Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Noc w Bazylice Grobu

Rozmowy, błysk fleszy, głośne modlitwy i śpiewy. Wielojęzyczny tłum ustawiający się w kolejkach do trzech najświętszych miejsc chrześcijaństwa: Golgoty, gdzie stanął wbity w skałę krzyż, Kamienia Namaszczenia, gdzie według tradycji obmyto i owinięto w całun żałobny ciało Jezusa, i do groty Grobu, która stała się miejscem Zmartwychwstania.

Trzy miejsca obecności Człowieka, który jest Bogiem, w których Tajemnica Zbawienia dopełniła Tajemnicę Wcielenia. Tutaj, jak chyba nigdzie na ziemi dotknąć można sacrum. Jednocześnie są to miejsca tak bardzo naznaczone tym, co ludzkie; ludzkim rozumieniem i niezrozumieniem, powierzchownością form i głębią modlitwy, podziałami i trudem odkrywania na nowo tego, co łączy.

W ciągu dnia w bazylice Grobu Pańskiego panuje gwar. Każdy chce zobaczyć, dotknąć, pocałować, wyszeptać tę jedyną największą prośbę czy skargę, może zobaczyć Boga, czy też po prostu zrobić zdjęcia. Nie ma tam skupionej ciszy, która pomaga kontemplacji. Nie jest to też miejsce piękne urodą, która porwałaby estetę czy historyka sztuki. Choć na pewno zaciekawi – bogactwem i wielością stylów, form i gustów będących znakami dramatycznej trwającej 2000 lat historii. Trudno chyba znaleźć bardziej chaotyczną architektonicznie budowlę. Jednak właśnie ten chaos i brak konsekwencji odsłania jakiś istotny element spotkania Boga i człowieka w widzialnym wymiarze, w konkrecie miejsca.

To wszystko zrozumiałam później. Na początku był szok, rozczarowanie i trochę złości. No, bo jak to? Jestem TU, marzyłam o tym całe życie i nawet nie mogę się skupić ani spokojnie pomodlić, bo depczą mi po piętach, głośno gadają. Więc co, mam tylko uklęknąć i wyjść?! I to ma być koniec, to wszystko?!

Wtedy przypomniałam sobie opowieść ojca Andrzeja Kłoczowskiego, spotkanego kilka dni przed naszą “Więziową” pielgrzymką, o jego wrześniowej wędrówce do Ziemi Świętej. Powiedział mi między innymi o tym, że dał się zamknąć na całą noc w bazylice Grobu. Zachwycił mnie i zafascynował ten pomysł. Sądziłam jednak, że ojciec Andrzej skorzystał z jakichś specjalnych dominikańskich przywilejów, które są niedostępne dla świeckich śmiertelników.

Mój mąż też nie krył niedosytu. “Musimy tu jakoś wrócić” – powiedział. Z Kasią i Pawłem Kądzielami porozumieliśmy się prawie bez słów. Postanowiliśmy spróbować zrealizować pomysł ojca Kłoczowskiego. Obawialiśmy się, że może to być niewykonalne, ale była w nas determinacja – jeżeli ma się udać, to się uda.

Wojtek zaczął od rzeczy najprostszej: poszedł po prostu do zakrystii i zapytał, czy jest możliwe, żebyśmy mogli zostać we czwórkę w Bazylice Grobu na nocnym czuwaniu. Reakcją było zdziwienie, ale i akceptacja. Tak, właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, rzadko się to zdarza, ale jest możliwe. Trzeba to tylko zgłosić wcześniej policji i przyjść przed dziewiątą wieczorem, zanim oficjalnie Bazylika będzie zamknięta.

