Kontrowersyjny film o Janie Pawle II, zrealizowany z perspektywy amerykańskiej przez Helen Whitney, ma pośród innych, jedną podstawową wadę – tytuł: „Jan Paweł II – papież tysiąclecia”. Wbrew temu tytułowi nie jest to film o papieżu (na pewno nie jest to film biograficzny), ale przede wszystkim o narratorze, którego głos słychać „z offu”. Czujemy, że jest to człowiek niewierzący (może poszukujący transcendencji), zagubiony we współczesnym świecie, przywiązany do wartości liberalnych, czasami skrajnie liberalnych; a zarazem człowiek próbujący zrozumieć fenomen wiary i osobę papieża Jana Pawła II. Narrator zadaje pytania uproszczone, oczywiste i przez to często irytujące, czasami jednak idzie w głąb – wówczas zaskakuje i zmusza do myślenia również nas, polskich katolików.
Kłótnia
Po wyemitowaniu filmu w telewizji publicznej – w dniu rocznicy wyboru Jana Pawła II, 16 października 2000 r. – rozgorzała w Polsce dziwna dyskusja (jeśli to w ogóle można nazwać dyskusją). Z jednej strony, środowiska, nazwijmy je: ultrakatolickie potępiły obraz i jego twórców oraz odpowiedzialnych za dopuszczenie do emisji, przy akompaniamencie brutalnych epitetów – zgoła niechrześcijańskich. Z drugiej strony, mnożyły się oświadczenia, pryncypialne wypowiedzi demaskujące prawdziwe oblicze Kościoła. Zdarzały się również głosy ustawiające problem we właściwych proporcjach, ale ginęły w natłoku emocji.
Szczytem absurdu były dwie wypowiedzi: pierwsza ks. Czesława Bartnika, który w „Naszym Dzienniku” napisał o „judaizujących jezuitach” (jezuici kierują redakcją katolicką TVP, która pozytywnie zaopiniowała inkryminowany film); i druga Zbigniewa Mikołejki w „Gazecie Wyborczej”, który m.in. na podstawie tejże wypowiedzi ks. Bartnika wysnuł wniosek, że w Polsce panuje „teodemokracja” (nawiasem mówiąc, Mikołejko w swoim tekście zawarł szereg ciekawych uwag, z którymi należy się zgodzić; chodzi mi tu szczególnie o jego krytykę telewizji publicznej).
Nie znalazłem jednak (z wyjątkiem artykułu ks. Adama Bonieckiego w „Tygodniku Powszechnym”) żadnej pogłębionej analizy tego filmu. Co zatem pokazała nam Helen Whitney w swoim dokumencie?
Papież ze smutnej Polski
Autorka wraz z narratorem odbywają podróż przez straszny XX wiek. Jan Paweł II, prorok naszych czasów – przeciwko któremu buntują się, a jednocześnie go podziwiają – najlepiej nadaje się na przewodnika. Stosunek autorów filmu do bohatera od samego początku jest niejednoznaczny. Słyszymy najpierw opinię, że w przyszłości będzie się mówiło o epoce Jana Pawła Wielkiego. Jednak już w drugiej minucie filmu narrator wypowiada pogląd, że Jan Paweł II „na początku zapowiadał się na papieża naszych czasów, lecz szybko okazało się, że jest człowiekiem toczącym wojnę z XX wiekiem”.
Karol Wojtyła urodził się w Polsce, którą twórcy postrzegają w sposób bardzo stereotypowy. „Polacy żyją bardziej w czasie niż w przestrzeni” (nie wiadomo, co to właściwie znaczy), są markotni, melancholijni. „To nie jest kraj radosny”. Człowiek stanowił tu przez dziesiątki lat część skolonizowanego narodu. Mieszkający w Anglii historyk Adam Zamoyski mówi, że polską psychikę zaludniają męczennicy. To pierwszy, jeszcze bardzo niewinny, wątek psychoanalityczny tego filmu (wkrótce przekonamy się, że miłośników Freuda w filmie będzie aż nadto). Papież ma we krwi to zbiorowe cierpienie narodu polskiego, które nabiera znaczenia dopiero w perspektywie Krzyża Chrystusa (tu zgoda!). Autorom filmu chodzi jednak o coś więcej. Ich zdaniem, Polacy traktują swój naród jako „zbiorowe wcielenie Chrystusa”.
