rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Uwiedzeni przez von Triera

Duński reżyser Lars von Trier przypomina szalonego wynalazcę, który w swoim filmowym laboratorium przeprowadza dziwaczne eksperymenty. To w nim stworzył – i wciąż stwarza – indywidualny styl, swoją oryginalną estetykę. Stanowi ona prawdziwe wyzwanie dla filmoznawców i krytyków – zmusza ich do podążania szlakami i bezdrożami vontrierowskiej wyobraźni, wspinania się po piętrowych konstrukcjach stylów i konwencji – potrafi wręcz zaczarować publiczność. Jego kino jednych przyciąga, innych odpycha, w jeszcze innych wywołuje oba te uczucia naraz.

Prawdą jest, że von Trier potrafi w niekonwencjonalny sposób kreować i podsycać swój własny mit i legendę, jest mistrzem autokreacji, ale przecież ani jego – chętnie wystawiana na publiczny widok – prywatność, ani prowokujące eksperymenty filmowe nie tłumaczą w sposób wystarczający fenomenu jego kina.

Być może twórca “Tańcząc w ciemnościach” znalazł klucz do wrażliwości współczesnego widza, skoro potrafi nawiązywać z nim tak szczególny kontakt. Nie zawsze tak było. Filmy poprzedzające trylogię “złotego serca” (“Przełamując fale”, “Idioci”, “Tańcząc w ciemnościach”), należące do tzw. trylogii europejskiej (“Element zbrodni”, “Epidemia” “Europa”) oraz “Medea” – powstała według niezrealizowanego scenariusza Carla Theodora Dreyera, uznawanego za mistyka filmu – to kino formy i stylu. Można je analizować, badać, jak zostało zrobione, trudno je jednak przeżywać i odczuwać. Od tamtego czasu von Trier przeszedł długą drogę – swoje chłodne, hermetyczne i estetyzujące kino zamienił w kino pulsujących emocji, kino “gorące” w tym, “jak” i “co” opowiada.

Zabawa w kino

W “Spowiedzi dogmatyka” – wydanym niedawno przez Znak w wywiadzie-rzece z von Trierem – oraz poświęconych mu filmach dokumentalnych, reżyser jawi się jako wieczny chłopiec, uwielbiający bawić się kinem. Ten miłośnik techniki i filmowy erudyta znakomicie porusza się w różnych stylach i konwencjach. Jego filmy są niczym wymyślne mechaniczne zabawki. Konstruując swoje bardzo precyzyjne mechanizmy, nie tylko w mistrzowski sposób wprawia je w ruch, ale jednocześnie ujawnia zasady ich działania. Twórca “Idiotów” robi to jednak w taki sposób, aby znajomość instrukcji obsługi nie niweczyła radości z zabawy oraz iluzji, jaką ta zabawa stwarza. A iluzja jest doprawdy wielka. Von Trier potrafi wprawiać swoich widzów w rodzaj emocjonalnego transu. W jego dziwnych opowieściach wielu z nich odnajduje coś tak fascynującego, że gotowi są wierzyć mu bez zastrzeżeń, nawet wówczas, kiedy ferowane przez niego tezy i sposoby, którymi je udowadnia, bywają bardzo ryzykowne. Sama, przy okazji “Przełamując fale”, dokonywałam karkołomnych wręcz wysiłków, aby obronić tezę o niewinności Bess, której droga do świętości prowadzi przez deprawację. Dzisiaj widzę to inaczej. Von Trier potrafi uwodzić, ma w sobie coś z niezwykle utalentowanego iluzjonisty. Wielu słusznie zarzuca mu manipulację, ale niekiedy jednocześnie nie kryje podziwu dla tego, co robi.

Jego twórczość przyciąga zwłaszcza widzów znużonych jednostajnością kina spod znaku Hollywood. Twórca “Idiotów” radykalnie z nim polemizuje i nierzadko je ośmiesza, ale jednocześnie wraca do samych źródeł tego kina – czyni je narzędziem nie tylko zabawy, ale też wzruszenia. Miłośnik kina von Triera nie musi wstydzić się łez, zachwytu, strachu, może znowu doświadczać magii kina, odnaleźć w sobie widza naiwnego. Dzieje się tak dlatego, że to kino z jednej strony niemal wszystko ujmuje w ironiczny nawias, z drugiej – dzięki temu nawiasowi – nie tylko samo wyzbywa się wstydu, ale pomaga w tym także widzowi. Może on bezpiecznie rzucać się w wir również tego, co budzi jego opór czy niesmak i nie musi się wstydzić, że sprawia mu to przyjemność.

Nawet jeżeli rezultaty vontrierowskiej zabawy oraz jej uczestnicy wikłają się w kicz, to wspomniany nawias sprawia, że jest to kicz bezpieczny, świadomy i kontrolowany. Kicz, który sam Trier – podobnie jak uczynił to ze swoim nazwiskiem – chciałby opatrzeć przedrostkiem “von”.

