Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Honor w czasach ponowoczesnych

Słowa “honor” być może nadużywano. Przysięgano na honor. Zaklinano się na honor. Ale to się skończyło. Utrzymali się natomiast na przykład – całkiem ich sporo – goście honorowi, którzy za nic nie płacą. Z kolei zmniejszyła się między ludźmi liczba spraw honorowych, czyli nikt się już tak strasznie o honor nie prawuje. Co się tyczy długu honorowego, pojęcie to straciło sprawczy sens, odkąd najsprawniej odzyskuje się długi przy pomocy sił wynajętych do zastosowania przymusu bezpośredniego. Ale dla odmiany honory domu są nadal pełnione. Na czym mają polegać, właściwie nie wiadomo, dość że panoszą się w języku sprawozdawców.

Jednak całą tę wyliczankę należałoby rozpocząć od wielkiej historycznej triady, w której honor figuruje – jakby pośredniczy – między Bogiem a Ojczyzną. Albo żeby nie stwarzać problemu – “z Bogiem czy choćby mimo Boga” – honor tylko z ojczyzną haftowano na sztandarach. Piękna para, póki dało się służyć ojczyźnie w otwartej potrzebie, z muzyką i w kompletnym umundurowaniu. Lecz kiedy rozbiorowy upadek ojczyzny naraził jej wiernych obrońców na konspirację i partyzantkę, o honorze wobec potężnego i perfidnego wroga trzeba było wciąż zapominać. Skoro walka honorowa jest bez szans, pozostaje sięgnąć do innych sposobów, jak: terror, prowokacja kontrolowana, techniki wallenrodyczne oparte na fałszu i podstępie. Inaczej mówiąc, wobec zdrajców, sługusów, ciemiężców honoru się nie stosuje. Tylko że w ocenie kogo i kiedy wypada wyłączyć z honorowego traktowania, nietrudno się osobiście pomylić. A poza tym myślenie kategoriami honoru źle znosi wyjątki i wykluczenia w doraźnej potrzebie. Można roztrząsać, czy w ogóle, a jeśli, to do jakiego stopnia słuszny cel jest w stanie uwznioślić podejrzane środki, ale z pewnością lepiej wówczas zawiesić myślenie o honorze. I tak jest chyba oczywiste, że nie ma honor dobrego zastosowania – powiedzmy – w sztuce politycznej, dyplomatycznej wewnątrzpartyjnej: raczej im przeszkadza, a jeżeli pomaga, to szczęśliwym przypadkiem.

Potrafi honor zakłócić grę o niejasnych regułach i z wieloma niewiadomymi, zwaną życiem, ponieważ jest wartością naddatkową, samą w sobie. Źle znosi zarówno determinizm historyczny, jak moralną ponowoczesność. Nie tłumaczy wykroczeń przeciwko sobie koniecznością dziejową, wyborem mniejszego zła, przykładem idącym z góry, trudnym dzieciństwem czy skazą grzechu pierworodnego. Bywa nieustawny, czasem nieco nudny i napuszony. Zadaje kontrolne pytania. Wścibia nos w ukryte intencje. Stawia weto w najmniej odpowiednich sytuacjach. Upiera się, że człowiek ma tylko jedno nazwisko, a jeśli zmienia światopoglądy, nie powinien na tym zarabiać. Honor kosztuje, ma swoją cenę. Dla zainteresowanych rzecz jasna.

Kojarzy się historycznie za stanem rycerskim czy szlacheckim. A przecież honor można było posiąść na własność niezależnie od urodzenia czy majątku. Zatem miewał swój honor – jeśli nawet nic ponadto – człowiek biedny, tym bardziej że przez honor właśnie, dla honoru często w tę swoją biedę popadał. Swój honor szanowała arystokracja wiejska, czyli wolni chłopi królewscy i – wiadomo – górale. Honor mógł się określać zawodowo. To znaczy polegał na rzetelności, stwarzając przy okazji pewną zaporę przed nieuczciwą konkurencją. (Ten honor rzemieślników i kupców, prozaiczny i praktyczny, bywał przedmiotem szyderstwa ze strony pięknoduchów i zwolenników sprawiedliwości na świecie.) Wśród zasad honoru oficerskiego istotny był respekt wobec pobitego wroga, co zakładało wzajemność w odwrotnej sytuacji. A więc pewien komfort w praktykach, które polegają między innymi na sprawnym zabijaniu. Komfort i – osobliwe co prawda – poczucie zawodowego, solidarnego bezpieczeństwa. Słowem, honor jednak na coś się przydawał. Tworzyły się reguły postępowania nawet tam, gdzie trudno byłoby na nie liczyć. Nawet w wypadku istniejącego do niedawna honoru złodziejskiego, dzięki któremu ta stara jak świat profesja nie została pozbawiona swoistych zasad. Jackowi Woszczerowiczowi, odtwórcy roli złodzieja o złotym sercu w słynnym przedwojennym filmie, przedstawiciele cechu zwrócili zrabowane z mieszkania cenne przedmioty. Słyszałem ostatnio niewiarygodnie brzmiącą historię sprzed paru lat o tym, jak złodziej przyłapany na robocie dał się spokojnie zaprowadzić do komisariatu: uznał swoją zawodową porażkę i nie próbował na wszelki wypadek zabić okradanego.