Następnego dnia, w środę 25 maja, mieliśmy Mszę św. przy Wieczerniku, a potem spotkanie z oo. Franciszkanami, którzy ze strony katolickiej są kustoszami Bazyliki Grobu. Zaraz po tym spotkaniu jeden z ojców, Polak, odprowadził nas wieczornymi uliczkami Jerozolimy do Bazyliki Grobu. Wędrowaliśmy obładowani wielkim kartonowym pudłem jedzenia i napojów, który podarowali nam (zamiast kolacji w hotelu) gościnni, zdziwieni i przejęci naszą nową wyprawą gospodarze z “Rabin Guest House”. Na chwilę przed dziewiątą wieczorem byliśmy w bazylice, gdzie zostaliśmy przedstawieni i zarekomendowani dyżurującemu tej nocy padre Francesco, wielkiemu, rubasznemu franciszkaninowi z Włoch. Kazał nam zostawić bagaże z boku na ławeczce i siedzieć, czekając aż wyjdą ostatni pielgrzymi. Cichły kroki i głosy. W końcu usłyszeliśmy głuchy łoskot ryglowanych drzwi. Tremendum est fascinosum. Z oddali, z krużganków i korytarzy zamykanych w dzień przez zakonników dochodziły strzępy rozmów, mieszały się języki: włoski, rosyjski i angielski. Dwóch Koptów przechodziło kilkakrotnie przez Bazylikę, dolewając oliwy do lamp. Ktoś sprzątał, jeden z mnichów spacerował ze znajomym po Bazylice jak po parku, cicho rozmawiając.

Każdy z nas ma swoją własną, wewnętrzną opowieść o tym, co zdarzyło się tamtej nocy. Jest to opowieść, wobec której słowa bywają bezradne. Dla mnie była to noc Obecności i ciszy. Z marmurowej płyty grobu unosił się zapach olejków. Czy tak właśnie pachniał olejek nardowy Marii Magdaleny.?

Błądziliśmy po śladach, dotykaliśmy miejsc, które tak często odwiedza się przesuwając paciorki różańca, idąc Drogą Krzyżową, czytając Ewangelię: Kalwaria, Pieta i Grób. Miejsca i słowa obecne w tylu językach i kulturach, w każdym doświadczeniu religijnym. Obecne w każdym ludzkim cierpieniu i nadziei. Golgota jest wszędzie. Grób jest wszędzie, tak jak wszędzie od początku historii ludzkości jest cierpienie i śmierć. Jednak Golgota i Grób, będący świadkiem Zmartwychwstania, jest tylko w tym jednym, jedynym miejscu. Stąd promieniuje nadzieja, przenoszona wraz ze śladem Zmartwychwstania. Poprzez to miejsce nadzieja – jak wierzę – staje się konkretem, jak możliwość dotknięcia oraz słowa tych, którzy widzieli i rozpoznali.

Przed północą przyjazny franciszkanin kazał nam wyjść z groty Grobu, bo o północy zaczynało się nabożeństwo koptyjskie, potem o drugiej – prawosławni, o czwartej – Ormianie, o szóstej miała być pierwsza msza katolicka. Ten porządek trwa od wieków (Wiesiek Celiński znalazł opis nocnego czuwania w Bazylice w jednym z listów Słowackiego do Matki – Pan Juliusz wymienia identyczny porządek nocnych nabożeństw!). Rozeszliśmy się więc do innych otwartych kaplic i wyżej na Golgotę, skąd słuchaliśmy pięknych, nieznanych modlitw i śpiewów. Na tak wiele sposobów i w takim bolesnym rozdzieleniu wielbimy tego Jednego, który Zmartwychwstał.

Bóg-Człowiek wydany i poddany ludzkim sądom i wyrokom. Wtedy, na Golgocie podzielili między siebie Jego szaty, potem podzielili między siebie miejsca Jego obecności.

Czy można podzielić Boga.?

Bazylika Grobu w swoim architektonicznym chaosie i wystroju przypomina trochę Wieżę Babel. Kolejne zniszczenia i rekonstrukcje, rozpoczęte i niedokończone prace i przebudowy. Schodki prowadzące donikąd, balkonik bez balustrady, zniszczone stare płótna, fragmenty kolumn i stare kamienie, pamiętające może i krzyżowców, porozrzucano po bocznych korytarzach. Bogactwo rytów i symboli religijnych wszystkich wyznań chrześcijańskich sprawia wrażenie galimatiasu. Każdy chce zaznaczyć swoją obecność, inność. I właśnie pośród tego religijnego targowiska próżności i przepychanek – nie ponad i nie pomimo, ale właśnie w tym wszystkim i poprzez to doświadczyć można obecności Boga, jak chyba w żadnym innym miejscu świata. To, co Boskie, właśnie tu połączone zostało z tym, co ludzkie, nierozerwalnymi więzami. Sacrum – z woli Boga – ujawnione zostało przez profanum – i nie siłą kontrastu, ale poprzez przenikanie się, splecenie tego, co słabe, z tym, co najsilniejsze.

