Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Odtrącona dłoń. Leśmiana sprzeciw wobec amnezji

Bolesław Leśmian. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Bolesław Leśmian wyprzedzał to, co miało dopiero nadejść. Stał się w polskiej poezji zwiastunem końca klasycznej teodycei, jej ostatecznej kompromitacji.

Drugi odcinek cyklu Damiana Jankowskiego „Chodzi za mną wiersz”. Pierwszy przeczytacie tutaj

Z pieśni śpiewanych w dzieciństwie w kościele pamiętam szczególnie jedną, „O Jezu mój drogi…”. W ostatniej zwrotce była mowa o tym, że „gdy nam przypadnie w niebie szczęścia los”, „popłynie w niebiosach dźwięcznej pieśni głos”. Powita nas tam „Matka Najświętsza”, i wreszcie „po życia cierpieniach przyjdzie szczęścia czas”. Teraz, gdy nucę te wersy, mimowolnie pojawia się we mnie myśl: chcę, żeby tak było; a jeśli sprawa okaże się bardziej skomplikowana, jeśli coś zmąci i wdzięczność, i szczęście?

Rozmyślając nad tym, wracam do poezji Bolesława Leśmiana, niepozornego geniusza, któremu w życiu nic nie wychodziło oprócz pisania wierszy. Jego utwory chodzą za mną od lat. Szczególnie jeden, „Don Kichot”. Opowiada on o pośmiertnych losach Błędnego Rycerza z La Manchy, być może najciekawszej postaci w dziejach europejskiej literatury.

Boga Leśmiana trzeba by raczej pytać nie „Gdzie byłeś?”, ale „Co jest po Twojej stronie?”. Bo czasem wydaje się, że wielkie nic…

Damian Jankowski

Udostępnij tekst

Bohater Cervantesa siedzi oto teraz wychudzony na ławie wśród mgły, „w jednym z pozagrobowych parków”. Ma duszę ciężką „niczym ołów”. Co robi? Duma „nad tym, że dumać nie warto”. Odrzuca zaproszenie samego Boga na „wspólne biesiady”, udaje, że „nie widzi nic i nic nie słyszy”. W dłoniach Stwórcy dostrzega „zdradliwe skrzydła ułudnych wiatraków”, odsuwa od siebie „możliwość nowych błędów, snów i opętania”.

Nagle zjawia się anioł, który przynosi mu purpurową różę, „przysłaną od Madonny”. Ale rycerz, „znieważając wysłańca i dawczynię daru, / Odwraca twarz od róży, bo już nie dowierza / Kwiatom, które posądza o przebiegłość czaru”. Posłaniec całuje go w czoło, z szeptem „To także od Niej!” i odlatuje „zapłoniony rumieńcem”. A Don Kichot „w ślad jego napowietrzny nieufnie spoziera / I zachwiany w niewierze raz jeszcze umiera (…)”.

Wciąż wracam do tego wiersza. Widzę w nim teologiczną intuicję, którą Leśmian uparcie rozwijał także w innych utworach, i która może nam, czytelnikom, spędzać sen z powiek. Nie chodzi o to, że w wersji poety nie ma pocieszenia po śmierci. Raczej o to, że okazuje się ono niewystarczające. Dzieje się tak z jednego, prostego powodu – nie znika pamięć. W zaświatach nie panuje amnezja, lecz nieufność połączona z żalem. Błędny Rycerz rozumie już, że spędził ostatnie lata życia w ułudzie. Pamięta przy tym, że jest Ktoś, kto mógł mu pomóc, a nie zareagował, nie zrobił nic, by wyciągnąć swoje dziecko z matni zgubnej fantazji. Teraz zatem odtrąca Jego dłoń.

„Don Kichota” dobrze jest czytać z innymi wierszami autora „Sadu rozstajnego”, zwłaszcza z dwoma. W utworze zaczynającym się od słów „Boże pełen w niebie chwały” najbardziej wstrząsający wers to pytanie: „Gdzieś się skrywał i gdzieś bywał / Żem Cię nigdy nie widywał”. Gdzie byłeś, gdy cierpiałem, gdy ponosiłem klęski, gdy umierali moi bliscy?

