Ogromne nadużycia finansowe w wydawnictwie Archidiecezji Gdańskiej „Stella Maris” stawiają na porządku dziennym problem wykorzystywania Kościoła i jego struktur przez rozmaitych cwaniaków i aferzystów. Nie jest moim zamiarem szczegółowe roztrząsanie działań księdza B. i jego wspólników. Pisała o tym prasa codzienna, teraz sprawa znajduje się w kompetentnych – mam nadzieję – rękach prokuratorów i funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ufam, że zakończy się ona sprawiedliwym wyrokiem sądu i ukaraniem tych, którzy zawinili. Organy państwa wykonują w tej sprawie – jak dotąd – swoje obowiązki. Źle by jednak było, gdyby nie stała się ona przedmiotem poważnego namysłu i wynikających z niego niezbędnych działań także dla Kościoła, zwłaszcza hierarchicznego, gdyż on właśnie jest władny podjąć działania, które przynajmniej znacząco utrudniłyby podobne nadużycia.
Sprawa księdza B. nie jest zresztą pierwsza. Już wcześniej zdarzało się, że rozmaici nieuczciwi osobnicy wykorzystywali instytucje kościelne dla swoich przestępczych zamiarów. Zdarzało się to także duchownym. Przypadków takich nie było wiele. Czy można w związku z tym uznać, że nie ma się czym przejmować? Jeśli w tak wielkiej instytucji, jaką jest Kościół w Polsce (rozumiany w tym miejscu jako instytucja właśnie), zdarzyło się kilka czy kilkanaście przypadków przestępczych nadużyć, to przecież niewiele. Jako chrześcijanie mamy wszak świadomość grzeszności i słabości ludzkiej natury, które ujawniają się także w Kościele.
Wydaje mi się jednak, że takie bagatelizujące podejście byłoby błędem. W sprawach tych jest mianowicie coś, co każe zadać pytanie o czynniki strukturalne, wykraczające poza indywidualny grzech pojedynczych osób, które ułatwiły pojawienie się przestępczych nadużyć.
Wynika to zresztą z samej specyfiki Kościoła jako podmiotu życia gospodarczego. W przeciwieństwie do większości jego aktorów, Kościół nie jest ze swej istoty nastawiony na zysk. Pieniądze, owszem, są mu potrzebne (można dodać: niestety) – po to, aby mógł spełniać właściwe sobie funkcje. Poza tym sama struktura Kościoła jako instytucji jest bardzo specyficzna, nieporównywalna do jakiegokolwiek bytu obecnego w życiu publicznym. Nawet abstrahując od tego, że nie istnieje żaden inny podmiot w tej sferze, którego zasadniczym celem byłoby prowadzenie ludzi do zbawienia, już same cechy struktury Kościoła czynią go niepodobnym do żadnej innej organizacji. Wystarczy tu wspomnieć fakt, że utrzymuje się on niemal wyłącznie z dobrowolnych, w żaden sposób niesformalizowanych, często bardzo niewielkich datków osób indywidualnych – wiernych. Żadna inna instytucja nie opiera się na pracy osób poświęcających jej całe swe życie, co nakłada na nią obowiązek zaspokojenia ich potrzeb materialnych. Również struktura Kościoła – powszechnego, a zarazem dostosowującego swą organizację do potrzeb lokalnych – nie da się z niczym porównać. Żadna też inna instytucja nie zakłada, że kres jej istnieniu położy dopiero koniec świata.
Przypominam te oczywistości, by uzmysłowić, że Kościoła jako całości nie da się poddać takim samym rygorom finansowym, jakie właściwe są współczesnemu życiu gospodarczemu. Niektóre z nich byłyby wręcz absurdalne. Wyobraźmy sobie np. zastąpienie datków na tacę – wpłatami w parafialnej księgowości, za pokwitowaniem. Owszem, większe darowizny mogą, a może nawet powinny być sformalizowane, jednak poddanie drobnych datków rygorom wynikającym z obrotu gospodarczego byłoby absurdem. Nie oznacza to jednak, by wymagań tyczących się zasad prowadzenia gospodarki finansowej nie dało się zastosować do instytucji kościelnych, i by nie było takiej potrzeby. Nie wyobrażam sobie zresztą, żeby np. kościelna instytucja, która wprost uczestniczy w życiu gospodarczym, nie miała uregulowanego obiegu funduszy i normalnej księgowości.
Jednak ze wspomnianych powyżej przyczyn tylko część kościelnego obiegu pieniądza poddana jest rygorom właściwym profesjonalnemu obrotowi gospodarczemu. Rygory te, jak wiadomo, nie są i nie mogą być stuprocentowo skuteczne, jednak gdy nawet tych niedoskonałych reguł brak, ryzyko nadużyć rośnie. Tym większe znaczenie ma wtedy właściwa selekcja osób i wnikliwa kontrola ich działalności. Hierarchiczna struktura Kościoła sprawia, że wystarczy nieraz, aby ktoś nieuczciwy omotał jedną osobę, by uzyskać wolną rękę do swoich działań. Wystarczy wspomnieć tu przykład pewnego bogatego niegdyś przedsiębiorcy, który zaproponował sfinansowanie dziennika katolickiego. Gazeta nigdy nie ujrzała światła dziennego, a biznesmen trafił w końcu do więzienia (w związku z zupełnie innymi nadużyciami), ale zanim to nastąpiło, przez wiele miesięcy trwały pozorne prace nad stworzeniem pisma, które wedle wszelkiego prawdopodobieństwa miały na celu jedynie takie powiązanie „dobroczyńcy” z Kościołem, by ten musiał go bronić w chwili nieuchronnego upadku. Na szczęście ten plan się nie powiódł, ale zagrożenie było poważne.
