Jesień 2024, nr 3

Zamów

Kościół ubogich, Kościół ubogi

Troska o los najuboższych oraz tych, którzy są najbardziej oddaleni od Ewangelii, zawsze była obecna w Kościele. Właśnie przeczytałem artykuł napisany przez młodego księdza Karola Wojtyłę na temat „Mission de France” opublikowany po raz pierwszy w „Tygodniku Powszechnym” w 1949 r. (ponowiony w numerze 12/1999 TP). Jako Francuz z pochodzenia, czytając ten artykuł, doświadczałem radości i zdumienia. Jak bardzo już wówczas Autor głęboko uchwycił wagę tego apostolskiego zrywu tamtej epoki, zrywu, w który zaangażowało się tylu księży, zakonników z kardynałem Paryża na czele!

Pod koniec drugiej wojny światowej Kościół we Francji uświadomił sobie istnienie głębokiej, pełnej niezrozumienia przepaści między głównie mieszczańską intelektualną elitą katolicką a światem robotniczym, całkowicie odciętym od Kościoła. Ta przepaść pogłębiała się od dawna. Lecz dopiero wojenne wstrząsy spowodowały, że ludzie różnego pochodzenia zetknęli się ze sobą, mogli się spotkać i wzajemnie poznać. Właśnie to stało się przyczyną prawdziwego zrywu ewangelicznego, który opanował Kościół: seminarzyści, zakonnicy, księża zdecydowali się przekroczyć tę przepaść i spróbowali żyć po drugiej jej stronie, podejmując życie i los zwykłego robotnika.

Czytelnik wyczuwa, że Autor artykułu „Mission de France” jest dobrze poinformowany o tym, co działo się we Francji i jego sympatie są jednoznaczne. Dowiadujemy się, że „Mission” utworzyła seminarium duchowne w Lisieux, aby w promieniowaniu św. Teresy od Dzieciątka Jezus formowali się przyszli „księża robotnicy”. Jacques Loew, dominikanin zmarły trzy miesiące temu, był jedną ze sztandarowych postaci tego ruchu. Doszedł on do wniosku, że biały habit niczego już dzisiaj sam z siebie nie mówi. Postanowił więc upodobnić się do swoich owieczek, żyjąc wśród robotników, postanowił stać się jednym z nich. Przez wiele lat był dokerem w porcie, założył ekipy ewangelizujące i robotnicze parafie. Jego formułą było: „uczestniczyć w życiu Boga, uczestniczyć w życiu ludzi”. Karol Wojtyła wyraża się bardzo jasno: Nowi apostołowie Francji zdali sobie sprawę, że muszą wyjść w swej pracy z punktu zerowego. Popatrzyli w oczy rzeczywistości i zrozumieli, że wiele zabytków chrześcijańskiego życia to już tylko czcza forma opierająca się na próżni. Że to, co się brało z tradycji, nie ma już żadnej siły, żadnej życiowej wartości.

W tym samym czasie pierwsi mali bracia Jezusa, którzy przeżywali swoje kontemplacyjne powołanie w tradycyjnym stylu w jednej z saharyjskich oaz, zdecydowali się opuścić Saharę. Zrezygnowali ze swego białego habitu i zachęceni przez biskupów zaczęli zakładać małe braterskie wspólnoty rozsiane po całym świecie i zanurzone pośród ludzkiej nędzy. Pragnęli nadal przeżywać swoje kontemplacyjne powołanie, ale głębiej odkrywając intuicję Karola de Foucauld, chcieli ją połączyć z obecnością w świecie pracy i dzieleniem warunków życia najuboższych. Paweł VI, pierwszy raz w historii Kościoła, oficjalnie uznał ich powołanie za zgromadzenie zakonne realizujące życie kontemplacyjne nie za klauzurą, lecz w oparciu o fizyczną pracę w świecie związaną z dzieleniem życia najuboższych i z obecnością w środowiskach najbardziej oddalonych od Kościoła.

