rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Jeden świat, jeden mózg Książka w dłoniach siostry Łucji

Jak to jest, że mamy czas? Jak to się dzieje, że odpływa on, ale jest? Lektury zmuszają mnie do konstrukcji metaforycznego obrazu – oto czas jest nieruchomą wodą w kanale ocienionym szpalerem tracących właśnie liście platanów – ich jasne pnie sprawiają, że jesienny dzień wydaje się jeszcze jaśniejszy. Na barce Dama rozsiadła się na wygodnym krześle, tylko chwilami podnosi ona oczy znad książki i spogląda na żagiel i chorągiewkę nad żaglem. Wiatr jest stały, kanał prosty jak strzała i wycelowany w horyzont – barka bezpiecznie i równomiernie zmierza tam właśnie.

Dama czyta. Wiatr jest świeży i wilgotny. Ona otuliła się szalem, którego biel podkreśla róż leciutkich rumieńców na jej policzkach.

Ścieżką holowniczą wzdłuż kanału podąża Jednorożec – wystarczy, że wygnie szyję – a robi to nie bez zwierzęcego wdzięku – aby mógł przez ramię czytać ten sam Tekst, który przykuwa uwagę Damy. Składając litery w słowa, podążając myślą za myślami autora, Jednorożec może zapomnieć o kanale i ścieżce, o żaglu i swoim lekkim truchcie. Tak samo my odczytujemy życie nie przejmując się mijaniem czasu, ważniejszy jest dla nas Tekst, a nie do pominięcia jest także zapach perfum Damy.

Oczywiście w tej literackiej algebrze możemy wkładać w drobne dłonie Damy rozmaite księgi – powiedzmy apokryficzną rozprawę “O kulistości czasu”, w której zapisano dociekania o czasie widzianym od ludzkiej strony i od strony Wszechwiedzącego Pana Wieków. Człowiek doświadcza prymitywnego czasu linearnego, czasu kolejowych rozkładów jazdy, a jednocześnie wie, że ulega złudzeniu, że w tym czasie linearnym nic nie mogłoby istnieć naprawdę. Mocny jak łańcuch jest czas cykliczny, cząsteczki elementarne krążą wokół jąder w atomie, planety wokół gwiazd, w roku kościelnym wiecznie powracają święta ze swoimi tajemnicami, Magdalena poznaje znowu w Ogrodniku Pana, Demeter cieszy się z powrotu Kory, po jesieni przychodzi zima, po młodości wiek siły, wszystko to zapisane jest także w kodzie genetycznym istot żywych, powroty tego samego pokolenie po pokoleniu. Ta dominacja cykliczności nad pozorem linearności zwyciężyła w końcu w geometrii i fizyce współczesnej, objawiła się w postaci przestrzeni Minkowskiego, w której każda prosta jest kołem, i w postaci równań pokazujących jak masa zakrzywia przestrzeń. A w tej przestrzeni czas jest tylko jednym z co najmniej czterech wymiarów. Zamknięte kręgi wszystkich cyklicznych obiegów są ogniwami łańcucha spajającego całą materialność świata w tożsamą jednię.

Nie tylko jednak – czyta zadziwiony jednorożec i z zadziwienia potrząsa łbem niby-końskim, ale szlachetniejszym o wiele. – Nie tylko. Wszystkie te kręgi, pierścienie i koła są tylko przekrojami kulistego czasu Boga, Domu Wieczności, czasu, który nie dzieli się na przyszłość, teraźniejszość i przeszłość. Tu żadne wcześniej i później nie ma znaczenia. Tu, bez wspominania i oczekiwania wszystko się wie. W tym czasie różnorodność porządkuje się wbrew kolejności: wszelkie dobro zbiega się w jednym biegunie, a drugi biegun miłosiernie przyjmuje wszelką winę.

Ta konstrukcja tekstowa opatrzona jest u dołu strony przypisami drukowanymi tak drobną czcionką, że nawet mityczny zwierz nie jest w stanie jej odczytać, wystarczyło jednak, że zamrugał powiekami o hollywoodzkich zaprawdę rzęsach, aby przypis odsyłający go do dzieła Bernharda Welta “Czas i tajemnica” stał się tekstem głównym, oczywiście opatrzonym z kolei odpowiednimi odsyłaczami. Dama zmarszczyła nieznacznie brwi, jej romańska natura wzdraga się nieco przed pełną pedanterii zawiłością niemieckiej filozofii. Jak pojąć to, że czas zaczyna mieć zauważalne dla nas znaczenie tylko w sytuacjach, gdy nudzimy się mając go za mało, albo popadamy w pośpiech, bojąc się, że czasu zabraknie?