Eamon Duffy, historyk z Uniwersytetu w Cambridge, nieporadnie interpretuje postawę papieża. Mówi on o Janie Pawle II jako współczesnym intelektualiście, który zna języki, wiele podróżuje i czyta, rozmawia z ludźmi na całym świecie. Ale jednocześnie ten papież wywodzi się z polskiego katolicyzmu, który wydaje się oddalony od nowoczesności o lata świetlne; nic dziwnego, że próbuje on zniwelować tę przepaść. Trzeba przyznać, że jeśli na początku filmu słyszy się tak płaską i schematyczną wypowiedź, podpartą autorytetem naukowym, to można się zniechęcić. Ja postanowiłem jednak wytrwać. „Zapowiada się ciekawie” – powiedziałem sobie.
Spokojne życie?
Kolejna część filmu to „Żydzi”. Narrator mówi tu o papieżu, że jest pierwszym biskupem Rzymu, który wzrastał wśród Żydów. Konstanty Gebert przyznaje, że Jan Paweł II miał odwagę moralną przyjrzeć się „własnej wierze i historii swojej religii i zobaczyć w niej te czynniki, które umożliwiły te wydarzenia”, tzn. Holokaust. Autorzy podkreślają – czego wielu krytyków filmu nie zauważyło – że pierwsze masowe egzekucje nie dotyczyły ludności żydowskiej, ale inteligencji polskiej. Papież widział Holokaust, bo „Polska była dla hitlerowców laboratorium rasizmu” i dlatego tam realizowali swą ideologię.
W kontekście całości sformułowanie „laboratorium rasizmu” nie ma absolutnie wydźwięku antypolskiego. Nie można także w ten sposób interpretować obrazu karuzeli przy murze likwidowanego getta, ponieważ służy on autorom do głębszej refleksji. Andrzej Szczypiorski mówi, że obraz ten jest symboliczny dla epoki, nie tylko dla Holokaustu, ale dla całego stulecia. Żeby zło funkcjonowało, nie trzeba nic robić, wynika ono z mechanizmów rzeczywistości; ale żeby czynić dobro, człowiek musi być aktywny (zło dzieje się automatycznie).
Widz nie ma jednak czasu na głębszą refleksję nad tym ważnym stwierdzeniem, bo na ekranie pojawiają się Lynn Powell, poetka i psychoanalityczka (moim zdaniem, ta postać bardzo zaważyła na negatywnym odbiorze filmu) i rabin Arthur Hertzberg, profesor Uniwersytetu Nowojorskiego. Powell na podstawie metafizycznych wierszy Karola Wojtyły z tamtego okresu wyciąga wniosek, że Bóg był dla papieża. ucieczką przed wojenną rzeczywistością, również przed rzeczywistością Auschwitz. Narrator przyznaje jednak, że wstępując do tajnego Seminarium Duchownego, Wojtyła narażał swoje życie. Potem następuje stały wątek w tego rodzaju filmach, czyli dokładanie papieżowi Piusowi XII za to, że milczał i nie dał żadnych wskazówek. Ani słowa o tym, że dzięki Watykanowi uratowały się wtedy tysiące Żydów. Swoją drogą, chyba już najwyższy czas na obiektywną ocenę postawy Piusa XII w tamtym dramatycznym momencie dziejów.
