Jesień 2024, nr 3

Zamów

Zakładnicy stereotypów?

Czy stosunki polsko-żydowskie będą albo też mogą być normalne — pyta redakcja „Więzi”. Pierwsza, instynktowna odpowiedź brzmi: nie będą, bo być nie mogą, bo wcale nam na tym nie zależy.

Cóż to właściwie znaczy „normalne”, kiedy mówimy o stosunkach pomiędzy narodami? Najczęściej tyle co „poprawne”, czyli w gruncie rzeczy obojętne. Czy możliwe są takie właśnie relacje pomiędzy narodami, które przez stulecia żyły obok siebie, a czasem razem, na tej samej ziemi i z których jeden został na tej ziemi zamordowany? Może raczej powinniśmy zapytać, czy możliwe jest przezwyciężenie traumy, która obu naszym narodom nie pozwala wyjść poza negatywny stereotyp sprowadzający się, jakże często, do wymiany wzajemnych oskarżeń, zwłaszcza tu, za oceanem.

Na tak postawione pytanie odpowiadam zatem: normalność jest możliwa, przynajmniej w pewnych środowiskach. Pod warunkiem, że zdamy sobie sprawę z tego, iż jesteśmy zaledwie na początku drogi, że nic jeszcze nie jest przesądzone, i że po obu stronach powinniśmy przygotować się na rozczarowania i porażki wynikające czasem ze złej woli, częściej z instynktu obronnego, a jeszcze częściej z ignorancji.

MONOLOG POLSKO-ŻYDOWSKI?
Mówiąc o stosunkach polsko-żydowskich, zwykliśmy w Polsce używać słowa „dialog”. Dialog zakłada istnienie po obu stronach równoprawnych partnerów, w równej mierze zainteresowanych wymianą poglądów, dyskusją, której przedmiotem są subiektywne przekonania, ale także, jeśli nie przede wszystkim, fakty. Bardzo długo uważałam, że tak właśnie wygląda rzeczywistość. Bo też tak właśnie, z mojej polskiej perspektywy wyglądała. Na licznych konferencjach i spotkaniach dotyczących relacji pomiędzy judaizmem a chrześcijaństwem, a także Polakami i Żydami, spotykałam partnerów, to znaczy ludzi, którzy, choć często się ze mną nie zgadzali, byli, tak samo jak ja, zainteresowani wymianą poglądów i równie głęboko przekonani, że dialog jest ważny i konieczny. Wiele czasu musiało upłynąć, nim zdałam sobie sprawę, że są to zazwyczaj ci sami ludzie, znajdujący się, po obu stronach, na marginesie głównych nurtów.
Praca w kancelarii premiera Jerzego Buzka, w charakterze doradcy do spraw stosunków polsko-żydowskich, pozwoliła mi dostrzec zupełnie inny poziom polsko-żydowskiego dialogu, którego przedmiotem była gra interesów, w której obie strony świadomie godziły się na polityczną instrumentalizację tego, co zwykłam uważać za wartość samą w sobie. Nie chcę przez to powiedzieć, że na tym poziomie dialog musi być nieuczciwy i najczęściej nie jest, ale twierdzę, że jego uczestnicy muszą brać przede wszystkim pod uwagę interes swojego państwa lub grupy, którą reprezentują, co zasadniczo zmienia jego charakter.
Jedną z pierwszych wizyt w Nowym Jorku złożyłam człowiekowi stojącemu na czele jednej z największych i najstarszych żydowskich organizacji, który jako dziecko został uratowany przez swoją polską opiekunkę. Długo mówiłam o potrzebie dialogu, o konieczności zmiany formuły wyjazdów żydowskiej młodzieży do Polski, a przede wszystkim włączenia do programu spotkań z polskimi rówieśnikami. Mój rozmówca uprzejmie mnie wysłuchał, a potem powiedział: rozumiem, że wam to jest potrzebne, ale dlaczego my mielibyśmy być tym zainteresowani?
W Polsce zwykliśmy uważać, że nasz kraj jest i zawsze będzie niezwykle dla Żydów ważny. Nie tylko dlatego, że jest największym żydowskim cmentarzem. Polin to przecież miejsce narodzin niezwykłej, różnorodnej żydowskiej cywilizacji1. I, jak przekonująco mówił do żydowskich słuchaczy zgromadzonych w nowojorskim konsulacie dr Michael Steinlauf, tych korzeni nie można po prostu odciąć, bo oznaczałoby to odcięcie się od najwspanialszej części żydowskiej kultury, jaka kiedykolwiek powstała w diasporze. „Wszyscy jesteśmy jej spadkobiercami” — powiedział Steinlauf. „To prawda — odpowiedział jeden ze słuchaczy — ale po co nam do tego Polacy?”