Świadczy o tym, jak mi się zdaje, przede wszystkim to, że ta specyficzna postać czasu, która objawia się w przypadkach granicznych i strefach napięcia, znika przecież rychło w zwykłym biegu czasu. Ilekroć zwykły czas zaczyna podążać swoją zwykłą drogą, nie myślimy już o nudzie ani o pełnym napięcia pośpiechu.

– Jak to – myśli Dama – ta sama “specyficzna postać czasu” odpowiada dwu odległym od siebie sytuacjom – nudzie i pośpiechowi? Czy nie kryją się tu inne specyficzne właściwości, jak tylko ta jedna – że czas wyłania się z pozornego niebytu i staje się problemem?

Jednorożec, który ze zwierzęcą intuicją czyta myśli Damy, ośmiela się odezwać pięknym gniadym barytonem.

– Czytaliśmy uprzednio o hipotetycznym czasie kulistym Nowego Jeruzalem. Chyba nie da się zaprzeczyć Bernhardowi Welte inaczej jak przez analizę etyczną. Czas nudy może stać się czasem gnuśności lub rozpaczy, inaczej niż czas pośpiechu. Tutaj może się zdarzyć, że spieszymy, aby usłużyć bliźniemu, wtedy wznosimy się ku biegunowi dobra. Jeśli jednak celem pośpiechu jest zaspokojenie ciekawości, chciwości lub żądzy, opadamy, zdyszani dobiegamy tam, gdzie nuda, gnuśność i rozpacz czekają już dawno.

– Gdybyś nawet miał rację – rzecze Dama – to przy stałym wietrze te rozważania wcale mnie nie dotyczą. Bez nudy i bez pośpiechu postępuję i w lekturze, i w podróży. Wciąż na nowo otwiera się – skąd właściwie – swobodna przestrzeń możliwości, szans i niebezpieczeństw. Coś przybliża się do nas, przychodzi to, co przychodzi i przychodzi same przychodzenie.

Jednorożec podrzucił, łbem jak czasem rzucają łbem dorożkarskie konie, aby przybliżyć głodnemu pyskowi obrok w worku.

– Słowami profesora Welte pytasz mnie, pani, skąd właściwie przychodzi wszelkie przychodzenie. Przychodzi z tej samej strony, co i my przychodzimy. Tyle możemy wiedzieć, że nie jest to ani zewsząd, ani znikąd.

– Dodałabym jeszcze – tu Dama rzuciła kose spojrzenie na czworonogiego towarzysza podróży – przychodzimy z przeciwnej niż pytania strony. Bo pytania zawsze wychodzą nam na spotkanie.

W tym miejscu kanał prowadzony szpalerem platanów o plamiastych jasnych pniach spotkał się z bitą drogą, która bynajmniej nie wyszła mu naprzeciw, ale tak jak tyle “możliwości szans i niebezpieczeństw” biegła po swojemu własnym szlakiem ani specjalnie skośnym, ani dokładnie prostopadłym do kanału. Jednorożec raźnie wskoczył z miękkiej ścieżki holowniczej na kararyjską biel i twardość drogi, a potem równie ochoczo zeskoczył na miękkość ścieżki po drugiej stronie. Barka minąć musiała stojący dęba most zwodzony, skryła się przed wzrokiem mitycznego zwierza za skrzydłem mostu i ukazała znowu.

Sekunda galopu wystarczyła, aby dogonić Damę na jej stateczku, nie tak łatwo było doścignąć wątek w lekturze.

Antonio Mei, który głównie całą intrygę prowadził, przekonał się niebawem, że Łucji nie da się otwarcie wywieźć z Viterbo, postanowił więc uprowadzić ją podstępem. Umówiwszy się z zakonnicą, przyjechał do niej w przebraniu posłańca z listem z Narni donoszącym, że matka Gentilina umiera i że ją chce raz jeszcze widzieć przed śmiercią. Dostał się do klasztoru o północy, aby z Łucją omówić cały plan ucieczki, nieszczęściem jednak druga zakonnica podsłuchała rozmowę i zaraz pobiegła uwiadomić miejską władzę o całej intrydze. Signori kazali natychmiast uwięzić Antonia, przyprowadzić go na ratusz, a biedak miał niemało trudności, zanim go na wolność wypuszczono.

– To jakaś inna księga! – zarżał Jednorożec.

– Od lat pięciuset ta sama – westchnęła osoba na barce.

W tej dopiero chwili spostrzegł Jednorożec, że nie podąża już za barką o żaglu malinowym, a za podobną, ożaglowaną amarantowo. Nie damę w bieli ma za rozmówczynię, ale siostrzyczkę zakonną w czarnym habicie i burej opończy.

