Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Państwo inne niż wszystkie

Państwo Izrael nie tylko ma wyjątkową genezę, odróżniającą je od wszystkich innych na świecie. Także jego współczesność jest wyjątkowa. Kiedy obserwuje się to spełniające standardy cywilizowanego świata państwo, trudno wyobrazić sobie, że istnieje ono zaledwie kilkadziesiąt lat. Nie chodzi przy tym tylko o obecną formę ustroju, jak we francuskich ponumerowanych republikach, ale o sam fakt istnienia państwa żydowskiego. Warto uświadomić sobie, że sto lat temu (czyli bardzo niedawno) ponowne pojawienie się znaczącej liczby ludności żydowskiej w Palestynie, a tym bardziej – stworzenie przez nią państwa mogło uchodzić za pomysł fantastyczny. Wyparcie Żydów z zamieszkiwanego przez nich niegdyś terytorium miało mnóstwo precedensów w historii świata – wielki powrót chyba żadnego.

Owszem, nie brak przypadków odwoływania się przez różne narody do odległej, nieraz mocno zmitologizowanej przeszłości, kiedy to naród taki zamieszkiwał inne (zwykle oczywiście większe) terytorium i panował nad swymi późniejszymi ciemiężcami. Być może należy wręcz uznać za regułę, że w umacnianiu narodowej tożsamości wielką rolę odgrywają opowieści o dawnych przewagach, także terytorialnych. Bywają one wykorzystywane (ostatnio – raczej z dala od Europy, choć przeczy temu przykład bałkański) do uzasadnienia pretensji terytorialnych, a nawet wojen z sąsiadami. W krajach bliskich nam cywilizacyjnie w ciągu przynajmniej ostatniego półwiecza wspomnienia dawnych przewag nie przekładają się jednak na zbrojne działania.

Tymczasem tuż obok powstało państwo, dlatego że Żydzi (i to bynajmniej nie wszyscy) postanowili wrócić na ziemie, które zamieszkiwali dwa tysiące lat temu – później pozostały jedynie niewielkie izolowane wspólnoty żydowskie we wrogim otoczeniu. Próby przywracania status quo sprzed dwóch tysięcy lat trudno sobie w ogóle wyobrazić – w Palestynie stało się to faktem. Okazało się to możliwe także, a może nawet – głównie dlatego że świat wyciągnął wnioski z Zagłady i uznał, że Żydzi potrzebują własnego terytorium.

Żydzi uzyskali je także przy użyciu siły. Piszę “także”, gdyż oprócz walki zbrojnej równie wielką rolę w powstaniu państwa Izrael w dzisiejszym kształcie odegrała praca. Jednak nawet najcięższa, najlepiej zorganizowana i najskuteczniejsza praca nie zdałaby się na nic, gdyby nie walka zbrojna. Żydzi nie wkroczyli przecież na pustkowie – na tych terenach mieszkali Arabowie, choć żydowskie osiedla powstawały na terenach przez nich niezamieszkanych. Nie można też zapominać o Brytyjczykach, administrujących tym terytorium po pierwszej wojnie światowej z mandatu Ligi Narodów. Arabowie uznali żydowskie pretensje za zagrożenie dla swego stanu posiadania i także bronili go siłą. Obie strony uciekały się do krwawych ataków terrorystycznych przeciw ludności cywilnej. Brytyjczycy także nie przyglądali się biernie działaniom żydowskich bojowników i również byli celem ich ataków. Kiedy już państwo izraelskie powstało, stoczyło kolejne wojny z arabskimi sąsiadami. Było także i jest do dzisiaj przedmiotem ataków terrorystycznych. Trudno te wojny i inne zbrojne działania Izraela uznać za wyłącznie obronne – w ich wyniku doszło do znacznego powiększenia jego terytorium i usunięcia z nowo przyłączonych ziem większości dotychczasowych mieszkańców.