Rabin Hertzberg w sposób bardzo wzruszający zastanawia się, jak on zachowywałby się w Polsce w czasie Holokaustu: „Czy poszedłbym do lasu i dołączyłbym do partyzantki, a gdybym był w Auschwitz, czy próbowałbym kolaborować lub sporo kombinować, aby przeżyć? Nie umiem na to odpowiedzieć”. I tu zrobił woltę, która chyba najbardziej wzburzyła przeciwników filmu, ale także i mnie. „Myślę więc – ciągnie Hertzberg – że młody Wojtyła, który miał zostać papieżem, a przecież tego nie wiedział, wiódł wtedy spokojne życie i nie protestował w sposób oficjalny i nie zrobił niczego z tego, co się opowiada, żeby ratować Żydów. Musiał sam sobie zadawać pytanie, dlaczego wiódł takie spokojne życie.” Dalej narrator sugeruje, że obecne zaangażowanie papieża w dialog z Żydami i zwalczenie antysemityzmu, to odreagowywanie tamtego wojennego kompleksu. Słyszymy, że Wojtyła musiał się oduczyć antysemityzmu, którym był zaszczepiony.
Oto „freudyzm” w najbardziej prymitywnym wydaniu! Autorzy filmu zapominają w tym jednym (i tylko w tym jednym) miejscu, że Jan Paweł II jest wielkim świadkiem wiary; wiary w Jezusa Chrystusa, Żyda; że czci Maryję – Matkę Kościoła, Żydówkę. Przyznajmy jednak, że twórcy dokumentu pokazując papieża w Oświęcimiu czy w synagodze rzymskiej, zaznaczają, że jest on „tym, który jednoznacznie powiedział, że antysemityzm jest grzechem”. Zaraz potem jednak prof. Duffy będzie ubolewał, że papież nie potępił Kościoła za zbrodnie przeciw Żydom, a przeprosił tylko za postawy katolików, bo Kościół jest dlań „niepokalaną oblubienicą Chrystusa”. „Papież próbuje zachować to rozróżnienie – mówi Duffy – kosztem wiarygodności w oczach współczesnego świata.” Czyli – wiarygodności w kwestii żydowskiej Kościół nie odzyskał.
I tak kończy się fragment żydowski (w wymiarze Holokaustu oczywiście, bo o relacjach chrześcijańsko-żydowskich będzie w filmie jeszcze sporo). Była to bardzo znacząca część filmu, bardzo długa (widać, że twórcy przykładali do niej wielką wagę) – niezwykle irytująca i fascynująca zarazem. Bardzo dużo dowiedziałem się o mentalności amerykańskich Żydów z tego właśnie fragmentu. Boję się tylko, że film może uaktywnić polskich antysemitów; mam dowody, że już to się stało. A przecież twórcy nie atakują papieża. Oni tylko próbują go nieudolnie zrozumieć.
W części „żydowskiej” filmu pojawiają się nie tylko dość specyficzne poglądy i interpretacje, lecz również, niestety, błędy rzeczowe. Nieprawdziwie zrelacjonowany jest list pasterski kard. Hlonda, mówi się o nieistniejącym liście papieża do Żydów z 1998 roku, ani słowem nie wspomina się jednak o dobrze znanej, wieloletniej, uwiecznionej w książkach przyjaźni Karola Wojtyły z wadowickim Żydem Jerzym Klugerem. Dotarcie do mieszkającego w Rzymie Klugera, który mógłby najlepiej opowiedzieć o relacjach polsko-żydowskich w przedwojennych Wadowicach, powinno być obowiązkiem autorów filmu, skoro tak poważnie potraktowali wątki żydowskie i skoro interpretowali postawę Jana Pawła II poprzez doświadczenia jego młodości.
Solidarność i wyzwolenie
Najgorszym fragmentem filmu jest część o teologii wyzwolenia, pozbawiona jakiegokolwiek obiektywizmu i subtelności. Wypowiedzi są tak ciężkie i tępe jak młot pneumatyczny. Papież – zdaniem komentatorów – w sposób nieusprawiedliwiony próbuje przeszczepić antykomunizm wyniesiony z obozu sowieckiego na grunt Ameryki Łacińskiej.
Poziom refleksji całego fragmentu oddaje zdanie narratora: „Papież oczyścił strukturę Kościoła, po prostu zrobił z nimi (teologami wyzwolenia – przyp. mój) porządek”. Ktoś dodaje jeszcze, że zrobił to z zazdrości: „W Kościele nie ma miejsca dla gwiazd, chyba że tylko dla niego”. Autor wypowiedzi ma na myśli papieża. Szczytem obiektywizmu w tej części jest głos Roberto Suro z „Washington Post”, który zapytał: „Co by się stało, gdyby postąpił inaczej? To był jego wybór i musi z nim żyć”.