Ciekawe, że Leśmian swoją poezją wyprzedzał to, co miało dopiero nadejść. Stał się w polskiej kulturze zwiastunem końca klasycznej teodycei, jej ostatecznej kompromitacji. Umarł w listopadzie 1937 roku. W niecałe dwa lata później Europa pogrążyła się w wojnie, która pochłonęła miliony ofiar. Niebo milczało nad piekłem Auschwitz i nad bestialstwem Kołymy. Żadna boska ręka nie powstrzymała destrukcyjnych szaleństw XX wieku. Nie reaguje też na obecne zbrodnie wołające o pomstę do nieba: te w Buczy, w Mariupolu, i w tylu innych miejscach świata. Jak mamy sobie z tym radzić?

Drugi utwór, stanowiący w mojej ocenie rozwinięcie „Don Kichota”, to piorunujące „W czas zmartwychwstania”. Według Leśmiana w tytułowy czas Boża moc „trafi na opór nagłych zdarzeń”. Zmartwychwstaniu sprzeciwi się „taka krew – przelana krew, / Której nie przelał nikt – dwukrotnie”. Ostatecznie okaże się, że „nie każdy śmiech się zbudzić da! / Nie każda łza się da powtórzyć!”.

„Leśmian nie bardzo samemu zmartwychwstaniu zaprzecza. Sugeruje jednak wyraźnie, że nie musi ono wcale skutkować kompletnością zbawienia” – zauważał w intrygującym eseju na łamach „Więzi” Sebastian Duda. Jego zdaniem „poeta starał się powiedzieć w swej twórczości coś bardzo ważnego na temat zbawienia. Coś, co mocno występuje przeciw bezpiecznej teologicznej profilaktyce”.

Może po śmierci niekoniecznie ot tak „przyjdzie szczęścia czas”, a przynajmniej nie dokona się to jak za dotknięciem różdżki. Życie – wraz z jego radościami i łzami, sukcesami i klęskami – miało swój ciężar, niechże zatem ma go też życia kres. Niech ludzie po śmierci dalej wyrażają ludzkie emocje. Niech bólu, którego doświadczają, nie zapomną tak łatwo, trudno by ktoś im u bram raju przyczepiał do twarzy obowiązkowy uśmiech. A będą również tacy zmarli – sugeruje poeta – dla których życie stało się zbyt ciężkie, którym już było go za dużo. Ich nie warto „budzić i w dniu zmartwychwstania”.

Leśmianowska intuicja zawiera jeszcze jeden, niezwykle ważny element: Bóg nie jest nieobecny. Jest za to bezradny, słaby i kruchy. Jego (wszech)moc trafia na wspomniany opór. Darmo wyciąga dłoń ku stworzeniu (które z kolei odczuwa strach, gdyż nie znajduje się „pod żadnym namiotem”, nie ma ochrony). Stworzyciel płacze, bo jest sam, „samiustek / Wpośród ziemskiej niedoli i zaziemskich pustek”. Żali się: „Świat mój mija się ze mną! Źle mi w moim domu!”. Takiego Boga trzeba by raczej pytać nie „Gdzie byłeś?”, ale – jak stary poeta Iwaszkiewicz – „Co jest po Twojej stronie?”. Bo czasem wydaje się, że wielkie nic…

Wesprzyj Więź

Znaleźć można w tej poezji dużo goryczy i całe morze wątpliwości. Ale też jest ona bliska życiu. W końcu Don Kichot nie cieszy się ze spokoju niebiańskiego parku (w którym – dodajmy – „ślad życia na piasku starannie zatarto”) i propozycji przyjaźni z Bogiem, żałuje bowiem po prostu straconych lat; w innym wierszu Urszula Kochanowska czuje rozczarowanie, gdy w jej pozaziemskim Czarnolesie odwiedza ją Stwórca, a nie ukochani rodzice.

Zawsze najbardziej porusza mnie w twórczości Leśmiana „łza potajemna” wylana przez Boga w chwili, gdy człowiek ginie. I nadzieja, że nie opuszcza go On w „klęskach czeluści”, a umiera wtedy w jakiś sposób wraz z nim. Może więc pośmiertne pretensje i zerwana przyjaźń nie będą wieczne? Przecież między bezradnym Stwórcą a bezradnym stworzeniem może zawiązać się wspólnota. Ale by to wyrazić, literatura potrzebowała poetów młodszych o dwa pokolenia, i innych wierszy…

Przeczytaj też: Nie zależy ode mnie, a jednak boli. Noce nad Markiem Aureliuszem

Podziel się

3
Wiadomość