Konieczna jest więc nieufność wobec tych, którzy zgłaszają się do ludzi Kościoła z ofertą kokosowych interesów. W sprawie księdza B. ludzie, którzy z nim współpracowali, mieli (z jednym wyjątkiem – dziś głównego oskarżonego.) „referencje”, które powinny były skłaniać do szczególnej czujności, jako że byli to ludzie dawnego aparatu PZPR, były cenzor itp.
Wydaje się, że w takich sprawach decyzje nie powinny być podejmowane jednoosobowo – nieuczciwym trudniej jest oszukać kilka osób. Powinny też istnieć wewnątrzkościelne mechanizmy kontrolne. Owszem, zaufanie jest bardzo cenną wartością, jednak w kwestiach finansowych pokusy są tak silne, że w pełni uzasadniają stałą kontrolę nad tymi, którzy w imieniu Kościoła obracają pieniędzmi. Gdyby takie mechanizmy działały, trwające latami nadużycia (a tak – jak się wydaje – było w „Stella Maris”) byłyby niemożliwe.
Aby podjąć trafne decyzje finansowe, a także aby je skutecznie skontrolować, niezbędna jest wiedza fachowa. Nie wystarczy sama uczciwość, choć oczywiście jest ona absolutnie konieczna. Wiąże się z tym specyficzna sytuacja Polski, która zaledwie czternaście lat temu zupełnie zmieniła system gospodarczy z komunistycznej pseudoekonomii na normalny, choć wysoce niedoskonały rynek. W poprzednim systemie trzeba było „kombinować”. Bez tego w warunkach powszechnej reglamentacji wszystkiego nie powstałby żaden kościół ani nawet mała kapliczka. Kłopot w tym, że te same umiejętności w obecnym systemie mogą skłaniać do balansowania na granicy prawa, albo i jej przekraczania. Wielu ludzi jakby nie zauważyło, że zasady się zmieniły i dalej „organizują” różne rzeczy, mimo że dziś mogą je po prostu kupić. Można odnieść wrażenie, że tacy ludzie są również wśród kościelnych specjalistów od kwestii finansowych.
Rzecz jasna, naszemu systemowi gospodarczemu – eufemistycznie mówiąc – wciąż daleko do ideału, także w kwestii czystości reguł i zwykłej uczciwości. Skłania to do trzymania się starych, wypróbowanych reguł. Jednak to właśnie Kościół powinien być w awangardzie uczciwości, nawet jeśli na krótszą metę bardziej opłaca się „kombinować”.
Potrzebna jest nie tylko fachowa kontrola, ale także swego rodzaju wyczulenie, a choćby i przeczulenie moralne. Jeśli szef kościelnej instytucji, np. ksiądz B., dysponuje dużymi pieniędzmi, odruch zdrowej nieufności nakazywałby zainteresować się, jak to możliwe, że udaje mu się odnosić takie sukcesy gospodarcze. Czy nie za rzadko w Kościele zadajemy takie pytanie? Czy nie zwalniamy się od obowiązku weryfikacji, bo skoro pieniądze są, to po co zbyt wiele pytać? Pokusa takiego braku zainteresowania jest tym silniejsza, że sytuacja finansowa Kościoła w ubogim społeczeństwie jest trudna, po cóż więc nadmierna dociekliwość wobec tych nielicznych, którzy dają sobie radę.
Zdaję sobie sprawę z tego, że wspomnianych kwestii nie da się rozwiązać raz na zawsze. Warto jednak korzystać z każdej okazji do refleksji i wyciągnięcia wniosków. Ta sprawa („Stella Maris” – przyp. T. W.] nauczyła mnie, że potrzebna jest większa kontrola. Trzeba też ostrożnie podchodzić do działań gospodarczych. Kościół nie umie tego robić, nie umiemy tego jeszcze robić jako społeczeństwo. Jeśli Kościół podejmuje pewne działania gospodarcze, musi oddać je w ręce ekspertów, których musi kontrolować. Bo nawet najlepsi eksperci są tylko ludźmi, którzy mogą zagubić się w postawach etycznych – mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” zwierzchnik księdza B., abp Tadeusz Gocłowski. W tych słowach zawarty jest program roztropności Kościoła w sprawach gospodarczych. Oby tylko ten program udało się realizować.
Autonomia Kościoła zakłada szczególną odpowiedzialność jego ludzi za rozwiązywanie jego problemów. W tej materii samego Kościoła, a zwłaszcza jego pasterzy nikt nie zastąpi. Niedostrzeganie i bagatelizowanie tych przyziemnych spraw zagraża ni mniej, ni więcej, tylko czystości świadectwa Kościoła.