Według legendy Genezjusz, rzymski aktor, występując przed cesarzem Dioklecjanem w komedii ośmieszającej chrześcijaństwo, nagle — czy nie był to moment parodii Przeistoczenia? — doznał łaski wiary. Opowieść o nim wskazuje na to, co wspólne jest teatrowi oraz liturgii: i jedno, i drugie dotyka tajemnicy, wielkiej tajemnicy wewnętrznej przemiany człowieka. Źródłem siły tej przemiany nie jest wąsko pojęte wrażenie estetyczne. Tak jak teatr nie polega na upiększaniu rzeczywistości, tak liturgia nie jest ozdobnikiem religii — jest pięknem dotykającym prawdy. Jest źródłem i szczytem życia Kościoła, jak mówi o niej Sobór Watykański II. Bez pielęgnowania żywej liturgii nie może być mowy o autentycznej odnowie życia chrześcijańskiego.
Tymczasem generalnie stan naszej liturgii nie jest najlepszy. Piszą o tym w niniejszym numerze Marcin Bornus-Szczyciński i Ireneusz Cieślik. Każdy z autorów ujmuje rzecz z nieco innej perspektywy, choć obaj piszą w tonacji dalekiej od chłodnego niezaangażowania. Ich wnioski idą w pozornie przeciwstawnych kierunkach. Gdy Bornus-Szczyciński mówi o potrzebie ponownego wiązania zbyt pochopnie pozrywanych nici tradycji, Cieślik wzywa do zerwania z praktyką sankcjonowania utartych zwyczajów. Ale to tylko pozorna sprzeczność. Odnowa liturgii nie polega bowiem ani na rewolucyjnym skoku do przodu (co jest postulatem „progresistów”), ani na równie gwałtownym, mechanicznym zwrocie wstecz (czego domagają się „tradycjonaliści”). Liturgii nie można po prostu skonstruować, trzeba się w nią włączyć, nastawiając uszy na głos, który nie jest naszym własnym głosem, który przychodzi do nas z zewnątrz. Najpierw celebrować, potem analizować — mówi kardynał Danneels, cytowany kilkakrotnie w tym numerze.
Historia o świętym Genezjuszu, patronie aktorów, ma jeszcze jeden aspekt: wpisuje się w odwieczny spór o istotę dramatu i rolę jego wykonawcy. Czy jest to akcja, czy imitacja? Czy aktor ma wcielać się w graną przez siebie postać, czy też ją udawać? Teatr Jerzego Grotowskiego jest w tym podziale teatrem akcji i wcielenia, podobnie jak teatr Wolfganga Niklausa. Inaczej ujmuje ten problem Teatr Rapsodyczny, który za Tadeuszem Peiperem można nazwać „Teatrem Opowieści”, zupełnie inaczej teatr Kazimierza Dejmka, daleki od wizji wcielenia, nie będący przecież czystym udawaniem, przeciwnie — raczej rozbijający iluzję.
Mówiąc o liturgii i teatrze, wiele uwagi poświęciliśmy formie, będącej ich syntezą: średniowiecznemu dramatowi liturgicznemu oraz współczesnym próbom jego rekonstrukcji. Nie byłyby one możliwe bez wieloletniej, pionierskiej pracy badawczej profesora Juliana Lewańskiego. W pewnym sensie zatem poprzez tę pracę — choć nie jest autorem żadnego z artykułów w tym numerze — również Profesor jest w nim obecny.