Tak więc mija 50 lat od chwili, gdy przyszły papież Jan Paweł II kreślił ten szczególny obraz nowych parafii, które rodziły się w świecie robotniczym. Świadczenie Ewangelii czynem musi się dokonywać przez ścisłe zachowanie jej ducha, zwłaszcza w tych punktach, na które najbardziej jest uczulone środowisko proletariackie. Stąd duch ubóstwa i bezinteresowności w nowych parafiach. Kapłani pracujący w nich ubóstwo pojmują jako ustalenie własnej stopy życiowej na przeciętnym poziomie środowiska, raczej nieco poniżej. W tej samej analizie podkreśla inne aspekty tej nowej „Misji” — ubóstwo, życie we wspólnocie, pracę na wzór św. Pawła. Świadectwo życia, na które patrzy nowoczesny niewierzący, jest pierwszym dowodem.

Nie chodzi tu o jakąś nową „technikę apostolską”, lecz o ponowne odkrycie ewangelicznej duchowości w wierności Jezusowi z Nazaretu, który w pełnieniu swej misji i w swoim życiu odrzucił spektakularne środki oddziaływania na innych i nie posługiwał się tzw. środkami bogatymi, które proponował Mu zresztą duch pokuszenia. Taki był wybór naszego Boga, który stał się jednym z nas: Jezus z Nazaretu, należąc do ubogiej rodziny, sam będąc ubogim, wiele lat musiał pracować, aby się utrzymać. Aż do Getsemani pozostał „Jezusem z Nazaretu” i taki napis widniał na krzyżu. Tylko On, patrząc na tłum ubogich, który znał tak dobrze, mógł powiedzieć: Szczęśliwi ubodzy, czystego serca, ci, którzy płaczą, miłosierni… Szczęśliwi, gdyż On stał się jednym z nich i poprzez Jego obecność w naszym życiu Królestwo Boże już jest pośród nas.

Kościół musi sobie nieustannie przypominać, że to w ciszy i pokorze Nazaretu tak długo kiełkował Jego Mistrz, a nie w złocie i we władzy Bizancjum, że Jego orędziem są Błogosławieństwa, które mamy nie tylko głosić, ale przede wszystkim nimi żyć. Więc im bardziej Kościół jest upodobniony do Jezusa, nawet w ubóstwie i w cierpieniu, tym bardziej jest wiarygodny. Nie zawsze jest to jasne dla wszystkich, gdyż duch pokuszenia wciąż działa. Dlatego też od czasu do czasu Kościół zbiera się na soborach i wzywa Ducha Świętego, Ducha Prawdy, aby móc się reformować. I Duch, który odnawia oblicze ziemi, na nowo musi odnawiać Kościół. Bez wątpienia Kościół ma wiele zadań i obowiązków, lecz ludzie oczekują przede wszystkim, że będzie im głosił Jezusa, Jego Dobrą Nowinę nie tylko poprzez słowa, powtarzanie utartych formuł, lecz najpierw będzie Nim żył, kontemplował Go i dopiero wówczas może się to stać źródłem życia i nawrócenia dla wielu. Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź! (Dz 3, 6).

Ostatni Sobór, który w naszych czasach miał na celu odnowę w Kościele, wciąż jest zbyt mało znany i za mało przełożony na czyny. Kościół postanowił bez obawy ani potępienia otworzyć się na wszystkich ludzi, nawet na tych, którzy myślą inaczej. Uświadomił sobie wielką nędzę, w jakiej żyje duża część ludzkości i wzorem Jezusa nauczył się wyrażać swoją szczególną do nich miłość. Gest Pawła VI, który zdjął swoją tiarę na znak wyrzeczenia się władzy doczesnej i ofiarował ją ubogim, ukazuje ogromną ewolucję. Gest ten oczywiście zgorszył wszelkich integrystów, lefebrystów itd. W ten sposób jest jasne, że Kościół ma być nie tylko Kościołem ubogich, Kościołem, który ma się o nich troszczyć — co już jest czymś dobrym — ale ma sam być Kościołem ubogim na wzór Jezusa.

