Bez wątpienia dziesięć lat niemieckiej jedności to nade wszystko dzieje sukcesu. Ich najważniejszym rezultatem jest fakt, że nie ma już „kwestii niemieckiej”. Nie sprawdziły się obawy i lęki, że Niemcy mogłyby napinać muskuły, ulegać pokusie uprawiania nacjonalistycznie zabarwionej polityki siły i stać się zagrożeniem dla swych sąsiadów. Nikt nie kwestionuje jakichkolwiek granic. Politycznie kraj zakotwiczony jest mocno na Zachodzie, włączony w ponadnarodowe instytucje europejskie i atlantyckie. Przed dziesięciu laty udziałem także jego wschodniej części stały się polityczna wolność, demokracja i praworządność, a ponadto – automatycznie – członkostwo Wspólnoty Europejskiej.
Dla mnie jest to ciągle nie do pojęcia. Należę do pokolenia, które – urodzone kilka lat po II wojnie światowej – spędzało swe życie w NRD. Gdy dorastaliśmy, elementem politycznego krajobrazu był mur. Tylko w jego cieniu SED mogła utrzymywać swe panowanie. Z obwarowanym w ten sposób systemem ubezwłasnowolnienia i wewnętrznych represji łączą się nasze prawie wszystkie polityczne doświadczenia. Wiele lat, wbrew niesprzyjającym okolicznościom, szukaliśmy i znajdowaliśmy nisze, w których mogliśmy żyć po swojemu, ciągle jednak dręczyło nas pytanie, czy należy tu zostać, czy nie. Krytyczna wobec panującego systemu postawa opozycyjna nie miała charakteru politycznego; stanowiła kwestię moralną – warunek duchowej suwerenności, wierności sobie samemu i solidarności z przyjaciółmi. W najlepszym razie na polityczne przemiany oczekiwaliśmy tylko w nikłym stopniu – choć od połowy lat osiemdziesiątych w krajach środkowej i wschodniej Europy zmienił się dalece duchowy klimat, a coraz więcej ludzi było w coraz mniejszym stopniu gotowych akceptować status quo podzielonego kontynentu i wzrastała kulturowa orientacja na Zachód.
„Wisiało coś w powietrzu” – jednak rok 1989 przyszedł przecież niespodziewanie. „Okrągły stół” i (prawie) wolne wybory, zakończone zwycięstwem Komitetu Obywatelskiego w Polsce, masowe demonstracje podczas pogrzebu Imre Nagy’ego na Węgrzech, otwarcie granicy między Węgrami i Austrią. W NRD udowodniono wtedy sfałszowanie wyborów komunalnych. Jesienią wstąpiło na scenę społeczeństwo NRD i ukonstytuowało się jako „naród”. Należałem do tych, którzy do szpiku kości chcieli wówczas szeroko zakrojonej demokratyzacji – likwidacji systemu jednopartyjnego, rozwiązania aparatu Stasi, zapewnienia podstawowych praw, niezależnego sądownictwa, nieograniczonych możliwości podróżowania, wolności w dziedzinie kultury i nauki. Ale jedność państwowa, jako realistyczna opcja na najbliższe miesiące? O tym mało kto myślał. Kiedy po kilku wielkich demonstracjach upadł mur, spisaliśmy programowe zasady niemiecko-niemieckiej konfederacji, która z biegiem czasu – „w ramach ogólnoeuropejskiego procesu jednoczenia” – miała się rozwijać ku państwowej jedności.
W odniesieniu do polityki wewnętrznej nie mogliśmy sobie wyobrazić, że Zachód wcieli ekonomicznie wyniszczony kraj. Uważaliśmy za wskazane przeprowadzenie podstawowych zmian systemowych własnymi siłami – ostatecznie nie jest rzeczą miłą, gdy czyszczeniu własnej stajni przyglądają się inni. Hasło „demokracja teraz”1 nie było odmową jedności, o co nas później niejednokrotnie pomawiano, lecz oznaczało rzeczowy priorytet w budowie demokracji.
