Kawafis to poeta piszący o klęsce, by nasze własne klęski nas nie złamały. W jego poezji żyje się pomimo nieodwracalnych strat, a bólu się nie wypiera. Ból się znosi.
W najbliższych tygodniach co poniedziałek będziemy publikować kolejne odcinki cyklu Damiana Jankowskiego „Chodzi za mną wiersz”. Dziś pierwszy tekst: o utworze „Bóg opuszcza Antoniusza” Konstandinosa Kawafisa
Jest 1 sierpnia 30 roku przed Chrystusem. Do uszu Marka Antoniusza dochodzi fałszywa wieść o śmierci Kleopatry, kobiety, z którą przeżył ostatnią dekadę swego życia, królowej Egiptu, z którą razem rządzili wschodnią częścią rzymskiego imperium. Już wcześniej zdradziły go flota i kawaleria, zaś piechota została rozbita przez wrogów. Przegrany sięga po sztylet, wbija go sobie w brzuch.
W roku 1911 ostatnie godziny rzymskiego wodza czyni tematem jednego ze swoich wierszy Konstandinos Kawafis, najwybitniejszy poeta grecki XX wieku. „Bóg opuszcza Antoniusza”, moim zdaniem najwspanialszy z jego utworów, skupia jak w soczewce nurtujące aleksandryjskiego twórcę obsesje i motywy.
Całość składa się raptem z dziewiętnastu wersów. Kawafis wykorzystuje opowieść Plutarcha o tym, jak kilka godzin przed śmiercią Antoniuszowi przywidział się roztańczony korowód dionizyjski. Miało to zwiastować jego zmierzch, zmierzch człowieka, którego lud nazywał „Nowym Dionizosem”.
U poety dawny triumfator widzi oto przed sobą „niewidzialny pochód”, „z cudowną muzyką, z gwarem głosów”[1]. Wizja ta ma charakter elegijny, jest pożegnaniem wodza ze wszystkim, co traci. Przez lata – wiemy z podręczników do historii – zdobywał kolejne terytoria, zawierał sojusze, pokonywał wrogów za pomocą sprawnie prowadzonej polityki i na polach bitew. Teraz nadchodzi koniec. Przeciwnik jest tuż, tuż. Puka do bram miasta, które miało być dla Antoniusza domem, ostatnią przystanią.
Co mu pozostaje? Kawafis radzi: „losu, co w końcu zawiódł cię, trudów, / co poszły na marne, planów, które wszystkie / okazały się pomyłką, nie opłakuj bez sensu”. Trzeba pożegnać „odchodzącą Aleksandrię”, nie oszukując się przy tym, że „to był tylko sen”, bo takie zachowanie – zdaniem aleksandryjczyka – jest poniżające. Lepiej podejść „spokojnym krokiem do okna”, by „ze wzruszeniem, ale nie z błaganiem, nie ze skargami tchórzów”, słuchać „wspaniałości ostatniej”.
Jest w tej radzie oczywiście nawiązanie do rzymskiej dumy, do przekonania obywateli imperium – a Antoniusz był przecież jednym ze współtwórców jego potęgi! – o wyższości nad innymi, nawet nad zwycięzcami. Poeta kilka lat wcześniej stworzył utwór, w którym ten sam bohater słucha lamentujących nad nim kobiet. W reakcji „jego krew italska / ścięła się nagłym obrzydzeniem”. „I powiedział: Niech nad nim nie płaczą. / Bo to się na nic nie zda. / Niechże go raczej wysławiają w hymnach, / że był wspaniałym władcą, / że posiadał takie a takie bogactwa. / A jeśli teraz upadł, to nie upadł marnie, / lecz jak Rzymianin przez Rzymianina pobity”.
Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że Kawafisowi, przynajmniej w tym późniejszym wierszu, chodzi o coś więcej. Że i owszem, „Bóg opuszcza Antoniusza” odnosi się do konkretnego zdarzenia w historii, ale też mówi daleko więcej. Czym jest tu Aleksandria? Symbolem wielkości wybitnego dowódcy, dowodem jego geniuszu? A może ukochanym miastem samego poety, w którym ten spędził prawie całe życie i po którego uliczkach beznadziejnie krążył, dostrzegając jedynie znikome przebłyski dawnej helleńskiej świetności i roztrząsając własną melancholię?
