kolejnych księży, usłyszałem: „Ale ty nam tego nie zrobisz?”. Na szczęście nie muszę toczyć takiego zmagania. Nadal mogę z pełnym przekonaniem, wraz z moimi braćmi i siostrami, podążać za Chrystusem w sposób przez Niego zamierzony. Jakże mógłbym powiedzieć tym, których namawiałem do wierności, do opierania się pokusom, do zaryzykowania wiary, do zawierzenia nadziei, do pójścia za tęsknotą – że rezygnuję z drogi, na którą zapraszałem? Jakże mógłbym powiedzieć ludziom, którzy poświęcali swoje siły i czas, by wspomóc mnie w moim kapłaństwie, że zmarnowałem ich dar?
Nadal jestem księdzem, bo nikt nie przedstawił mi sensowniejszej propozycji mojego życia, mojego szczęścia. Dostąpiłem nadzwyczajnej łaski. Dziś jestem przekonany, że mogąc jeszcze raz dokonać wyboru mojej drogi, i tak zostałbym dominikaninem. Być może istnieją inne drogi, piękniejsze, trudniejsze, bardziej fascynujące, ale nie widzę powodu, bym miał na nie wchodzić, bo nie są one moimi drogami.
Czasem słyszę słowa ludzi o poświęceniu, które jest moim udziałem przez fakt życia w zakonie, słyszę, jak heroiczną walkę musi stoczyć ktoś, kto trwa w wierności powołaniu. Ja nie muszę takiej walki prowadzić. Czasem czuję się wręcz zażenowany faktem, że dostąpiłem tak wielkiej łaski za darmo, bez żadnej mojej zasługi. Czasami boję się, że przyjdzie czas, gdy trzeba będzie za te piękne lata zapłacić.
Nie znaczy to, że nie ma w moim życiu trudności, że wszystko mi się podoba, że nie spotykam się z sytuacjami, które rodzą moją wściekłość i irytację, że niejednokrotnie nie frustruje mnie moja bezsilność wobec ludzkiej biedy albo podłości. Suma tych wszystkich nieprzyjemnych doznań nie jest jednak w stanie przeważyć sumy dobra, które zostało mi ofiarowane przez kapłaństwo. Dlaczego miałbym zatem rezygnować ze swojego szczęścia?
Tekst ukazał się miesięczniku „Więź” nr 6/2007 jako odpowiedź na ankietowe pytanie redakcji: „Dlaczego (nadal) chcę być księdzem?”
Przeczytaj także: Ks. Kaczkowski: Jesteśmy prawdziwymi chrześcijanami? Śmiem wątpić