Nie byłoby w tym wszystkim nic niezwykłego, trudno byłoby bowiem znaleźć państwo, które nie zostałoby utworzone ze znacznym albo wręcz decydującym użyciem siły. Jednak Izrael powstawał w czasach, w których posługiwanie się siłą w stosunkach międzynarodowych stopniowo traciło dawną oczywistość. Dawniej wojna była powszechnie uznawanym, niejako naturalnym środkiem dochodzenia swych racji w sporach między państwami. Choć potępienie (na ogół niestety nieskuteczne) popełnianych przy tej okazji okrucieństw nie jest niczym nowym, to jednak sama wojna uchodziła za instytucję mieszczącą się w naturalnym porządku świata. Wiek dwudziesty, pomimo toczonych cały czas niesłychanie okrutnych wojen, był zarazem czasem, w którym poczyniono wiele dla odebrania wojnie jej oczywistości i naturalności.

W ostatnim półwieczu kraje mające największe osiągnięcia w rozwoju cywilizacyjnym nie tylko nie prowadziły między sobą wojen, ale wręcz stały się one niewyobrażalne. Można oczywiście uznać, że pięćdziesiąt lat to niewiele, a wspomniane kraje to tylko niewielki procent globu ziemskiego. Jednak chodzi o państwa pod wieloma względami dominujące, a ponadto ustanowione pomiędzy nimi pokojowe relacje nie są – jak kiedyś – wynikiem chwiejnej równowagi, ale efektem istnienia całego systemu instytucji. Co ważniejsze, towarzyszy temu stopniowa zmiana mentalności, która najskuteczniej delegitymizuje wojnę. Można raczej sądzić, że proces ten mógł zajść aż za daleko, skoro dla wielu przestaje być oczywisty obowiązek obrony zagrożonej ojczyzny także z bronią w ręku. Uzasadnione wydaje się twierdzenie, że w ostatnich dziesięcioleciach cywilizacyjnemu rozwojowi towarzyszy stopniowe odwracanie się od wojny, choć oczywiście nie sposób stwierdzić, na ile ta tendencja jest nieodwracalna i czy będzie się upowszechniała.

Na tym tle uderzająca jest specyfika Izraela. W tym kraju, choć położonym w Azji, to jednak wykorzystującym w znacznej mierze doświadczenia cywilizacji europejskiej czy atlantyckiej, znaczenie siły zbrojnej jest zupełnie zasadnicze. Zagrożenie realnie istnieje i realizuje się w postaci terrorystycznych zamachów i działań wojennych. Uzbrojoną ochronę każdej szkolnej wycieczki czy sieć schronów można uznać za taką właśnie obronę przed realnym zagrożeniem. O samobójczych zamachach terrorystów z Dżihadu czy Hamasu słyszymy ciągle w wiadomościach, zaledwie dziewięć lat temu irackie rakiety spadały na Tel Awiw, a cała północ Izraela do niedawna była regularnie ostrzeliwana z terytorium południowego Libanu. Samo istnienie Izraela jest otwarcie kwestionowane, zarówno przez państwa, jak i przez organizacje niecofające się przed terroryzmem. Można też wątpić w to, czy za oficjalnymi deklaracjami rezygnacji z dążenia do zniszczenia Izraela poszła rzeczywista i trwała zmiana celów politycznych, a zwłaszcza – czy naprawdę zmieniła się mentalność większości Arabów.

Widoczna gołym okiem obecność wojska i wojennego zagrożenia nie może więc dziwić. Pomalowane na żywe kolory zdobyczne działa pancerne na placu zabaw w Kiriat Szmonie, blisko libańskiej granicy, tym różnią się od podobnych eksponatów w Europie, że nie pochodzą z poprzedniego, zakończonego etapu historii, jakim dla nas jest np. druga wojna światowa. Tam podobny, choć zapewne nowocześniejszy sprzęt cały czas stał w gotowości bojowej, a rakiety spadały regularnie. Czas przeszły w poprzednim zdaniu wynika zresztą tylko z tego, że nie sposób przewidzieć, co stanie się po niedawnym wycofaniu izraelskich wojsk z południowego Libanu.