Ludziom, którzy w Polsce zajmują się odkrywaniem żydowskiej historii, odpowiedź na to pytanie wydaje się zazwyczaj oczywista i pewnie zdziwiliby się, że w ogóle można je zadać. Nam ten dialog jest potrzebny także po to, by odkryć i zrozumieć samych siebie. My nie możemy, choćby raz w życiu, nie zadać sobie pytania, jaka byłaby nasza ojczyzna, gdyby nie było Zagłady. Żydowskie spojrzenie jest inne, bo wspomnienia rodzinnych stron własnych, rodziców czy dziadków, nawet jeśli są (sprzed Zagłady) dobre — co nie tak rzadko się zdarza — nieuchronnie przypomina im o zamordowanych. Od tego nie można uciec. A dla przetrwania pamięci i tradycji Polin dialog z Polakami nie jest warunkiem koniecznym. Nawet jeśli ma się świadomość, że ta kultura nie powstała w próżni. Ale jednak, wbrew tytułowi tego podrozdziału (i oczywiście tytułowi całej książki Grynberga — „Monolog polsko-żydowski”), coraz częściej zdarza się, że zaczynamy rozmawiać.

W rok po naszej pierwszej rozmowie mój rozmówca z dużej żydowskiej organizacji nieoczekiwanie do mnie zadzwonił. „Już wiem — powiedział — dlaczego dialog z wami jest jednak dla nas ważny”. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jego decyzja o potrzebie dialogu z Polakami ma motywy polityczne, że na jej podjęcie mają wpływ i stosunki polsko-amerykańskie po 11 września, i polsko-izraelskie, i wzrost antysemityzmu w Europie Zachodniej, i polskie członkostwo w UE. Nie zmienia to jednak faktu, że coraz częściej jestem zapraszana na spotkania z młodzieżą wyjeżdżającą do Polski, a grupy z jego organizacji uczestniczące w Marszu Żywych, podobnie jak z American Jewish Committee, spotykają się ze swoimi polskimi rówieśnikami.

Coraz częściej chcą rozmawiać ci, którzy wrócili z Polski, nawet jeśli nie są potomkami polskich Żydów. Chcą zrozumieć, dlaczego tylu ludzi w Polsce interesuje się historią Żydów, których już przecież w Polsce prawie nie ma. Nie rozumieją tego. „Zobacz, kto interesuje się w Ameryce Indianami — mówią mi. A po co wam Muzeum Historii Żydów? Dlaczego to dla was takie ważne?” I zaraz przypominają, że Muzeum Indian Amerykańskich w Waszyngtonie wciąż jeszcze nie całkiem otwarto, chociaż w zeszłym roku odbyła się uroczysta inauguracja. Ale chcą także wiedzieć, dlaczego w pobliżu Uniwersytetu Warszawskiego sprzedaje się antysemicką literaturę i dlaczego na ścianach domów można zobaczyć antysemickie graffiti. Najczęściej są jednak zdziwieni, że jest ich mniej niż sądzili.

AUTOSTEREOTYPY I STEREOTYPY
O ile przed przyjazdem do Nowego Jorku sądziłam, że wiem coś niecoś o polskim stereotypie Żyda i ta moja wiedza w zasadzie znalazła potwierdzenie u części nowojorskiej Polonii, o tyle stereotyp Polaka i Polski rozpowszechniony wśród amerykańskich Żydów z pewnością mnie zaskoczył. Nie byłam chyba — po tylu latach dialogu! — przygotowana na jednoznacznie negatywną konotację polskości i niezwykle głębokie zakorzenienie tego stereotypu. Ale o tym za chwilę. Najpierw o równie głęboko zakorzenionych, u obu narodów, autostereotypach, opiniach na swój własny temat.