Jestem zakonnikiem i jednocześnie obcokrajowcem, stąd nie do mnie należy wypowiadać się krytycznie na temat ukierunkowania Kościoła w Polsce, tym bardziej że nie mam na to wcale ochoty. Jako zakonnik o powołaniu kontemplacyjnym nie mam żadnych zadań apostolskich i jednocześnie podziwiam dużą liczbę osób praktykujących w Polsce, pozostając pod wrażeniem wiary prostego ludu. Mała wspólnota, w której mieszkam, jest zakorzeniona w środowisku bardzo specyficznym (przedwojenna Praga): alkoholizm, nędza i cierpienie różnego rodzaju. Poprzez relacje sąsiedzkie, przyjacielskie i związane z pracą, dzielenie tych samych warunków życia, staramy się o otwartość wobec każdego i chcemy ogarnąć ich wszystkich (sąsiadów, kolegów z pracy) naszym sercem, w modlitwie przed Bogiem. Często jesteśmy też świadkami zaufania i życzliwości ze strony ludzi, którzy nas otaczają. Jest oczywiste, że to życie tak proste — nawet jeśli może ono wyglądać nieco specyficznie — jest dla nas drogą nawrócenia.

Kiedy jesteśmy zakorzenieni w takim środowisku, dzieląc z ludźmi często ciężką pracę, możemy odczuwać, że Kościół od tego środowiska jest dość oddalony. Oczywiście chodzi tu o „ludzi Kościoła”, a nie o Kościół jako „Lud Boży”. Czasami jesteśmy zaskoczeni tak negatywnymi reakcjami wobec księży. Krytyki dotyczące ich przywiązania do pieniędzy są bardzo częste.

We Francji skutkiem długiego i poważnego kryzysu, który nastąpił po latach 1968–1970, był poważny spadek powołań kapłańskich. Jednocześnie zmienił się też styl życia księży, biskupów — ich życie się uprościło. Swoje dochody księża oddają do wspólnej kasy i na ogół ich zarobek odpowiada minimum socjalnemu. Nie jest to łatwe, lecz na ogół wszyscy myślą, że tak jest lepiej. Ksiądz utracił swój wysoki prestiż, ale stał się jednocześnie bardziej braterski, dostępny i przyzwyczajony do współpracy w grupie ze świeckimi.

Każdy kraj ma swoją historię i jest bardzo trudno porównywać różne rozwiązania i doświadczenia. Mimo to, na ogół księża zdają się żyć w Polsce na wyższym poziomie i często są trochę odizolowani od zwykłych ludzi. Zaczyna się to już od formacji w seminarium. Powołania są liczne, lecz trudno nie dostrzegać, że wielu klerykom chodzi o pewien awans społeczny. W trakcie spotkań z alumnami nie mogłem się niekiedy powstrzymać przed postawieniem pytania na temat autentyczności niektórych „powołań”. To zresztą potwierdzały uwagi części profesorów czy zwierzenia młodych księży przeżywających trudności w swoim życiu. Na dłuższą metę może to mieć poważne konsekwencje.

Wesprzyj Więź

To prawda, że ludzie są wymagający wobec księży, ich potrzeby są różnorakie szczególnie w społeczeństwie, gdzie wszystko się zmienia. Lud chrześcijański, zwłaszcza ci najubożsi, potrzebują księży i zakonników, którzy byliby ludźmi Boga, którzy umieją patrzeć, słuchać, rozumieć i współczuć w ich bólach, którzy są w stanie dzielić ich radości i trudności. Potrzebują księży o braterskich sercach, którzy byliby świadkami obecności i miłosierdzia Jezusa w ich życiu, miłości Ojca, zwłaszcza do najsłabszych.

Moris Maurin

Moris Maurin — ur. 1928 w Paryżu. Odbył studia teologiczno-filozoficzne w Tuluzie. Przełożony Małych Braci Jezusa w Polsce. Autor artykułów publikowanych w „Znaku”, „W drodze”, „Więzi”. Mieszka w Warszawie.

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.