Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Zachachmęcić” Wysockiego

Być dobrym tłumaczem jest niezwykle trudno. Dobrze przekładać poezję – jeszcze trudniej. Tłumaczenie poezji rosyjskiej – z jej specyficzną melodyką i rymem męskim, którego wiersz polski nie lubi – jest trudne szczególnie i na palcach jednej ręki można wyliczyć nazwiska tych, którym się to naprawdę udało. Zazwyczaj tłumacz staje przed wyborem: oddać melodię i rytmikę wiersza, zachować jego poetykę albo pozostać wiernym przede wszystkim treści. Wybrać to, co w danym wierszu wydaje się najważniejsze. Jeżeli natomiast przekład zatraca jedno i drugie – spłyca treść i trywializuje formę – to go po prostu nie ma. Jest partaczenie roboty. Do przypomnienia tych banalnych prawd zmuszają przekłady wierszy Włodzimierza Wysockiego zamieszczone w „Literaturze na Świecie” (nr 10/84) – piśmie, zdawałoby się, poważnym i kompetentnym. Myślę przede wszystkim o przekładach Fedeckiego i Waczkówa. Oczywiście złych przekładów jest wiele, tymi jednak warto się zająć z trzech co najmniej powodów: po pierwsze ze względu na osobę autora, którego popularność w Polsce wciąż rośnie, a którego przekładów poezji jest niewiele, zaś zapotrzebowanie na nie ogromne; po drugie ze względu na osoby tłumaczy – znanych i doświadczonych; po trzecie zaś dlatego, że przekłady te opublikowano w „Literaturze na Swiecie”, co pozwala czytelnikowi mniemać, że są, jeśli nie wzorcowe, to w każdym razie więcej niż poprawne.

Wszyscy, którzy kiedykolwiek próbowali tłumaczyć Wysockiego wiedzą, że zadanie to niełatwe (pisze o tym Adam Łoskiewicz w tym samym numerze „Literatury na Świecie”, zwracając zresztą uwagę przede wszystkim na istnienie wielu wariantów tekstów Wysockiego) – do zwykłych trudności dochodzi jeszcze język autora, często używającego swoiście przetworzonego slangu, i jego specyficzny humor, oparty na konkrecie, na realiach życia obywateli ZSRR; nieznajomość tych realiów stawia nieraz przed tłumaczem i czytelnikiem barierę nie do pokonania. Jeśli do tego wszystkiego dodać jeszcze fakt, że poezja Wysockiego powstawała do muzyki i że przeznaczona jest do śpiewania, cała sprawa niezmiernie się komplikuje. Ale, jak dowiodły tego przekłady Kaczmarskiego, Młynarskiego, Osieckiej czy – drukowanego obok Fedeckiego i Waczkówa – Michała B. Jagiełły, poezja Włodzimierza Wysockiego nie jest aż tak hermetyczna, by nie można jej było względnie wiernie i dobrze przetłumaczyć. Tym większym nieporozumieniem są więc przekłady wspominane na początku.

Wydaje się, że podstawowyrn błędem, jaki popełniają Fedecki i Waczków jest… pomyłka co do osoby autora. Obaj tłumacze utożsamiają bowiem Wysockiego z jednym z jego bohaterów – wiecznie pijanym złodziejaszkiem, drobnym chuliganem spod budki z piwem. Utożsamiają go tak zupełnie, że nie dostrzegają różnicy pomiędzy satyrycznym obrazkiem, metaforyczną przypowieścią, a liryczną spowiedzią poety. A w dodatku chcą jeszcze tego nieszczęsnego złodziejaszka odrzeć z humoru i zwyczajnie strywializować. Gdy więc Wysocki pisze: A rubli zaszył za podkładku, Fedecki tłumaczy: A ruble schowałem do gaci (przekład tego akurat wiersza, „Na zakupy”, ukazał się w majowym numerzc „Twórczości”!!!). Prawdopodobnie zamiana podszewki na gacie sprawia, że czytelnikowi ma się zrobić bardziej swojsko. U Wysockiego jest: Dajtie pochmielnym kwasa awos’ oni pierepiutsia, a u Waczkówa prosto z mostu: dajcie zapitym wódzi, niech się zaprawią na amen. W tym radosnym „uzasadnieniu” giną realia, humor i… poezja.