We własnych oczach Żydzi byli przez wieki tylko i wyłącznie niewinnymi ofiarami — w każdym miejscu i w każdym czasie w Europie, przede wszystkim wschodniej. Stereotyp ten jest tak silny, że wybitny prawnik, profesor Harvardu, Alan Dershovitz, w książce — a właściwie ściągawce dla żydowskich studentów lewicujących, a więc propalestyńskich, uniwersytetów obu wybrzeży — „A case for Israel”, pisze, iż przyczyną pierwszej aliji (czyli masowych wyjazdów Żydów do Palestyny) była polityka „antysemickich reżimów w Polsce i na Litwie”. Pierwsza alija to przełom XIX i XX wieku. Dla Dershovitza nie ma znaczenia, że oba te państwa wówczas nie istniały, ponieważ w Europie Wschodniej zawsze prześladowano Żydów i zawsze zamykano ich w gettach. Przekonanie, iż Żydzi, poza USA i oczywiście Izraelem, byli wyłącznie prześladowani, jest tym silniejsze, im dalszy związek mówiącego z Europą. Rzecz jasna, przekonanie to wzmacniane jest historyczną ignorancją, o którą w amerykańskim systemie edukacyjnym doprawdy nietrudno.

Polacy są równie głęboko przekonani, iż byli wyłącznie ofiarami historii, choć w przeciwieństwie do Żydów, heroicznymi ofiarami. I ofiarami pozostają. Ich bohaterstwo i cierpienie zostało zawłaszczone przez Żydów, którzy po pierwsze: zmonopolizowali termin Holokaust, a po drugie sfałszowali historię, bo przecież Polacy, cierpiąc tak samo jak Żydzi pod okupacją hitlerowską, mieli w sobie jeszcze tyle męstwa, by Żydom pomagać, chronić ich lub przynajmniej duchowo wspierać. Przekonanie to jest tak silne, że odrzucenie „Sąsiadów” J.T. Grossa zaowocowało w USA powstaniem co najmniej kilku komitetów „Obrony Dobrego Imienia Polski”, a odmowa zastosowania terminu Holokaust w odniesieniu do eksterminacji Polaków przez Niemców zaowocowała dramatycznym opuszczeniem The National Polish American-Jewish American Council przez polonijną działaczkę, kobietę skądinąd rozsądną, mądrą i dobrze wykształconą.

Jest oczywiste, że konkurencja o miano największej Ofiary Historii musi prowadzić do konfliktów, zwłaszcza w diasporze. I jest oczywiste, że konflikt ten muszą wzmacniać wybiórcza znajomość historii (w przypadku Polaków) i równie wybiórcza wiedza o niej lub wręcz całkowita ignorancja (w przypadku Żydów).

Na opisane powyżej autostereotypy nakładają się, i wzmacniają konflikt, równie głęboko zakorzenione stereotypy Polaka w oczach Żyda i Żyda w oczach Polaka. Skutkiem tego dialog polsko-żydowski w Ameryce jest albo niemożliwy, albo też wymaga od jego uczestników wyjątkowego heroizmu.

Stereotypowy Żyd w oczach przeciętnego Polonusa to ktoś, kto nigdy nie odczuwał wdzięczności wobec swojej polskiej ojczyzny, która przecież zawsze była mu dobrą matką, kto ją nieustannie zdradzał, budował bramy powitalne dla Sowietów, a potem mordował polskich patriotów jako funkcjonariusz UB (który składał się, jak wiadomo, wyłącznie z Żydów). Tu, w Ameryce, stereotypowy Żyd zajmuje się albo szkalowaniem Polski, albo też czerpie sadystyczną satysfakcję z zatrudniania Polaków w swojej firmie (lub we własnym domu, co dotyczy przede wszystkim Polek) i wykorzystywania ich pracy za minimalną płacę.
Stereotypowy Polak to w oczach Żydów przede wszystkim antysemita. To ktoś, kto Żydów nienawidzi na tyle, by ich Niemcom wydawać, albo też, jeśli nie grozi mu za to kara, po prostu zabijać. Polacy zawsze nienawidzili Żydów i zawsze ich prześladowali. Tak naprawdę byli gorsi niż Niemcy. Wystarczy sobie przypomnieć, co robili, kiedy Niemców jeszcze nie było (Przytyk), albo już nie było (Kielce). Polacy są współodpowiedzialni za Zagładę i gdyby nie ich chętna pomoc, Niemcy nie byliby w stanie zamordować aż tylu Żydów. Przecież nie bez przyczyny zbudowali swoje obozy zagłady właśnie w Polsce…