W odniesieniu do polityki zagranicznej, mimo pieriestrojki, trudno też było sobie wyobrazić, że Związek Sowiecki zrezygnuje bez walki z porządku ustalonego w Jałcie i wraz z tym ze swego stanu posiadania nad Łabą. Berlin 1953, Budapeszt 1956, Praga 1968, Gdańsk 1970, przejściowy koniec „Solidarności” w grudniu 1981 – zawsze, gdy kręgosłup władzy zagrożony był przez masowe protesty polityczne, trzeba się było liczyć z zastosowaniem siły militarnej. I w końcu wszyscy mieli jeszcze przed oczami krwawą masakrę czerwcową w Pekinie. Ta obawa ulotniła się po upadku muru, kiedy bieg wydarzeń stał się nie do odwrócenia. Ale także potem – jak się nam wydawało – będziemy musieli jeszcze przez kilka lat zajmować się zewnątrzpolitycznym zabezpieczeniem pokojowej transformacji systemu. Ostatecznie w przełomach 1989 roku chodziło nie o mniej, niż o „koniec europejskiej wojny domowej” (Timothy G. Ash), która zaczęła się wraz z bolszewicką rewolucją w 1917 roku.
Zarówno w zewnątrz-, jak i wewnątrzpolitycznej praktyce wyszło inaczej. „Demokratyczna NRD” istniała po wolnych wyborach do Izby Ludowej tylko kilka miesięcy. Rokowania „2 plus 4”, unia walutowa, porozumienie Kohla z Gorbaczowem na Kaukazie o przynależności zjednoczonego kraju do zachodniego sojuszu, układ zjednoczeniowy, utworzenie wschodnioniemieckich landów i ich przystąpienie do Republiki Federalnej – wszystko to zostało dokonane w zapierającym dech tempie w ciągu półrocza. Opozycja w NRD karygodnie nie doceniła narodowej dynamiki i politycznego nacisku ludności wschodnioniemieckiej na rząd federalny – po otwarciu muru jej odpływ na Zachód nie zmniejszył się.
Spoglądającemu wstecz ta szybka droga do państwowej jedności jawi się jako niemająca alternatywy. Słuszne było wykorzystanie sprzyjającego momentu i wykupienie kosztem kilku miliardów marek odwrotu Sowietów ze środkowej Europy. Nikt nie wie, czy rok później – po końcu ery Gorbaczowa i początku wojen secesyjnych w Jugosławii – nie byłoby już za późno.
Ale w spojrzeniu na „wewnętrzną jedność” kraju droga ta miała oczywiście swoje szkodliwe skutki. Niemcy są zjednoczonym narodem, w wielu jednak punktach da się wykazać, że stanowimy jeszcze ciągle podzielone społeczeństwo. Niemałą rolę odgrywają tu także – obok nawyków wyniesionych z 40 lat istnienia NRD – chybione decyzje i zaniedbania w procesie zjednoczeniowym. Doświadczenie pokojowej rewolucji – bądź też jej „romantycznej” fazy – było zbyt krótkie, by mogło być kulturowo twórcze. Zostało ono zastąpione przez konfrontację z ustawami zachodniego społeczeństwa we wszystkich dziedzinach życia, co wymagało ogromnego wysiłku przystosowawczego. Był on nieunikniony, mógłby jednak zostać złagodzony, gdyby odbyła się ogólnoniemiecka debata nad przyszłością zjednoczonego kraju. Realizacja zjednoczenia poprzez włączenie nowych landów do obszaru obowiązywania Ustawy Zasadniczej i odrzucenie idei wypracowania i przedyskutowania wspólnie przez Niemców ze wschodu i zachodu konstytucji (która to idea świadczyłaby i w stosunkach z zagranicą i w życiu wewnętrznym o tym, że nowa Republika nie jest po prostu przesuniętą na wschód starą Republiką), przyczyniły się w rezultacie do znużenia polityką i demokracją. Nie chcę przez to powiedzieć, że nasza Ustawa Zasadnicza ma istotne braki. Ale dla samoświadomości wschodnich Niemców nie jest bez znaczenia, że jej nie współtworzyli i nie zgodzili się na nią w referendum. Publicznie przeprowadzona debata o wspólnej i o podzielonej historii oraz o zadaniach i perspektywach nowej Republiki na pewno przejawiłaby w nowych landach siłę pomocną w kształtowaniu tożsamości i aprobaty dla konstytucyjnych wartości podstawowych.