Kiedy to zrozumiałam tamtej Jerozolimskiej nocy, pomyślałam, że nie trzeba się bać tego, że to, co w nas prymitywnie ludzkie, może zagłuszyć Boga. Nie trzeba się tego bać, ani się na to oburzać. On jest silniejszy niż jakakolwiek nasza słabość; działa także przez nią. Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny. Wystarczy Ci mojej łaski – odpowiedział Pan, i tak właśnie trwa przez wieki.

Myślę, że te wyśpiewywane modlitwy, choć tak różne i dotknięte grzechem braku jedności miłe były Bogu, i że je przyjął, bo były ofiarowane z miłością. Może właśnie ta miłość ku Niemu jest początkiem nowego zjednoczenia Kościoła i kiedy Bóg ją na nowo odsłoni w nas, będziemy zdziwieni, że tak niewiele nas różniło.

O szóstej otwarto drzwi. Blade światło poranka oświetliło marmurową płytę, na której kiedyś spoczęło ciało Chrystusa. Ktoś wszedł spiesznie i długo klęczał z czołem wspartym o relikwie Krzyża. Wbiegła jakaś szalona kobieta i w rytm tylko dla siebie słyszanej muzyki odtańczyła taniec radości i uwielbienia. Byliśmy już trochę zmęczeni i głodni. Powędrowaliśmy ku zostawionym w kącie zapasom, tak pieczołowicie dla nas przygotowanym. Niestety, już ich nie było. Pozostały tylko resztki z uczy, którą urządził sobie zaprzyjaźniony z Bazyliką – kot. O wiele bardziej gościnny był policjant z pobliskiego posterunku żandarmerii. W odpowiedzi na to, gdzie o tak wczesnej porze można się napić kawy – sam przyrządził dla nas cztery kubki gorącego, czarnego napoju.

Jerozolima budziła się do nowego dnia. Niespieszni przechodnie, pierwsze zakupy na bazarze, stare kobiety sprzedające na ulicy świeże liście winorośli, z oddali docierała do nas poranna modlitwa z meczetu, Żydzi w modlitewnych szalach pod Ścianą Płaczu. Szaroróżowy poranek nad Jerozolimą białą i piękną jak sen. Mistyczne miasto. Nowy dzień każe inaczej istnieć nocy, odrealnią ją na kształt snu albo marzenia. Jednak tamta noc pozostanie jedną z najważniejszych w moim życiu.

O siódmej ksiądz Michał odprawił dla nas mszę na Kalwarii. Agnieszka z Kingą przywiozły nam termos pysznej gorącej kawy i dalej ruszyliśmy w drogę.

*

Ziemia Święta – ziemia wybrana, ziemia wybrania. Wybrana ziemia i wybrany naród. Dlaczego właśnie ta ziemia została wybrana, by na niej urodził się Syn Boga? Właśnie ta, a nie żadna inna naznaczona jest śladami Jego stóp. Po tych górach wędrował. Patrzył na te same widoki ze szczytu, linię horyzontu, szuwary wokół Jeziora Galilejskiego i kamyki nad brzegiem, podobnym do tylu brzegów polskich jezior. A jednak tam. Tam pływał, tam spotykał ludzi, tam objawił swoją Boskość.

Nie znajdę odpowiedzi na pytanie: “dlaczego?”. Miłości nie zadaje się takich pytań. Jednak miłość i wybranie oświetla tego, kto został wybrany, szczególnym światłem, nadaje specjalną godność. Ta ziemia jest piękna w swojej różnorodności i bogactwie krajobrazów, klimatów, roślinności. Myślę, że Jezus wędrował, zachwycając się urodą tych miejsc i wybierając te najpiękniejsze, żeby potem przez wieki pobudzały wyobraźnię Jego uczniów, pozostały śladem Jego obecności tutaj, Jego dotknięcia.