Zabawa w kino, którą ten twórca inicjuje, ma zawsze drugie, a nawet trzecie dno. Jest wręcz “rytuałem”. Udział w niej niemal zawsze “nobilituje”, bowiem von Trier – jak trafnie zauważył jeden z brytyjskich krytyków – nawet kiedy realizuje serial w stylu opery mydlanej, chciałby być “inteligentny, stylistycznie wyrafinowany i uduchowiony”. W “Królestwie” – dziwnej hybrydzie, która urodziła się z tych pragnień – niektórzy dostrzegają metaforę współczesnego świata. Mnie samej ten serial układa się bardziej w opowieść o twórcy owego wynaturzonego świata.

Prowokacja

Naczelną zasadą vontrierowskiej zabawy w kino (w ogóle w sztukę) jest prowokacja, bo ona – zdaniem reżysera – zmusza do myślenia. Jemu samemu natomiast pozwala “mieć własny kierunek, iść inną, odrębną drogą”, “pokazać to, czego nie pokazał nikt”. Von Trier nieustannie prowokuje tym “jak” i “co” opowiada. Ta prowokacja przybiera nierzadko monstrualne rozmiary (autentyczna seksualna orgia w “Idiotach”, nierząd jako ofiara składana Bogu przez bohaterkę “Przełamując fale”, cud jako efekt transakcji, na dodatek okrutnej). Wydaje się, że prowokacja jest dla tego twórcy czymś w rodzaju religii, z niej czerpie swoją moc i odnajduje w niej zasadę sprawczą świata, który tworzy.

Von Trier uwielbia łamać zasady, łączyć przeciwieństwa, mieszać porządki, z ograniczeń czyni reguły, które zresztą traktuje z właściwą sobie nonszalancją. Wciąż tworzy nowe “dogmy” i nieustannie je porzuca. Swoje bajki opowiada językiem telewizyjnego reportażu. Jego chropowaty, rozmazany i drżący obraz sprawia wrażenie jakby, baśniowa opowieść została wzięta prosto z życia i umieszczona w samym centrum rzeczywistości. I nic nie szkodzi, że z rzeczywistością ma luźny związek. Z takiego połączenia przeciwieństw powstaje bardzo intensywna jakość.

Pomysł, aby o wrażliwości i wewnętrznym świecie tracącej wzrok robotnicy opowiedzieć w konwencji musicalu, usłyszeć muzykę w powszednich dźwiękach czy hałasie, jest nie tylko oryginalny, ale naprawdę twórczy. Autor “Tańcząc w ciemnościach” posługuje się konwencją w zupełnie niekonwencjonalny sposób. Powołuje ją do istnienia i zaraz unieważnia. Świat, który w ten sposób stwarza, jest w jawny sposób umowny. Ta umowność okazuje się jego wielką siłą – paradoksalnie uwiarygadnia go, jeżeli oczywiście widz będzie respektował zasady gry stworzone przez von Triera. Z tak kreowanym światem trudno jednak dyskutować, a już w żadnym razie wejść z nim w spór. Jeśli nawet odkrywamy w nim rażące niekonsekwencje, to świadomość konwencji, za której pomocą ten świat został powołany do istnienia, automatycznie pozbawia nas prawa, aby wysuwać wobec niego wątpliwości. Czyni je wręcz śmiesznymi i naiwnymi.

Jakkolwiek zabrzmi to dziwnie, nie wypada dociekać, dlaczego stanowiąca synonim dobroci i miłosierdzia Selma w okrutny sposób zabija swojego przyjaciela, dlaczego ta jej zbrodnia w najmniejszym nawet stopniu nie narusza jej niewinności. Pytania w rodzaju: dlaczego bohaterka “Tańcząc w ciemnościach” gotowa jest spełnić jedną prośbę – zabić – a nie jest w stanie spełnić innej – wydawałoby się łatwiejszej do realizacji – po prostu pożyczyć pieniądze, są tutaj nie na miejscu. Von Trier nie dba o prawdopodobieństwo wydarzeń i wiarygodność psychologiczną bohaterów i – jak się okazuje – nie musi. Zachowuje się trochę tak jak jeden z jego “idiotów” – Stoffer. Każe nam “spastykować”, czyli odrzucać reguły określone przez konwencję, kulturę, a nawet religię po to, żeby “odnaleźć w sobie wewnętrznego idiotę”, czyli dotrzeć do swej głębokiej emocjonalności, irracjonalnych pokładów swojej osobowości. W ten sposób mamy odnaleźć w sobie “czucie i wiarę”. Chce, żebyśmy uczynili je – tak jak Selma czy Bess – jedynymi narzędziami poznania i wartościowania świata. Zupełnie nie bierze pod uwagę tego, że uzyskana w ten sposób prawda o świecie i człowieku jest nie tylko niepełna, ale może być także fałszywa. Taka właśnie jest często w jego filmach.