Zupełnie inny jest natomiast fragment o „Solidarności” i roli Jana Pawła II w obaleniu komunizmu. W tej części autorzy filmu zaangażowali ludzi naprawdę godnych miana ekspertów – prof. Normana Daviesa i Neala Aschersona. Ich słowa trafnie i niewątpliwie atrakcyjnie dla amerykańskiego widza oddają prawdę o rzeczywistości komunizmu w Polsce, roli Kościoła i znaczeniu papieskich pielgrzymek w życiu naszego narodu. Ascherson pięknie mówi o języku praw człowieka, jakim posługiwał się Jan Paweł II w Polsce w 1979 roku, dzięki któremu każdy Polak mógł odzyskać swoją godność i poczuć się osobą niezastępowalną.
Szkoda, że w innych fragmentach filmu w roli autorytetów i ekspertów zbyt często występowali bardzo pewni siebie dziennikarze mało znanych czasopism. W części „solidarnościowej” wątpliwości budzić może jedynie bardzo uproszczona interpretacja kazania Jana Pawła II w Kielcach w 1991 roku oraz buńczuczne stwierdzenia dziennikarza „Toronto Sun” o rzekomym potężnym finansowym wsparciu Watykanu dla „Solidarności”.
Papieska obsesja
W części o kobietach pojawia się znowu Lynn Powell. Z psychoanalitycznym zapałem wnioskuje, że wielki kult maryjny Jana Pawła II wynika. z utraty ukochanej matki w dzieciństwie, a realizatorzy nakładają na obraz Maryi z Dzieciątkiem – zdjęcie Emilii Wojtyłowej z małym Karolkiem. Sądzę, że dokonano tu niedopuszczalnego nadużycia intelektualnego, teologicznego i moralnego.
Wkrótce potem słyszymy innego „freudystę”. Prof. Tony Judt z Uniwersytetu Nowojorskiego odkrywa obsesję papieża: „Kobiety mają rodzić dzieci, to stanowi jego obsesję”. Z ust prof. Judta dowiadujemy się też, jaki jest największy paradoks tego pontyfikatu: „Jan Paweł II jest apostołem sprawiedliwości (za to właśnie go kochają), ale opowiada się on za rażącą niesprawiedliwością w Kościele katolickim – za gwałceniem równouprawnienia kobiet”. Brakiem równouprawnienia jest oczywiście udzielanie święceń kapłańskich tylko mężczyznom.
Pojawia się również pani Marina Warner, podpisana jako specjalistka od tematyki mariologicznej. I znowu odkrywa w psychice papieża sprzeczność. „Papież mówi: Cały Twój. Jest bez reszty oddany Maryi. Co to znaczy dla kobiet? Pojawiają się warunki – papież jest przeciwny wszelkim zmianom, które nie tylko umożliwiłyby kobietom odegranie pewnej roli w Kościele, ale i pewnego rodzaju kierowanie własnym życiem”. Rzecz jasna, okazuje się zaraz, że „kierowanie własnym życiem” ma polegać m.in. na dopuszczalności aborcji.
Bardzo poważną wadą filmu jest to, że wypowiadają się w nim ludzie, którzy nie wiedzą, o czym mówią. Twierdzę tak, gdyż jestem przekonany, że mariolożka Warner nie przeczytała albo nie zrozumiała nic z nauczania papieża o godności kobiety we współczesnym świecie i w Kościele czy o „nowym feminizmie” – choćby „Salvatoris Mater” czy „Mulieris dignitatem”, nie mówiąc już o niezliczonych pojedynczych wystąpieniach papieża na ten temat. W części o kobietach autorzy również nie uznali za stosowne przedstawić racji drugiej strony.