Prawdziwe nieporozumienia zaczynają się jednak dopiero przy tekstach pisanych serio: liryce osobistej poety. Tonacja serio wyraźnie obu tłumaczom psuje obraz Wysockiego, jaki sobie stworzyli – knajaka, który pisze poezję! Dlatego usilnie starają się lirykę Wysockiego spłycić, sprowadzić z powrotem pod budkę z piwem, skąd uciekła. Wśród drukowanych w „Literaturze na Świecie” tłumaczeń są trzy – szczególnie rażące – przekłady poezji Wysockiego. Myślę o „Śnie” przetłumaczonym przez Ziemowita Fedeckiego. Dwie pierwsze zwrotki to typowe likwidatorskie transponowanie wiersza w inną materię językową. Wysocki pisze:

Son mnie – żołtyje ogni
i chriplu wo snie ja
Powremieni, powremieni
utro – mudriennieje

No i utrom wsio nie tak
niet tego wiesielija
ili kurisz natoszczak
ili pjosz s pochmielija.

W tłumaczeniu jest:

Żółty płomień widzę we śnie
zaraz mnie oślepi.
Poczekaj trochę, jeszcze za wcześnie,
jutro będzie lepiej.

Ale ranek nie przynosi
radości mi wcale.
Albo piję znów ze złości
albo na czczo palę.

Strofy czwarta i ostatnia, dziesiąta w przekładzie brzmią:

A w kościele mroku wiele
kadzidlany zapach.
Nie ma chłopcy i w kościele
ładu ani składu.
(…)
Obca mi knajpa i kościół obcy
Nigdzie nic świętego!
Wszystko do niczego chłopcy,
całkiem do niczego.

W oryginale natomiast:

W cerkwi mrak i połmrak
diaki kuriet ładan.
Niet i w cerkwi wsio nie tak,
wsio nie tak kak nado.
(…)
I nie cerkow’i nie kabak
niczego niet swiato
Niet rebiata, wsio nie tak,
wsio nie tak rebiata.

Poza ewidentną nieudolnością poetycką i zupełną niemożliwością zaśpiewania przytoczonego tekstu, mamy tutaj do czynienia także z zasadniczą zmianą znaczenia. Wsio nie tak kak nado tłumaczy Fedecki jako brak ładu i składu: wsio nie tak jako wszystko do niczego (…) całkiem do niczego, czyli wersy te, w polskim przekładzie, znaczą po prostu tyle, że wszystko jest bez sensu, że wobec tego nie ma się czym przejmować, najlepiej znowu się napić, co zresztą sugeruje refren: Da iych raz, da jeszczo raz, i doskonale odpowiadają wizerunkowi złodzieja nihilisty. Tymczasem, jeśli ktoś twierdzi, że wsio nie tak kak nado, wszystko jest nie tak jak być powinno, sugeruje tym samym, że ma jakiś obraz tego, jak być powinno. Zestawienia w jednym wersie cerkwi i knajpy dokonuje Wysocki nie po to, by zaakcentować swój dystans wobec tych przybytków, ale wręcz przeciwnie, aby poprzez zrównanie cerkwi i knąjpy podkreślić degradację świętości i zaprotestować przeciwko światu, w którym jest wsio nie tak kak nado.

O „Koniach” Włodzimierza Wysockiego wybitny radziecki poeta Andrzej Wozniesieński napisał, że to jeden z największych i najtragiczniejszych rosyjskich wierszy; zachwycał się plastycznością i siłą poetyckiego obrazu, kunsztem wewnętrznych rymów, oddechem tej poezji. Polski przekład „Koni” Józefa Waczkówa, można właściwie pozostawić bez komentarza. U Wysockiego jest:

Koni priwieriedliwyje, w dol’obrywa, ponad propastiu, po samomu, po kraju
Ja koni swoich nogajkoju stigaju, poganiaju,
Czto to wozduchu mnie mało, wietier pju, tuman głotaju
Czuju s gibielnym wostorgom – propadaju, propadaju.