Opowiadając swoje bajki stwarza von Trier nie tylko nowy porządek formy, ale swoją własną wizję człowieka i religii, tworzy nowy porządek wartości. Mówi, że jeżeli łamie się normy moralne, a robi się to dla miłości, która w tym wypadku jest bezwarunkowa, totalna, można pozostać czystym. Takie spojrzenie – wyrażone tutaj słowami Małgorzaty Braunek – jest być może jedną z największych “atrakcji” tego kina. Oto bowiem von Trier niweluje opozycję między siłami dobra i zła, które walczą w człowieku. W jego świecie zło nie wynika z niedoskonałości ludzkiej natury – ono niemal zawsze przychodzi z zewnątrz człowieka. Zło, które czynią jego bohaterowie, wynika zazwyczaj z ich bezbronności albo cierpienia, którym są doświadczani. To nie człowiek – twierdzi reżyser – jest zatem za nie odpowiedzialny. Kto jest odpowiedzialny? Być może sam Bóg, skoro zawiera z człowiekiem rodzaj “metafizycznej transakcji”, przyjmuje ofiarę z nierządu. Zło, które czynią bohaterowie von Triera, jest zazwyczaj nie tylko niezawinione, ale już na wstępie uniewinnione. I dotyczy to nie tylko Bess czy Selmy, kreowanych na święte grzesznice, ale także wielu innych jego bohaterów.

Kontrowersyjnej wizji von Triera dodają mocy aktorki, kreujące najbardziej charyzmatyczne bohaterki jego filmów – Emily Watson (Bess), Björk (Selma). Ich instynktowna gra – pozostająca w silnej sprzeczności ze sztucznością świata, w którym przychodzi im istnieć – sprawia, że niezwykle trudno tę wizję jednoznacznie zakwestionować, nawet wówczas, kiedy dostrzegamy jej fałszywość. O wiele łatwiej powiedzieć “nie” von Trierowi, niż tym, z których uczynił swoje medium.

Gra w Pana Boga

Von Tier wyznaje wiarę w kino, a nie w rzeczywistość. Opowiada bajki i wcale tego nie kryje. Być może właśnie dzięki temu ich słuchacze są w stanie traktować je tak bardzo serio.

Rzecz jednak w tym, że przedmiotem swoich eksperymentów czyni nie tylko filmową formę, ale religię, a nawet samego Boga. Rzeczywistość Objawienia traktuje podobnie jak filmowe konwencje – z nieograniczoną dowolnością. Von Trier określa nie tylko zasady świata, który sam stwarza, ale również te pochodzące spoza niego. Tworzy swoje własne aksjomaty, które chociaż są wbrew tym odwiecznym, istnieją tutaj jako ich emanacja. Podaje je nie tylko tak, jakby były z nimi w zgodzie, ale jakby to właśnie on odkrywał ich najgłębszą istotę. Siebie stawia w miejscu Boga i mówi w Jego imieniu rzeczy, których sam Bóg nigdy by nie powiedział. To, co słyszy Bess z ust swojego Boga brzmi niemal jak: “Idź i grzesz więcej”

Wesprzyj Więź

W swoim laboratorium tworzy von Trier nie tylko autorską wizję kina, ale skrajnie subiektywną wizję świata, religii i Boga. Dwuznaczność tego, co robi bierze się nie tylko stąd, że powołując się na konkretną religię, pozostaje z nią w ostentacyjnej sprzeczności, ale że jego świat to struktura całkowicie zamknięta i statyczna. W tym świecie bohaterowie muszą wypełnić przeznaczone im zadania, pomimo że kłócą się one z zasadami prawdopodobieństwa oraz naturą postaci, którą zaprojektował przecież sam von Trier. Metafizyka zyskuje tutaj wygląd zgodny ze skrajnie subiektywnymi wyobrażeniami autora. Przyjmując taką postawę, twórca “Idiotów” dopuszcza się swoistej przemocy wobec swoich bohaterów i widzów.

Kino von Triera opowiada o artyście, który używa swego bardzo oryginalnego talentu i niezwykle wyszukanej maszynerii nie po to, aby szukać uniwersalnej zasady świata, ale tworzyć swoją własną. Swój świat powołuje do istnienia nie po to, żeby dociekać prawdy o tym istniejącym rzeczywiście, lecz by móc nad nim zapanować. Chce odgrywać w nim rolę Boga i Szatana.

W królestwie von Triera, które stwarza w akcie artystycznej wolności, nie ma wolności. Demiurg, który wprawia w ruch vontrierowski świat, zachowuje się jak dyktator. Z jego wizjami nie można dyskutować. Trzeba je albo przyjmować bez zastrzeżeń, albo zostaje się wyłączonym. Wydaje się, że von Trier domaga się od widza ofiary podobnej do tej, jakiej Jan żądał od Bess. Jeżeli zostanie złożona, wówczas stanie się cud – magia kina zadziała. Ale czy po to ona jest?

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.