– Gdzież to płyniesz sama i zaczytana? – zapytał rogaty rumak.

– W stronę końca mojej historii – odpowiedziała mniszka z oczyma opuszczonymi na stronice dużej księgi. – Z pozoru płynę z Viterbo do Ferrary, ale nie opuszcza mnie nadzieja, że po najdłuższej choćby podróży zawinę do Portu Zbawienia. Dzieje moje przedziwne opisał szkolarz i humanista polski, Kazimierz Chłędowski w księdze “Dwór w Ferrarze”, bo zaiste dwór w Ferrarze, dwór panów Este temu winien, że moje imię nie utonęło w wodach zapomnienia. Wielki Ercole I, jeden z ferraryjskich władców, u schyłku swojego burzliwego i mało cnotliwego życia zaczął fundować w swoim mieście liczne kościoły, hojnie przy nich uposażał klasztory. Gdy posłyszał plotkę o pobożnej dominikance naznaczonej stygmatami, koniecznie zechciał mieć mnie także w Ferrarze, aby dostać się bliżej nieba po drabinie moich pacierzy. Miasto jednak, w którym stał mój klasztor macierzysty, uznało się za dość mocne, aby się nawet rodowi Estów przeciwstawić. Stąd zaczęła się latami trwająca awantura, w którą wmieszane były i potyczki zbrojnych oddziałów, oszustwa i układy. Upominał się o mnie i brat książęcy kardynał Hipolito d’Este, i sekretarz papieski signor Felino, sam papież Aleksander VI wzywał osobnym brewe mieszkańców Viterbo, aby mnie, pokorną sługę Łucję, wysłali do książęcego miasta. Potem i klątwą im groził – daremnie. Daremnie napominał prokuratora zakonu dominikańskiego. Nieoświecony, hardy, a jednak pobożny ludek Viterbo słał swoich posłów do Rzymu, sprzeciwiając się mojemu wyjazdowi. Zrozpaczony Ercole I nawet przyśpieszył składanie trybutów należnych papieżowi, aby dać wyraz swojej świętej niecierpliwości. Ach, był tam też nieszczęsny brat Timoteo, co zamiast ze mną, przywitał się z inkwizytorem ferraryjskim.

– A ty, o Pani? Trwałaś w swoim klasztorze, w wierności miastu?

Mniszka skłoniła głowę i odwróciła twarz.

– To nie moje miasto, ja jestem z Narnii. Próżność moją tak obudziła możliwość pobytu w sławnej Ferrarze, że opuściłam klasztor i zamieszkałam z czterema towarzyszkami w wynajętym w Viterbo domu. Mimo że daleka jestem od biegłości w sztuce pisania, słałam do księcia Ercole listy zapewniając go, że chcę już rozstać się z ciemnym miejscowym mieszczaństwem “separsi da questo popolo ignorante”. Wyjechałam w końcu, bo wielmoże miejscowi dali się przekupić nie tylko książęcymi dukatami, ale i zaszczytami. Jechałam najpierw w koszu na grzbiecie mulicy, przykryta bielizną i warzywami, potem mogłam przesiąść się na barkę na kanale w dolinie Padu. To była podróż najpiękniejsza. W Ferrarze, chociaż zrobiono mnie przełożoną specjalnie dla mnie założonego klasztoru, chociaż sprowadzono mojego spowiednika, nic mnie nie spotkało poza tęsknotą za powrotem do celi klasztornej w Viterbo. Książę Ercole całe swoje staranie skupił zaraz na tym, aby do Ferrary sprowadzić teraz siostrę Colombę, o której było głośno, że żywi się tylko eucharystią, którą jej anioł przynosi z nieba.

Wesprzyj Więź

– A teraz wracasz do Viterbo? – spytał Jednorożec.

– Nie ma “teraz”. Mimo mojej czystości, prostoty i pobożności byłam zgorszeniem nie tylko dla współczesnych mi wielu, ale także dla polskich czytelników księgi “Dwór w Ferrarze”, gdzie moje dzieje opisano. Dlatego barka, żagiel, księga, wiatr niezmienny. Same rzeczowniki. Czasownik musiałby być w jakimś czasie, prawda? Bez nudy, bez pośpiechu. Podróż.

Jednorożec zatrzymał się, jakby przestraszyła go myśl, że czasownik “zatrzymać się” zostanie mu odebrany. Zobaczył, jak barka z siostrą Łucją oddala się powoli, zobaczył w dali jabłoń obsypaną owocami, pochyloną nad kanałem. Czerwone jabłko chlupnęło w nieruchomą wodę kanału. Siostra Łucja odłożyła księgę i zanurzyła w wodzie dłoń – na spotkanie z jabłkiem.

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.