Nie ma naturalnie bezpośredniego związku między nieprzeprowadzeniem debaty konstytucyjnej a tym, co jest. Wolno jednak dokonać bilansu, z którego wynika, że wschodni Niemcy, wyzwoliwszy się w 1989 roku od dyktatury, szybko zapomnieli o euforii wolności. W odróżnieniu od zachodnich Niemców, wyżej cenią równość i sprawiedliwość społeczną od prawa do indywidualnej wolności i szansy życia na własną odpowiedzialność. Mniejsza jest także aprobata dla systemu politycznego, żeby już nie wspominać o aprobacie dla partii politycznych. 50 procent spośród nich uważa się przede wszystkim za Ossis i ma się za „obywateli drugiej klasy”. Wprawdzie i oni tylko w bardzo rzadkich przypadkach chcieliby nawrotu NRD, odczuwają jednak brak opiekuńczego państwa i socjalnego bezpieczeństwa. W nowym systemie gospodarczym szeroko rozpowszechnione jest poczucie dewaluacji własnych doświadczeń i dokonań, co wzmacnia mentalność pasywnego oczekiwania. Toteż wyniki wielu sondaży wskazują, że nastroje są gorsze nie tylko niż rzeczywiste położenie narodu, ale także niż obiektywna sytuacja samych respondentów.
Nie bardzo widać obiecane przez byłego kanclerza wyrównanie poziomu życia – cel ten był jednak z góry nierealistyczny. Stosunki majątkowe między wschodem a zachodem różnią się ekstremalnie. Wschodnioniemieccy właściciele mają tylko 5 procent sprywatyzowanych przez Urząd Powierniczy przedsiębiorstw państwowych, 85 procent znajduje się w rękach zachodnioniemieckich. Nie wyklucza to, że w niektórych dziedzinach, np. w telekomunikacji, wschód Niemiec jest dziś bardziej nowoczesny niż zachód. Ale jeśli chodzi o siłę gospodarki i produktywność, to nowe landy kuleją daleko w tyle za starymi. Od 1997 roku ponownie wzrasta dystans wobec nich. 17-procentowe bezrobocie jest dwukrotnie większe, choć od pewnego czasu przyznaje się Ossis większą elastyczność niż Wessis. Odpływ ludności z byłej NRD wynosił w 1991 roku 170 tysięcy ludzi per saldo, do roku 1997 liczba ta spadła do 100 tysięcy, by odtąd ponownie wzrastać. Na zachód przenosi się przede wszystkim mobilna i sprawna zawodowo młodzież. 15 procent opuszczających szkoły tylko tam znajduje zajęcie.
Oczywiście, niemal nikomu nie powodzi się materialnie gorzej niż w NRD. W odróżnieniu od innych krajów postkomunistycznych, także starsze pokolenie skorzystało z wprowadzenia federalnego systemu rentowego. Najgorzej miała generacja tych, którzy przed dziesięciu laty przekroczyli pięćdziesiątkę i w zaawansowanym wieku musieli się albo gruntownie przekwalifikować, albo wysłani zostali na wcześniejsze emerytury. A dla młodszych Niemców ze wschodu, którzy w 1990 ukończyli szkoły i zaczęli studia, zjednoczenie oznaczało wyrównanie szans z Wessis. W tym tzw. pokoleniu berlińskim świadomość wschodnioniemiecka nie ma żadnego zabarwienia polityczno-ideologicznego i odgrywa jeszcze pewną rolę tylko jako związek z tradycją regionalnego miejsca pochodzenia. Różnice w porównaniu z rówieśnikami z zachodu Niemiec zasadniczo nie są tu inne, niż między Niemcami z północy a Bawarczykami. Mowa oczywiście o młodzieży dobrze wykształconej, wysoce kompetentnej w grze rynkowej, o młodzieży, która jest w stanie współzawodniczyć na polu globalnej new economy.
Na koniec zwróćmy uwagę na problematykę, w której socjokulturowe różnice między wschodem i zachodem Niemiec są szczególnie bolesne i jaskrawe – na prawicowy ekstremizm. Pozostaje on w związku z niezałatwioną hipoteką po NRD, ponieważ oparte na wierze w autorytet wzory społecznych nastawień i zachowań w dyktaturze, pryncypia rozkazu i posłuszeństwa, podporządkowania ideologii, nie zostały tu złamane, lecz przeciwnie – były kultywowane. Obok wysokiego stopnia wewnętrznej odmowy było tu o wiele za dużo zewnętrznego przystosowania się i oportunizmu, i z tego rozdarcia, przebiegającego w środku człowieka, bierze się wiele życiowego zakłamania; przeciw jego zdemaskowaniu uruchamia się cały arsenał mechanizmów samoobronnych – od obrażonego wycofania się do oblężonej twierdzy, po nową retorykę walki klas. Jeśli na zachodzie Niemiec lodowiec autorytaryzmu i posłuszeństwa zwierzchności roztopił się w ciepłej wodzie liberalnej demokracji, to na wschodzie został on wypielęgnowany i zinternalizowany.