Czut pomiedliennieje koni, czut pomiedliennieje,
Wy tuguju nie słuszajtie plet’
No czto-to koni mnie popali priwieriedliwyje
i dożyt’nie uspieł, mnie dopiet’nie uspiet.

refren:

Ja koniej napoju, ja kuplet dopoju
chot’niemnogo jeszczo postoju na kraju…

Zginu ja, mienia puszynkoj uragan smietiot s ładoni
I w saniach mienia gałopom powlekut po sniegu utrom
Wy noszak nietoropliwyj pierejditie, moi koni,
Chot niemnogo, no prodite put’posledniemu prijutu

Czut pomiedliennieje koni, czut pomiedliennieje
Nie ukazcziki wam knut i plet’.
No czto-to koni mnie popali priwieriedliwyje
I dożit’nie uspieł mnie dopiet’nie uspiet.

refren:

My uspieli, w gosti k Bogu nie bywajut opozdanii.
No czto tak angieły pojut takimi złymi gołosami.
Ili eto kołokolczik wies’zaszołsia ot redanii
Ili ja kriczu koniam, cztob nie niesli tak bystro sani.

Czut pomiedliennieje koni, czut pomiedliennieje
Umoliaju was skacz’nie letet’.
No czto-to koni mnie popali priwieriedliwyje
Ja dożit’nie uspieł, mnie dopiet’nie uspiet.

U Waczkówa:

Wzdłuż urwiska, samym skrajem, tam gdzie przepaść się wyłania,
swoje konie w dal poganiam – i nahajem, i wołaniem.
Brak mi tchu i chciwie wchłaniam mgłę i wicher nad otchłanią.
Czuję, że się zachłysnąłem głab mnie wciąga, oszałamia.

Rany boskie, wolniej, konie!
Rany boskie, wolniej…
Nie zważajcie na świszczący bat.
Ach, co za konie narowiste,
nie słuchają mnie…
Człowiek żyć jeszcze chce,
jeszcze śpiewałby rad…
Jeszcze sił trochę mam,
jeszcze pić koniom dam.
I dośpiewam swą pieśń,
skoro tu jeszcze trwam.

Runę w dół gdy mnie huragan niby puszek zdmuchnie z dłoni.
I powloką mnie galopem w szary świt po śniegu w saniach.
Jeszcze trochę dajcie pożyć, o, nie gnajcie, moje konie!
Czemu tak szalonym pędem do ostatniej biec przystani?

Rany boskie, wolniej, konie!
Rany boskie, wolniej…
Waszym panem nie jest knut ni bat.
Człowiek żyć jeszcze chce…
itd.

Więc to tu: do Boga w gości zawsze w porę się przychodzi.
Tylko czemu śpiew aniołów tak boleśnie serce rani mi?
Czy to czasem nie dzwoneczek lamentuje i zawodzi?
Albo ja na konie krzyczę, żeby tak nie rwały z sańmi!

Rany boskie, wolniej, konie!
Rany boskie, wolniej…
Czy ponosi was szał czy zła krew?!
No, co za konie narowiste,
słów po prostu brak…
Skoro żyć nie ma jak,
niechaj trwa bodaj śpiew…
Jeszcze sił trochę mam…
itd.

Wreszcie przekład trzeci, wiersz „Nie lubię”, uważany często za poetyckie credo Wysockiego, również tłumaczony przez Waczkówa.
W oryginale:

Ja nie lublju fatalnogo ischoda
ot żyzni nikogda nie ustaju.
Ja nie lublju luboje wriemia goda
kogda wiesiołych piesien nie poju.
(w innej wersji: Kogda boleju i nie pju)
Ja nie lublju otkrytogo cynizma
w wostrożennost’ nie wierju i jeszczo
kogda luboj moi czitajet pisma
zagljadywaja mnie czerez pleczo.

A w przekładzie:

Nie lubię dni, gdy śpiewać nie mam chęci –
ja kocham żyć, to mój wspaniały cel…
Nie lubię, gdy zanadto kto chachmęci
i zaraz wodę z mózgu robić chce.
A.jeśli trznia albo cynicznie buja,
to hak mu w smak, nie lubię takich glist.
Nie lubię też, gdy za mną idzie szuja
lub cichcem zerka w mój otwarty list.