Ze względu na swą historię Izrael odróżnia się od innych państw także i tym, że różne jego części mają odmienny status. Społeczność międzynarodowa uznaje wciąż granice sprzed wojny sześciodniowej z 1967 roku. Zdobyte wówczas terytoria – oprócz Synaju, zwróconego Egiptowi w wyniku układu pokojowego z Camp David – mają wciąż w świetle prawa międzynarodowego status terytoriów okupowanych. Jeżdżąc po Izraelu wciąż słyszeliśmy: “tu przebiegała granica przed 1967 rokiem”, “tam widać najwyższy szczyt w granicach sprzed 1967” itd. Chcąc nie chcąc (a właściwie – bardzo nie chcąc) mieszkańcy Izraela wciąż muszą godzić się z faktem, że ich kraj ma jakby podwójne granice.

Ma też dwie stolice – Jerozolimę i Tel Awiw. Państwo Izrael za swą stolicę uznaje tę pierwszą i tu mieszczą się centralne urzędy państwowe. Społeczność międzynarodowa, która nie uznała aneksji wschodniej części miasta, nie uznała też proklamowania “nowej” stolicy (po 1967 roku) i pozostawiła placówki dyplomatyczne w “starej” – Tel Awiwie. Podobno – jak usłyszeliśmy – Stany Zjednoczone wybrały już budynek na swą ambasadę w Jerozolimie, ale nie chcą zbyt wcześnie ujawniać swych planów. Trudno stwierdzić, czy rzeczywiście władze amerykańskie zamierzają wkrótce odstąpić od praktyki powszechnej w społeczności międzynarodowej i rzeczywiście uznać stolicę w Jerozolimie (co z pewnością nie pozostałoby bez wpływu na stanowisko innych państw), czy też jedynie mieszkańcy Izraela łudzą się, że ich stanowisko podzielą inne kraje.

Izraelowi z oczywistych względów zależy, by terytoria okupowane różniły się od ziem w dawnych granicach w najgorszym wypadku jedynie ich statusem prawnomiędzynarodowym. Na Wzgórzach Golan – formalnie syryjskich – nie brak miejsc, zwłaszcza dalej od granicy, gdzie ktoś niezorientowany nie domyśliłby się, jak skomplikowana jest sytuacja tych ziem. Trudno byłoby wyobrazić sobie, że centrum tego obszaru mogłoby z powrotem przenieść się ze zbudowanego od podstaw po 1967 roku przez osadników żydowskich miasta Katzrin do wymarłej, leżącej w opustoszałym terenie pasa granicznego syryjskiej Kunejtry – głównego ośrodka przed wojną sześciodniową. Jednak im bliżej granicy, tym łatwiej dostrzec, że na tych terenach sytuacja daleka jest od stabilizacji: nieliczne osady, za to bardzo liczne kolumny pojazdów wojskowych, łącznie z nowoczesnymi czołgami – własnej, izraelskiej produkcji.

Tu zresztą widać, jak bardzo interesy Izraela i Arabów są trudne, by nie rzec – niemożliwe do pogodzenia. Z jednej strony – Wzgórza Golan w rękach wrogiego państwa stanowią śmiertelne zagrożenie dla samego istnienia Izraela, z drugiej – po stronie Syrii są racje – bagatela – integralności terytorialnej i prawa międzynarodowego: ziemie te Izrael odebrał przecież siłą. Podobnie sprzeczne racje leżą u samych podstaw sporu izraelsko-arabskiego. Racje historyczne Żydów (sprzed tysiącleci) oraz wzgląd na bezpieczeństwo narodu, który miał zostać w całości wymordowany, zderzyły się z prawami ludu, który zamieszkiwał te ziemie, także zresztą wtargnąwszy tam niegdyś (w VII wieku) siłą.