Prawicowy ekstremizm nie ogranicza się oczywiście do wschodnich Niemiec. W porównaniu z zachodnimi landami zachodzi jednak istotna różnica. Polega ona na całkowicie inaczej ukształtowanym, społecznym i kulturowym otoczeniu. Na wschodzie, po 60 latach dyktatury, rasistowskie i populistyczne nastroje natrafiają także w „normalnym” społeczeństwie na silny rezonans. Podpalacze w Solingen i gdzie indziej w zachodnich Niemczech muszą działać w nocy i mgle, bo wiedzą, że są społecznie izolowani. Natomiast na wschodzie dochodzi do ekscesów z użyciem przemocy przed oczami ludności po cichu bądź otwarcie im sprzyjającej. Wschodnioniemiecki prawicowy ekstremizm rozpatrywany jest nierzadko jako fenomen przełomu, rodzaj gorączki choroby dziecięcej, z jaką część młodzieży reaguje na zagrożenia, pojawiające się w ich świecie. Wraz ze wzrostem zaufania do instytucji demokratycznego państwa i do społecznej gospodarki rynkowej problem ma się rozwiązywać sam. Ale okazało się już, że te socjopsychologiczne próby jego wyjaśnienia przechodzą obok jego istoty. Przyczyny prawicowoekstremistycznej orientacji i gotowości do stosowania przemocy u części młodego pokolenia odnoszą się do czasów NRD. W zamkniętym świecie państwa za murem odgraniczenie cudzoziemców i obcych stanowiło politykę państwową. Dzisiejszy prawicowy ekstremizm może do niej bez trudu nawiązać. Nie stanowi on zamkniętej ideologii, raczej sposób na życie. Mieszają się w nim staroświeckie pojęcia populistyczno-rasistowskie i antysemityzm, połączone z resentymentem wobec liberalnego i demokratycznego państwa prawa oraz z antykapitalistycznym refleksem wobec gospodarki rynkowej.
Fałszywe byłoby polityczne dramatyzowanie problemu – ta scena jest pod kontrolą. Natomiast tę orientację wśród części młodzieży brać trzeba jednak poważnie jako fenomen kulturowy. Nie do zakwestionowania jest konstatacja, że prawicowoekstremistyczne wzory postrzegania rzeczywistości i zachowań zapuściły korzenie w wielu środowiskach. Żadne państwo nie jest samo w stanie doprowadzić do odwrócenia tego procesu; może to uczynić tylko świadome i odważne społeczeństwo obywatelskie, które przejmuje odpowiedzialność za swą własną przyszłość. Jest nim przede wszystkim takie społeczeństwo, które musi się angażować w sprawę przestrzegania i upowszechniania demokratycznych norm. Niestety, na niemieckim wschodzie jest ono – dziesięć lat po upadku NRD – ciągle jeszcze bardzo słabe.
I tak po dziesięciu latach jedności ciasno układają się obok siebie światła i cienie. Zaufanie do stabilności naszego systemu politycznego wydaje mi się uzasadnione, jeśli nie prześpi się koniecznych reform społeczno-politycznych. Strach przed globalizacją, zanikająca zdolność integracyjna klasycznych środowisk, takich jak Kościół i związki zawodowe, erozja struktur rodzinnych i sąsiedzkich, rosnąca indywidualizacja, znużenie polityką, wrogość wobec obcych, dewastacja przestrzeni życia publicznego przez kreowane w telewizji społeczeństwo zabawy – niektóre z tych zagrażających społecznemu zdrowiu tendencji wydają się bardziej zaawansowane na wschodzie niż na zachodzie Niemiec. To, co w tych zmienionych warunkach nazwać by można jakością życia, musi być na nowo przedyskutowane i określone. Eugen Rosenstock-Huessy napisał kiedyś, że przemiany zapowiadają się zawsze na peryferiach, ale że do ich rozprzestrzenienia – a zatem i powszechnego postrzegania – przychodzi dopiero wtedy, kiedy docierają do centrum. Wschodnioniemieckie landy nie stoją jednak jeszcze w centrum uwagi.
tłum. Wojciech Wieczorek
_____________________
Ludwig Mehlhorn – ur. 1949, działacz ruchu „Demokratie jetzt” w NRD, pracownik Akademii Ewangelickiej w Berlinie, jeden z inicjatorów powołania i wieloletni członek Rady Fundacji „Krzyżowa” dla Porozumienia Europejskiego. Mieszka w Berlinie.
1 „Demokracja teraz” (Demokratie jetzt) to także nazwa grupy opozycyjnej w b. NRD, której współzałożycielem był autor niniejszego artykułu (przyp. tłum.).