O kulturze śmierci
Inaczej wygląda wątek poświęcony kulturze śmierci. Co prawda, i tu słyszymy o papieskiej obsesji („człowiek, który ma obsesję śmierci”). Pojawia się tu też ponownie mariolożka Warner, tym razem z bardzo oryginalnym poglądem, że „Papież jest nawiedzany przez duchy ofiar Holokaustu, które wywierają na niego presję. Nienarodzone dzieci postrzega jako wygłodzone duchy, a ich matki stały się widmami zła. Uwypuklanie przez papieża problemu aborcji sprawia, że kwestia wolności kobiet jest wyrażana językiem śmierci”.
Pomimo tych denerwujących momentów uwagę widza bardziej przykuwa to, co powiedział pisarz Robert Stone. Stara się on zrozumieć papieża. Przyznaje, że aborcja to cios w cały ład moralny. Stone mówi: „Zabicie życia w okresie płodowym oznacza, że żywi ludzie mogą być zabijani dla wygody innych. Właściwie to już następuje. Papież uważa, że tak się staje, kiedy jest wykonywany wyrok śmierci”. Tu następuje świadectwo strażnika więziennego, który dzięki nauczaniu papieża o kulturze śmierci odkrył godność człowieka, nawet zbrodniarza.
To ciekawe, z jakim szacunkiem i podziwem mówi o papieżu liberalny narrator filmu właśnie w tym fragmencie o kulturze śmierci. To zaskakujące, ale dostrzegłem u niego nawet aprobatę dla sprzeciwu wobec aborcji.
Wiara i on – to jedno
Część poświęcona wierze to najbardziej poruszający fragment obrazu Helen Whitney. Przyznam szczerze, że jeszcze nigdy nie oglądałem tak pięknego i głębokiego eseju filmowego o wierze. Zwróciłem uwagę, że w omówieniach całkowicie pomija się tę część filmu.
„Biała bryła modlitwy” – tak określa papieża żydowski muzyk i dyrygent Gilbert Levine, który kilkakrotnie prowadził koncerty symfoniczne w Watykanie na zaproszenie Jana Pawła II. „Dzięki niemu zrozumiałem, że chrześcijaństwo jest religią mistyczną”. Levine był w kaplicy z papieżem i obserwował go. „Nie padło ani jedno słowo, a jednak wiedziałem, z Kim on jest w Komunii. Wiedziałem, że zrobił nieprawdopodobny skok. To było przeżycie, które przeorało moje życie duchowe”. A potem Levine opowiada, że dzięki kontaktom z papieżem powrócił do swych żydowskich korzeni: „Teraz, od kontaktu z nim, świętuję szabat. Nigdy przedtem tego nie robiłem. A jednocześnie nigdy nie miałem wrażenia, że papież chciałby mnie nawrócić, bo dla niego najważniejsza jest wiara. On chce tylko, żebyś wierzył, żebyś odnalazł wiarę”.
Kard. Lorenzo Albarcete mówi w filmie, że Jan Paweł II nie jest człowiekiem wiary, bo wiara i on – to jedno. Nawet psychoanalityk Tony Judt przyzna, że w czasach współczesnych nie było osoby, która by miała taką wiarę. David Berlinski, pisarz i matematyk, snując głębokie rozważania o wierze, dochodzi do wniosku, że papież wzywa nas do przekroczenia siebie. „Przyglądajcie się światłości i postawcie następny krok” – tak Berlinski interpretuje duchowość Jana Pawła II, która dla wszystkich, jak mówi, jest wzorem. Pisarz Robert Stone opowiada o swoim nawróceniu na dnie morza. Nie ukrywa, jak wielką rolę w jego powrocie do Boga odegrał Jan Paweł II.
„Papież wierzy. Żyje w jedności z Chrystusem. Wierzy, że ludzie powstaną z martwych, że życie okaże się silniejsze od śmierci. Dla papieża jest to tak samo pewne, jak fakt, że jutro wzejdzie słońce.” Robert Stone mówi też: „Miałem wiarę, którą utraciłem. Nie wiedziałem, co straciłem. Papież, który umieścił wiarę w samym centrum, mówi do mnie: Uwierz, nie lękaj się wierzyć, bo wiara niczego ci nie odbierze”.