Kiedy przemierzaliśmy kraj objawienia Chrystusa, wciąż myślałam o ludziach, którzy Go spotkali. Myślałam o Janie, Piotrze, Marii Magdalenie i o tych, o których nie wiemy nic, bo ich losów nie zapisały Ewangelie. Myślałam o historiach tych spotkań. Co się w nich działo, kiedy po raz pierwszy Go zobaczyli, usłyszeli to, co mówi. Co czuli, kiedy spoczął na nich Jego wzrok? W jaki sposób mówił do tych, których wybrał na swoich uczniów: Chodź za mną! Jak musiał to mówić, że rzucali wszystko i szli z Nim. Jakie to musiało być doświadczenie: być z Jezusem w codzienności. Kiedy po raz pierwszy przeczuli, że nie jest tylko człowiekiem? Myślę o Marii, młodej Żydówce, przed którą stanął Anioł. Jak pielęgnowała, jak wychowywała to Dziecko – Jej i nie Jej. Czy przez 33 lata żyła z pamięcią o Zwiastowaniu, czy też powszedniość przyprószyła tę wiedzę.

Więzy miłości, przyjaźni, braterstwa. Był dla nich – synem, ojcem, nauczycielem, bratem, ukochanym. Był ich mistrzem, panem i lekarzem. Miał być wybawicielem z niewoli, marzeniem o następcy Dawida, Pomazańcem. Rozumieli Go i nie mogli ogarnąć. Patrzyli na Niego ludzkimi oczami i sercem, które jednak przekracza granice rozumu.

Pociągnąłem ich ku sobie ludzkimi więzami, a były to więzy miłości – pisał prorok Ozeasz o miłości Jahwe do narodu wybranego. Bóg-Człowiek kochał i był kochany ludzką miłością, podobną do tej, którą przeżywamy czasami pełni zachwytu, wśród piękna ludzkiego świata, który wybrał sobie na Ojczyznę. Jak głęboko nasze największe miłości i spotkania podobne są do tych Galilejskich, przeżywanych z Nim? Czy istnieje między nimi jakaś analogia? Czy może istnieć? Bo przecież poprzez obecność swoją na ziemi potwierdził to jak wieczną obietnicę, że pociągnął nas ku sobie ludzkimi więzami miłości.

Nie do zapomnienia jest wiatr nad Jeziorem Galilejskim podczas naszej Eucharystii, zachód słońca i odpływająca jak na połów – łódź. Kwiaty szkarłatu na Górze Błogosławieństw, drzewo sykomory, cień od starych oliwek, białe ściany Jeruzalem. Jakiś cień, światło, kolor, zapach – takie same, a przecież inne.

Wesprzyj Więź

Fragment ziemi widziany wciąż jeszcze przez Ciebie, czy już tylko przez mnie? – pytał Andrzej Jawień w swej “Wędrówce do miejsc świętych”. No właśnie, jak bardzo wyobraźnia i pragnienie potrafi wyłowić Ciebie samego, Twój ślad, z tych miejsc, gdzie byłeś 2000 lat temu, a gdzie my teraz jesteśmy? Będziemy to pytanie nieść w sobie, a obrazy, które są w nas, przetwarzać modlitwą i wspomnieniem. Nic już nie będzie takie samo jak wcześniej. Wyobraźnia dotknęła konkretu miejsca. Kiedy teraz będziemy na nowo czytać Stary i Nowy Testament – symbole odkryją swój realny kształt. Bo przecież już wiemy, czym była “Róża Syjonu”, znamy wysokość drzewa sykomory, a gwiazdy nad Jeziorem Galilejskim świecą wciąż tak samo.

Znamy też to uniesienie, z jakim można śpiewać Dawidowy Psalm: Już stoją nasze stopy w Twych bramach, o Jeruzalem.

____________________________
Anna Karoń-Ostrowska – ur. 1962. Odbyła studia filozoficzne na ATK i na PAT w Krakowie zakończone doktoratem na temat: “Dramat spotkania człowieka z Bogiem i z drugim w myśli Karola Wojtyły – Jana Pawła II” (publikacja książkowa 1994 r.). Współautorka książki “Dzieci Soboru zadają pytania”. Od 1993 r. w redakcji “Więzi”.

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.