Niemal dziewięćdziesiąt lat później parafrazy utworu dokona Leonard Cohen. W jego wersji Aleksandrię zastąpi Aleksandra, która „wsparta na ramieniu” boga miłości opuszcza kochanka. Zamiast tłumaczyć sobie, że wszystko mu się zdawało, kanadyjski pieśniarz nuci: „Od dawna gotów, że ten dzień nastanie, / Do okna podejdź, kilka dźwięków złów – / Świetną muzykę, śmiech Aleksandry, / I świeże brzmienie dawno danych słów”[2]. Byłeś, człowieku, „dziś wieczór raz jej godzien”, pamiętaj o tym.
Pamięć to zresztą podstawowa obrona bohaterów Kawafisa. Zbroja przed beznadzieją. Poeta wydobywa ich z mroku historii (lub z własnej wyobraźni) i portretuje w momencie, gdy zawodzą wszelkie nadzieje, kiedy pozostaje bycie „pięknym w smutku” i powracanie myślą do dni, które bezpowrotnie minęły.
Adam Zagajewski nazywał aleksandryjskiego twórcę „poetą porażki”. Dodałbym do tego pewne zastrzeżenie. Porażka – zwłaszcza w ostatnich dekadach – nabiera specyficznego zabarwienia: zgodnie na przykład z nomenklaturą sportową staje się wartościową nauczką, etapem na drodze do sukcesu, wręcz trampoliną do zwycięstwa. Kawafis byłby raczej poetą klęski, piewcą utraconego, pesymistą piękna. W jego poezji żyje się pomimo nieodwracalnych strat, a bólu się nie wypiera. Ból się znosi, egzystuje wraz z nim.
A może jeszcze inaczej. W autorze „Czekając na barbarzyńców” jest żal, ale nie ma marazmu, raczej działanie, swoista praca pamięci, pozbawiona spektakularności i świadków. To „poeta klęski”, w takim samym stopniu, w jakim św. Paweł byłby „teologiem śmierci”. Ten drugi pisał, że trwa w nim śmierć, po to, by w innych rodziło się życie. Kawafis mógłby zanotować: niosę w sobie klęskę, naświetlam ją, by wasze własne klęski was nie przygniotły.
Nie, Aleksandria z wiersza greckiego mistrza nie jest realnym miastem, nie ma jej na mapach świata. To marzenia, które z biegiem lat przegrywają z rzeczywistością. Odchodzi, bo Bóg, szczęście czy pomyślny los nie mogą nam towarzyszyć wiecznie. Odkrywamy wtedy, że nie zawsze jest niedziela, że nie wszystkie trudności zdołamy pokonać, że miłość naszego życia może niekoniecznie zniknie jak cohenowska kochanka, ale i tak nie pokona śmierci; wreszcie, że są burze, których przetrwać po prostu się nie da.
Dostojna Aleksandria okazuje się siostrą tego, co Czesław Miłosz określał jako „TO”: „natknięcia się na kamienny mur, i zrozumienia, że ten mur nie ustąpi żadnym naszym błaganiom”. Sztuka polega tylko na tym, by uderzając weń, nie poddać się rozpaczy. By z godnością pożegnać utracone.
Przeczytaj też: Nie zależy ode mnie, a jednak boli. Noce nad Markiem Aureliuszem
[1] Cytaty z wierszy Kawafisa podaję w tłumaczeniu Zygmunta Kubiaka.
[2] „Alexandra leaving”, tłum. Michał Kuźmiński.
Brawo, Kawafis! Brawo, Leonard Cohen. Brawo, Damian Jankowski…
Uśmiechnęłam się, bo kończąc tekst, chciałam napisać: brawo! Ubiegł mnie Pan.., więc za Panam powtórzę: brawo Damian Jankowski!
Brawo Damian Jankowski!