Kiedy kilka tygodni temu otwierałam kolejne spotkanie poświęcone stosunkom polsko-żydowskim, współorganizowane przez North American Council for the Museum of the History of Polish Jews, starałam się powiedzieć o sile wzajemnych stereotypów, przywołując wspomniane wyżej cytaty z Dershowitza i przytaczając ironicznie wiedzę, którą zdobyłam podczas niezliczonych spotkań z Żydami na Wschodnim Wybrzeżu. Dowiedziałam się wtedy między innymi, iż Polacy byli strażnikami w hitlerowskich obozach zagłady, że Polacy ładowali Żydów do wagonów odjeżdżających do tych obozów i że z całą pewnością w żadnym getcie nigdy nie było żadnej żydowskiej policji, ponieważ w gettach byli tylko polscy policjanci. Po spotkaniu, podczas przyjęcia, podeszła do mnie elegancka kobieta — jak wynikało z wizytówki, profesor medycyny w jednym z uniwersytetów w New Jersey — aby mi podziękować, że wreszcie znalazła się Polka gotowa powiedzieć prawdę o roli swojego narodu w Zagładzie Żydów i potwierdzić tezę jej pracy doktorskiej o genetycznej skazie Polaków. Moja wypowiedź, jej zdaniem, świadczy o tym, że musiałam mieć niepolskich przodków, których geny okazały się niezwykle silne. Kiedy, miło się uśmiechając, powiedziałam jej, że jest ucieleśnieniem stereotypu, pokiwała głową z entuzjazmem. Nie byłam wstrząśnięta. Nie bardziej niż po tym, jak jeden z uczestników spotkania w YIVO, poświęconego odrodzeniu kultury żydowskiej w Polsce, powiedział mi, że każdy Polak zasługuje na śmierć i że mnie z radością zabije, bo jestem odpowiedzialna za Zagładę. Byłabym najszczęśliwsza na świecie, gdyby głosicielami negatywnych stereotypów (po obu stronach) byli szaleńcy lub idioci… Jest jednak dużo gorzej — tymi stereotypami posługują się ludzie kulturalni, wykształceni i sympatyczni.
Negatywny stereotyp Polaka antysemity jest w USA powszechny, nie tylko wśród Żydów. Staje się nawet coraz bardziej powszechny. Sprzyja temu wprowadzenie obowiązku nauczania o Holokauście w szkołach publicznych w kilkunastu stanach, któremu towarzyszą całkowity brak wiedzy o historii Europy w tym okresie i polityczna poprawność zakazująca dodawania przymiotnika „niemiecki” do rzeczownika „Nazi” oraz najczęstsza lektura obowiązkowa w postaci… komiksu „Maus”.

A PRZECIEŻ CIĄGLE ROZMAWIAMY
Wszystko, co napisałam powyżej, mogłoby skłaniać do pesymizmu, a może nawet rezygnacji z prób podejmowania dialogu. Bo przecież może wystarczy rzetelny obrachunek polsko-żydowskich relacji na nasz własny użytek, może tylko nam jest potrzebna wiedza, jak to było naprawdę, cały ten bolesny bagaż domagających się rewizji mitów i niełatwego odkupienia? Przecież dla pamięci o Polin Polacy nie są potrzebni. Ale jednak coraz częściej okazuje się, że są potrzebni, i że to Polska jest potrzebna, a nie mityczne Polin. Czasem nawet bardziej niż Jerozolima.
Siedziałyśmy w kawiarni na krakowskim rynku i nagle moja przyjaciółka Toby, córka polskich Żydów, reżyserka filmów dokumentalnych i niezwykle piękna kobieta, będąca w Polsce po raz pierwszy, z okazji Festiwalu Kultury Żydowskiej, rozejrzała się wokół i powiedziała z niedowierzaniem: „Wiesz, nagle poczułam, że ja jestem stąd. Poczułam, skąd się wzięłam. Nie z Jerozolimy, bo to było dwa tysiące lat temu, bo to by było tak, jakbyś ty powiedziała, że twoją ojczyzną jest Watykan (a wiedziała, co mówi, bo jest wierząca). Ja jestem stąd i nareszcie rozumiem moich rodziców, i wiesz, słyszę tu głosy moich dziadków. Czy ci to nie przeszkadza, że jestem stąd równie mocno jak ty?”