Być może ten złodziejski przykład nie jest tu całkiem na miejscu, więc wracając do rzeczy przyjdzie stwierdzić, że chociaż dbałość o honor może życiowo popłacać, to będą owe korzyści uboczne, mimowolne wobec samej bezinteresownej, obojętnej na sukces z poklaskiem istoty honoru. I chociaż na straży honoru lubi stać opinia publiczna, chociaż spisywano bardzo precyzyjnie kodeksy honorowe, najczulszym punktem honoru pozostaje samoocena, od której nie ma odwołania. Bo przy całej ludzkiej skłonności do głębokiego zrozumienia i szerokiej tolerancji wobec własnej osoby – czy tak naprawdę – można siebie oszukać?

Wesprzyj Więź

Jak każda namiętność tego świata, może honor służyć złej sprawie. Ale jest honor również namiętnością, skoro oddawano zań i dlań życie (czy kiedyś trudniej, a dziś łatwiej żyje się bez honoru?). Bywa też pusty, jak w “Pojedynku” Conrada: taka sztuka dla sztuki, nieustająca mania. Wówczas duma, której winien służyć, zamienia się w śmiertelną pychę. Ale bywa też tak, że honor rażąco redukuje swoje wymagania. Pozwala się zastąpić przez zwyczajną przyzwoitość, podstawową uczciwość. Oto policjant czy urzędnik, który – słuchajcie! słuchajcie! – nie wziął łapówki! A ten sprzedawca już trzeci tydzień nie oszukuje na wadze! Tamten polityk, cóż to za wyjątek, opiera się nepotyzmowi. Spacerowicz-relaksowicz pomógł staruszce na pasach. Słusznie nikt w tych wypadkach słowa “honor” nie użyje, by nie wydać się śmiesznym. Również dla ostrożności, aby nie przyzwyczajać się wobec siebie do przesadnych wymagań.

Słowa “honor” być może nadużywano. Dziś wychodzi z użycia. Też niedobrze. Mniej się o nim mówi, więc jakby mniej go w powietrzu. Mówiło się: on ma swój honor. Teraz trochę jak synonim: on ma swój rozum. We współczesnym języku (język nigdy nie jest neutralny) przyjęło się wiele mądrości, które mają upraszczać życie. Co nie jest zabronione, to jest dozwolone. Pierwszy milion musi być zawsze ukradziony. I tak dalej. Tymczasem honor utracił swoją niechby snobistyczną siłę. A przecież istnieje, potrzebny człowiekowi, który tak wrażliwy na osąd świata, od świata uzależniony, pragnie podobać się nie tylko innym, sobie również, może sobie przede wszystkim. Na tym może polega ta szczególna, wyższa, wyszukana opłacalność honoru. Honor zapewnia lżejszy oddech w strategicznych chwilach tuż przed zaśnięciem i natychmiast po przebudzeniu. Poczucie osobistej niepodległości konieczne, potrzebne również człowiekowi współczesnemu, jeśli czuje w sobie dość siły, aby sam za siebie odpowiadać. Przed Bogiem, jeśli podjął takie zobowiązanie. Przed ludźmi. I przed samym sobą. Aby – co skromne i niesłychanie ambitne – zbawić przynajmniej siebie, skoro, jak uczy historia ludzkości, niebezpieczne są próby zbawiania tego świata.

_______________________
Tomasz Łubieński – ur. 1938. Pisarz i eseista, redaktor naczelny miesięcznika “Nowe Książki”. Opublikował “Bić się czy nie bić?” – eseje historyczne, książkę o Mierosławskim “Czerwono-białe”, o Norwidzie “Norwid wraca do Paryża” i Mickiewiczu “M jak Mickiewicz”, powieść “Pod skórą”. Autor sztuk teatralnych, m.in. “Koczowisko”, “Śmierć Komandora”, oraz słuchowisk radiowych. Przełożył 10 pieśni z “Boskiej Komedii”. Publikował w tygodniku “Kultura”, “Tygodniku Solidarność”, “Tygodniku Powszechnym”, “Res Publice”. Mieszka w Warszawie.

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.