O ile Wysocki pisze, że nie lubi fatalnego zbiegu przypadków, że życiem się nie męczy, ale nie lubi takich okresów w swoim życiu, kiedy w jego pieśniach nie ma radości (bądź też takich, kiedy choruje i nie pije) to Waczków interpretuje jego słowa jako wyznania sklerotycznego chuligana, który nie lubi, kiedy ktoś chachmęci (?) i robi wodę z mózgu. Wysocki odrzuca cynizm, nie wierzy łatwym zachwytom, Waczków redukuje jego postawę, wykazując daleko idącą ignorancję stylistyczną. Taka gra sensem trwa przez cztery następne zwrotki. Dwa pierwsze wersy siódmej przynoszą nową niespodziankę. U Wysockiego jest:

Ja nie lublju siebia, kogda ja truszu,
dosadno mnie kogda niewinnych bjut.

A u Waczkówa:

Nie lubię gdy i ja się lękać muszę,
biorę się w garść i – mogą sobie szczuć!

Wesprzyj Więź

Czy to jedynie nieudolność tłumacza, czy może zbyt daleko posunięta licentia poetica? Wysocki akcentuje wyraźnie, że własne tchórzostwo budzi w nim niechęć, i że bicie niewinnych rodzi w nim protest (dokładnie – rozdrażnia go). Tymczasem knajaczek Waczkówa oznajmia, że wprawdzie jest mu głupio, kiedy kolesie spod sąsiedniej budki go nastraszą, ale zaraz się „bierze w garść”, gdyż nie z takimi przecież dawał sobie radę! Czyli problemy moralne, bunt, refleksja to nie dla Wysockiego!
Słowem, tak mi wesoło, że aż smutno i zarazem irytująco. Smutno, bo została zniszczona i ośmieszona dobra poezja. Irytująco – bo firmowany jest ten proceder znanymi nazwiskami, mającym autorytet pismem. Przecież lektura przekładów obydwu tłumaczy, u nie znającego rosyjskich oryginałów czytelnika, może wywołać jedynie wzruszenie ramion i pytanie – czym tu się zachwycać.
Natomiast u tych, którzy twórczość Wysockiego znają i cenią, styl przekładów musi wywołać oburzenie. Wysocki bywał w swoich wierszach ironiczny, kpiący, czasem brutalny, pisał utwory lepsze i gorsze, ale nigdy nie był prostacki i trywialny. Dla wielu Polaków jest dziś mitem, niezwykle ważną i bliską legendą, ucieleśnieniem marzenia o twórczej niezgodzie na zastany porządek świata, więcej – jego życie i jego poezja są dowodem na możliwość spełnienia się tej legendy w ludzkim życiu. Popularność mitu Wysockiego w Polsce (a właściwie jego „buntowniczej” wersji) jest ogromna – przekłady Fedeckiego i Waczkówa tę legendę kompromitują. Dlaczego? Zamieszczone w wydanym ostatnio przez Wydawnictwo Literackie tomiku poezji Bułata Okudżawy* przekłady obu panów są po prostu świadectwem zmagań tłumaczy z materią rosyjskiego wiersza, kończących się najczęściej, niestety, klęską.
Łatwo to sprawdzić, bo tomik jest dwujęzyczny. Nie można jednak zarzucić im tam wypaczania i trywializowania sensu. Zupełnie inaczej dzieje się w przypadku Wysockiego, który – w wersji Fedeckiego i Waczkówa – jest, w najlepszym razie, kimś w rodzaju malarza prymitywisty nieudolnie kreślącego rodzajowe obrazki. Czyżby było to działanie świadome? Jeśli więc prawdą jest, że redakcję przygotowywanego właśnie tomiku poezji Wysockiego powierzono Ziemowitowi Fedeckiemu i jeśli ma to być wersja jednojęzyczna, to po zaprezentowanej w „Literaturze na Świecie” próbce jeżą się włosy. I można zadać pytanie: czy naprawdę nikt w redakacji „Literatury na Świecie” nie zwrócił uwagi na ten translatorski skandal? Do tłumaczy zaś skierować gorącą prośbę: nie tłumaczcie Wysockiego, panowie, już lepiej go przemilczać niż tak „zachachmęcić”.

Agnieszka Magdziak-Miszewska

* Bułat Okudżawa, „Zamek nadziei”, Wydawnictwo Literackie”, Kraków 1984.

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.