Andrzej Stanisław Kowalczyk otrzymał Nagrodę Wielkiego Redaktora na Festiwalu Stolica Języka Polskiego 9 sierpnia w Szczebrzeszynie.
To pierwsza w Polsce nagroda honorująca zazwyczaj żmudną, niezwykle ważną w procesie powstawania dzieła, a często niedocenianą pracę redaktora.
– Redaktor to ktoś, kto teksty schowane w archiwach, znajduje, wydobywa je stamtąd i udostępnia czytelnikom; najpierw oczywiście wprowadzając niezbędne poprawki i opatrując przypisami. Redaktor służy więc twórcy, który z naturalnych powodów nie może już zająć się swoim tekstem, służy czytelnikom, ale też samemu sobie, bo teksty, nad którymi pracowałem zawsze robiły i nadal robią na mnie ogromne wrażenie – mówi tegoroczny laureat. – Rola redaktora podobna jest do tej, jaką pełni ratownik – dodaje.
Nieco żartobliwą definicję pracy redaktorskiej sformułowali inicjatorzy i fundatorzy Nagrody Wielkiego Redaktora, którymi są honorowi konsulowie Wielkiego Księstwa Luksemburga Tomasz Kopoczyński i Adam Byglewski. Nazwali redaktora „czepialską istotą, która starannie przygotowane dzieło chce wywrócić do góry nogami”. Dodali oczywiście, że redaktor robi to po to, żeby wychwycić niekonsekwencje, błędy, powtórzenia i inne usterki. W istocie więc służy on czytelnikowi, autorowi i książce, która dzięki jego pracy może być doskonalsza.
Dzięki redaktorskiej i edytorskiej pracy Andrzeja St. Kowalczyka zyskaliśmy dostęp do wielu tekstów, mających kolosalne znaczenie dla polskiej kultury i literatury. Pośród autorów, których pismami zajmował się laureat, są m.in. Czesław Miłosz, Witold Gombrowicz, Jerzy Stempowski, Stanisława Vincenz, Juliusz Mieroszewski czy Bohdan Osadczuk. Ich teksty w przeważającej części pochodzą z bogatego archiwum paryskiej „Kultury”, które pieczołowicie tworzył Jerzy Giedroyc. To on w gronie badaczy tej spuścizny określany jest mianem Wielkiego Redaktora. Właśnie do jego sposobu działania i pracy odwołuje się nagroda przyznana w Szczebrzeszynie po raz piąty.
W laudacji na część tegorocznego laureata Piotr Kłoczowski mówił m.in.: – Andrzej Kowalczyk w swojej pracy edytorskiej i redaktorskiej zawsze zwracał uwagę na to, co w pisarstwie każdej z tych postaci, nad której tekstami pracował, jedyne, indywidualne i nieredukowalne. Znajdował to u Miłosza, Stempowskiego czy Vincenza, u którego było to może najtrudniejsze do uchwycenia. A ten, kto zwraca uwagę na jednostkową egzystencję, jest pisarzem, albo jest bardzo blisko pisarstwa.
W swojej laudacji Kłoczowski przywoływał również fragmenty jednej z bardziej osobistych książek Andrzeja St. Kowalczyka – „Miejskie”. Zawiera ona niezwykle plastyczny, pełen humoru i autoironii opis spotkań autora z Wielkim Redaktorem z Maisons-Laffitte. Z opisu wynika, że rozmowy panów początkowo nie bardzo się kleiły, Giedroycia interesowała polityka polska i światowa. O pierwszej, jak przyznaje autor „Miejskie”, sam miał wówczas słabe pojęcie, o drugiej – żadnego. I tak to przedstawia: „Redaktor zapalał kolejnego papierosa, żeby dymem osłonić moje zakłopotanie. Naprzeciw zwierzęcia politycznego siedział polityczny analfabeta”.
Kiedy wydawało się, że kompromitacja jest nieunikniona, Giedroyc wspomniał, że Polska zaprzepaściła swoją szansę na Wschodzie, wtedy Kowalczyk przypomniał sobie niedawno przeczytany artykuł Bohdana Osadczuka i wypowiedział magiczne dla Giedroycia zaklęcie: Ukraina…
Pytany, co przyciągnęło go do autorów, nad których tekstami pracował, prof. Kowalczyk przywołał pomysł Miłosza, który poeta zawarł w jednym ze swoich esejów umieszczonych w tomie „Ogród nauk”. Miłosz pisze tam, że dzieje polszczyzny można by podzielić na cztery okresy, a ostatni z nich, przypadający na wiek XX, określa mianem „czwartej polszczyzny”.
– Miłosz uważał – mówił prof. Kowalczyk – że „czwarta polszczyzna” to ten język polski, który musimy dopiero wypracować, który tworzy się na naszych oczach, tworzą go użytkownicy języka, pisarze i czytelnicy. Ma on nam posłużyć do rozmowy o rzeczach najtrudniejszych. Do zrozumienia samego siebie, interpretacji świata, naszej tradycji i do wyartykułowania naszej przynależności do Europy, a Miłosz mówił to w latach 70. minionego wieku. W tym pomyśle Miłosza tkwiło więc coś bardzo istotnego. Mamy tam wizję polszczyzny nowoczesnej, która musi posłużyć wspólnocie kulturowej i narodowej do samozrozumienia, wyznaczenia nowych celów, ale także ma służyć każdemu Polakowi do osiągnięcia własnej samoświadomości. Autorów, których tutaj wymienialiśmy, otaczała pewna aura, mieli ambicję wyznaczenia tego, czego brakowało wspólnocie i poszczególnym ludziom. Ich utwory inspirują do myślenia i działania, są inspiracją do prowadzenia dialogu z innymi.
– Właśnie pisarze, nad których tekstami dane mi było pracować, cała ta konstelacja, bardzo świadomie wypracowywała tę nową polszczyznę, która przed rokiem 1980 pozwoliła nam zacząć rozmawiać o tym, kim jesteśmy, o co nam chodzi, na czym polega wolność indywidualna i zbiorowa, na czym polega solidarność. W tym sensie przemiany języka i polszczyzny umożliwiły przemiany polityczne. Bo ci, którzy nie potrafią się porozumieć, nie potrafią działać.
Prof. dr hab. Andrzej St. Kowalczyk jest historykiem literatury, edytorem i pisarzem. Pracuje w Instytucie Literatury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego w Zakładzie Literatury XX i XXI wieku. Kieruje Działem Rękopisów w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza. Zajmuje się kulturą polską XX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem twórczości emigrantów po roku 1939. Obok książek eseistycznych: „Sawinkow” , „Pan Petlura” (za którą otrzymał nagrodę Fundacji Kultury oraz nominację do nagrody Nike), „Miejskie”, „Pessoa lizboński” opublikował książki historycznoliterackie: „Kryzys świadomości europejskiej w eseistyce polskiej 1945–1977. Vincenz – Stempowski – Miłosz”, „Nieśpieszny przechodzień i paradoksy. Rzecz o Jerzym Stempowskim”, „Giedroyc i «Kultura»”, „Od Berdyczowa do Lafitów. Jerzego Giedroycia Rzeczpospolita epistolarna”, „Wena do polityki. O Giedroyciu i Mieroszewskim” (za którą otrzymał nagrodę UMCS im. J. Giedroycia). Ostatnio wydał książki „Felice Milena Dora” i „Toledo i inne przygody w Kastylii”.
Przeczytaj też: „Mieć kogoś, kto miałby zrozumienie, znaczyłoby mieć Boga”. Franz Kafka walczy z życiem, samotnością i miłością