Polska jest Żydom potrzebna, choćby z daleka. Potrzebna jest wszystkim tym, którzy ją opuścili z własnej woli, przerażeni rozmiarami i wielkością cmentarza, z rozpaczy albo wyrzuceni przez system, w którym miało już nie być ani Greczyna, ani Żyda. Moi wierni przyjaciele, polscy Żydzi, którzy po sześćdziesięciu latach, z pamięci i bez śladu amerykańskiego akcentu recytują Słowackiego i Mickiewicza, i wciąż przychodzą do konsulatu — bo w jakimś sensie jest to ich konsulat, równie ważny jak izraelski — ciągle zadają mi pytania i domagają się odpowiedzi. Pytają o gospodarkę i o jesziwę w Lublinie, i czy to prawda, że w Łodzi są tacy Polacy, którzy zamalowują antysemickie napisy, i czy czytałam już najnowszą książkę Hanny Krall, i dlaczego w Polsce dolar tak spada. Oni są stąd, ale ciągle też z Polski.

Wesprzyj Więź

Moi przyjaciele, amerykańscy Żydzi, nie rozumieją, jak można mówić, że Polacy to antysemici, skoro Polska to jedyny kraj w Europie, w którym o konflikcie izraelsko-palestyńskim piszą izraelscy Żydzi. Moi znajomi, którzy wrócili z Polski, najczęściej pytają, czy w Nowym Jorku można się zapisać do jakiejś organizacji, w której Polacy rozmawiają z Żydami o przeszłości i o tym, co w przyszłości być może. I wtedy robi mi się wstyd, bo nie znam takiej organizacji. Zapraszam więc ich po prostu do konsulatu.

Po czterech latach pobytu w Nowym Jorku wiem aż nazbyt dobrze, jak silne są stereotypy, których — i Polacy, i Żydzi — jesteśmy zakładnikami. Ale wiem też, że można je przekroczyć, nawet mój własny, który nakazuje mi w pierwszym, instynktownym odruchu odpowiedzieć „nie” na pytanie o normalność w naszych relacjach, a nawet jeszcze każe mi twierdzić, że normalność nie jest nam potrzebna. Czekam więc cierpliwie, aż skończy się sobota i będę mogła zadzwonić do pewnego rabina, który urodził się w Katowicach, a teraz mieszka przy 84. Zachodniej, by zadać mu postawione przez redakcję pytanie. A rabin mówi, że normalnie będzie wtedy, kiedy Polacy powiedzą o Żydach z UB, że to byli przede wszystkim komuniści, a Żydzi o tych Polakach, co mordowali Żydów, że to przede wszystkim kryminaliści. I co ma do tego poprawność albo obojętność?

Agnieszka Magdziak-Miszewska
__________________________
Agnieszka Magdziak-Miszewska — ur. 1957. Od 1984 w redakcji miesięcznika „Więź”, 1995–2000 jako zastępca redaktora naczelnego. W latach 1991–1995 radca minister pełnomocny w polskiej ambasadzie w Moskwie, 1997–1999 doradca premiera Jerzego Buzka ds. polsko-żydowskich, 2000–2001 dyrektor Centrum Stosunków Międzynarodowych. Od kwietnia 2001 — konsul generalny RP w Nowym Jorku.
1 Polin to żydowska nazwa Polski. Według pięknej legendy, Żydzi uciekający z Niemiec otrzymali cudowny znak. Z nieba spadła kartka z hebrajskim napisem po[h] lin, czyli „tu spocznij, nocuj tu”.

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.