Przez następne kilkadziesiąt lat po powstaniu państwa Izrael obie strony usiłowały wykorzystać do rozstrzygnięcia sporu na swoją korzyść rozmaite środki: przede wszystkim – siłę, ale także (w późniejszym okresie) rokowania. Żydowscy osadnicy od swego pojawienia się w Palestynie postawili też na pracę, która dała imponujące rezultaty – wystarczy porównać wygląd osad żydowskich i arabskich. Czy oznacza to jednak, że ci mniej zaradni mają się po prostu wynieść (zresztą – dokąd?) albo podporządkować?

Mówienie o “dwóch stronach” – izraelskiej i arabskiej – jest zresztą kolosalnym uproszczeniem. Poszczególne państwa arabskie mają tak zróżnicowane interesy, że ich solidarność (nawet solidarność w nienawiści do wspólnego wroga) jest najczęściej tylko werbalna, a trzeba pamiętać, że więcej Palestyńczyków zginęło z rąk ich arabskich pobratymców niż żydowskich “odwiecznych wrogów”. Warto też uświadomić sobie, że podziały w społeczeństwie izraelskim – na tle stosunku do kwestii arabskiej i nie tylko – są tak głębokie, że wdowie po zamordowanym (przez Żyda.) premierze Rabinie dało to asumpt do mówienia o “dwóch narodach” żydowskich w Izraelu.

Próbą rozwiązania tego, co nierozwiązywalne, jest stan obecny – palestyńskich autonomicznych enklaw na terytorium państwa Izrael. Samo spojrzenie na mapę uświadamia osobliwość tej sytuacji. Palestyńska autonomia, a więc – przynajmniej dla samych Palestyńczyków – zalążek ich państwa, to izolowane enklawy. Odzwierciedla to zresztą w pewnym stopniu stan faktyczny, który jest jeszcze bardziej skomplikowany – na Zachodnim Brzegu Jordanu (przed 1967 rokiem – jordańskim) sąsiadują ze sobą już nie tylko terytoria, ale wręcz osady obu zwaśnionych narodów. Sytuacja to zresztą powszechna w wielu punktach kuli ziemskiej, tu jednak są to narody, które dzieli tak wiele, w tym także przelana (i wciąż przelewana) po obu stronach krew.

Wesprzyj Więź

Zgodnie z porozumieniami pokojowymi, palestyńskie enklawy wciąż się powiększają. Pokazuje to jeszcze dobitniej, jak dalece niejednoznaczne jest – wydawałoby się oczywiste – określenie “granice Izraela”.

Jak więc stworzyć państwo palestyńskie z izolowanych skrawków terytorium, nie powodując zarazem katastrofy kraju, z którego te skrawki wykrojono? Czy to jest w ogóle możliwe? Do pokonania pozostają nie tylko kolosalne trudności techniczne, ale fakt, że po obu stronach nie brak ludzi, którzy stronie przeciwnej odmawiają prawa do istnienia. Czy więc kiedykolwiek Izrael stanie się państwem jak inne? Czy jego mieszkańcy kiedykolwiek zaznają luksusu oczywistego (chyba zbyt oczywistego.) dla obywateli innych państw o podobnym poziomie cywilizacji: tego, że wojna może kojarzyć się jedynie z czymś odległym bądź w czasie, bądź w przestrzeni?

_______________________
Tomasz Wiścicki – ur. 1961. Studiował prawo i historię na Uniwersytecie Warszawskim oraz katolicką naukę społeczną w Versoix koło Genewy. Dziennikarz – w latach 1986-1988 redaktor podziemnego pisma “Refleksy”, w 1989-1993 w “Powściągliwości i Pracy”, obecnie kieruje działem społecznym miesięcznika “Więź”. Jeden z autorów książki “Dzieci Soboru zadają pytania”. Publikował w “Powściągliwości i Pracy”, “Credo”, “Życiu”, “Gościu Niedzielnym”, “Rzeczpospolitej” i prasie drugiego obiegu. Mieszka w Warszawie.

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.