Już choćby dla tego właśnie fragmentu warto było ten obraz obejrzeć. Pokazuje on dużą wrażliwość i znakomitą robotę filmową reżyserki.
Pytania narratora
Jak zatem generalnie spojrzeć na ten film? Trzeba go oglądać w całości. Nic z niego nie można wyrzucić, nawet tych całkowicie nieudanych fragmentów, o których pisałem. Dla mnie niesamowite jest w tym filmie to, że pokazuje, jak jego bohater – niewierzący narrator, agnostyk – poszukuje Boga. Chce Go, poprzez ten film, odnaleźć, a papież jest dla niego prorokiem. Wiemy zaś, że nauczanie proroka jest zawsze trudne do przyjęcia.
Na koniec filmu Roberto Suro z „Washington Post” zapytał: „Czy papież jest samotny? Czy jest pesymistycznym człowiekiem, który widzi tylko zło i ludzkość, która zbłądziła? A może jest to prorok? Czy przybył tu z posłaniem? Czy widzi coś, czego wielu z nas nie dostrzega? Jeśli tak – mówi Suro – to tragedia dotyka nas”. Narrator stwierdza zaś: „Jego przesłanie jest bardzo trudne do zaakceptowania, bo wymaga trudnych wyborów. Takiego przesłania jeszcze nie było. Na koniec pozostaje pytanie, czy to on się myli, czy też nie jest aż tak źle, czy to może my zbłądziliśmy, nie chcąc go słuchać?”.
Z tymi pytaniami film pozostawia widza, także tego polskiego, trochę oburzonego i zbulwersowanego, bo przecież takim językiem się w Polsce o papieżu nie mówi. W tych pytaniach – przy odrobinie dobrej woli – również polski widz może się jednak (i powinien) odnaleźć. Niektórym jednak tej dobrej woli zabrakło.
Komu się dziwić, można retorycznie spytać, naśladując narratora: polskim odbiorcom, autorom filmu, telewizji publicznej? Wszystkim po trochu. O autorach i widzach była już tu mowa. Wielka szkoda, że zabrakło wyobraźni redaktorom TVP. Uważam, że film Helen Whitney nie nadawał się do emisji akurat w porze najwyższej oglądalności w dniu 22. rocznicy pontyfikatu. Narrator tego filmu – wbrew temu, co sam twierdzi – nie rozumie polskiej duszy, nie wie, kim jest dla Polaków Karol Wojtyła. To nie on powinien tego dnia w polskiej telewizji opowiadać o Janie Pawle II.
Ale można przecież było pokazać ten film innego dnia, np. w istniejącym w „Jedynce” cyklu „Kontrowersyjny dokument”, a bezpośrednio po emisji urządzić w studio dyskusję z udziałem osób, które nie tylko mają na temat papieża coś do powiedzenia, lecz po prostu są w tej dziedzinie kompetentne (ważne, że miałby to być nie tylko czyjś autorytatywny komentarz, lecz właśnie dyskusja). Taka fascynująca rozmowa mogłaby zapewne trwać do rana. Zamiast niej otrzymaliśmy jednak żenujący spektakl epitetów.
Pretensji można mieć zatem wiele, ale mimo wszystko nie powinniśmy się gorszyć faktem, że ten film pokazano w polskiej telewizji! Zobaczmy, jak wielkim wyzwaniem dla współczesnego świata jest Jan Paweł II. Nikt nie może obok niego przejść obojętnie. Zastanówmy się raczej, czy również dla nas, Polaków, papież nie jest tak samo trudnym wyzwaniem?
„A może jest to prorok?” – pytał poszukujący i zbuntowany narrator filmu. Co my w Polsce – niebuntujący się i mający jakże często poczucie, że poszukiwać już nie musimy – robimy z przesłaniem tego proroka?
ks. Andrzej Luter
________________________________________________________
ks. Andrzej Luter – ur. 1956. Dr teologii ekumenicznej. Wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego w Łowiczu. Współtwórca programów telewizyjnych „Rozmowy na koniec wieku” i „Znaki”. Aktywny duszpastersko w środowiskach dziennikarskich. Mieszka w Łowiczu.