Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Zbrodnie przyszłości”. Cronenberg w wielkim stylu wraca do swoich obsesji

Viggo Mortensen i Léa Seydoux w filmie „Zbrodnie przyszłości”, reż. David Cronenberg, USA 2022. Fot. Materiały prasowe Monolith Film

Najnowszy film twórcy „Muchy” to kontynuacja jego transgresyjnych poszukiwań. Efekt? Kanadyjski prowokator znów staje się prorokiem.

Na platformie Disney+ można oglądać znakomity serial „Lekomania”, opowiadający o sterowanym przez farmaceutyczne koncerny uzależnieniu mieszkańców Stanów Zjednoczonych od opiodów. Tego samego problemu dotyczy wstrząsający dokument Netfliksa „Farmaceuta”. Obie produkcje mówią o ucieczce Amerykanów przed bólem. Ostatecznie potrzeba wyzwolenia prowadzi jednak w objęcia uzależnienia, które przynosi ból totalny.

Wspominam o tym, bo wkrótce na polskie ekrany wchodzą „Zbrodnie przyszłości” – najnowszy film Davida Cronenberga, opowieść o świecie, w którym potrzeba odczuwania bólu staje się ekstatyczna. Pozbawieni tego uczucia ludzie tak bardzo go pragną, że staje się on dla nich tęsknotą, a nawet nową formą egzystencji.

Wzruszenie ramion? Szkoda

Zaczyna się jak w antycznej tragedii. A raczej jej przewrotnej i perwersyjnej wersji w wydaniu reżysera „Muchy”. Matka morduje własne dziecko, które wcześniej łapczywie, jak wiecznie nienasycone krwią wampiry, pożera plastikowy kosz na śmieci. Kobieta nie ma wyrzutów sumienia – zadusiła przecież „potwora”, jak sama go nazywa. Wątek dziecka powróci jeszcze w kluczowym momencie tego zdumiewającego horroru.

Nie odrzuca mnie widok rozkrajanych ciał. Nie jest to bowiem tania prowokacja Cronenberga. Każde ujęcie ma swoje uzasadnienie. Każde w przerażający sposób opisuje świat, jaki może nas czekać w niedalekiej przyszłości

Łukasz Adamski

Udostępnij tekst

Sam Cronenberg wraca z kolei najnowszym dziełem do swojej fascynacji cielesnością i granicami bólu. „Historia przemocy” (2005) czy „Wschodnie obietnice” (2007) były opowieściami o brutalności w gangsterskim światku. „Mapy gwiazd” (2014) to osobiste rozliczenie z zakłamaniem i hipokryzją Hollywood. W międzyczasie była jeszcze dziwaczna opowieść o spotkaniu Freuda i Junga („Niebezpieczna metoda”), wyraźnie przesuwająca spojrzenie kanadyjskiego outsidera – od cielesności w stronę psychiki. Czy próba ta okazała się udana? Nie, nie oszukujmy się. To nie psychologiczne dywagacje, a ciało i jego (nie)piękna deformacja pozostaje tematem największych dzieł Cronenberga.

„Mucha” (1986), „Nagi lunch” (1991), „eXistenZ” (1999) traktowały o cielesnej metamorfozie i wyjściu poza ograniczenia fizyczności. Reżyser szokował odbiorców obrazową przemocą, deformacją i fizyczną transgresją. Znamienne, że „Zbrodnie przyszłości”, czyli pierwszy od dwóch dekad horror Cronenberga, miał oburzyć tegoroczny festiwal w Cannes, a przeszedł tam bez echa. Znak czasów? Jesteśmy już tak zbrutalizowani i zseksualizowani, że przechodzimy obojętnie obok dokonań takich prowokatorów i skandalistów jak Cronenberg czy Paul Veorheoven, którego wpisująca się w nunsploitation antyklerykalna „Benedetta” rok temu też wzbudziła na Lazurowym Wybrzeżu jedynie wzruszenie ramion?

Szkoda. Warto zobaczyć, co kanadyjski twórca ma nam do powiedzenia. W końcu to on w „Videodrone” (1983) przestrzegał przed dosłownym zrośnięciem się z telewizorem. To on przewidział czasy naszego fizycznego przyspawania do mediów. To on też złączył pistolet z ludzką ręką w jeden pulsujący pragnieniem krwi organizm.

Nowa cielesna religia

Cronenberg osadza „Zbrodnie przyszłości” w niezdefiniowanej, niedalekiej przyszłości. Dwójka artystów i performerów – Saul (ostatnio stały partner reżysera Viggo Mortensen) oraz Caprice (zjawiskowa Léa Seydoux) – są jednocześnie twórcami i tworzywem. Artystami i dziełem swoich rąk. W dosłownym znaczeniu tego słowa. Saul cierpi na dziwną przypadłość: w jego ciele samoistnie rosną organy, które – widzimy to na ekranie! – Caprise usuwa za pomocą wielokolorowego kontrolera.

Saul nie tylko nie cierpi podczas zabiegu, ale na jego twarzy maluje się orgazmiczna przyjemność. Już bohaterowie „Crasha” (1996) czerpali seksualną rozkosz z bólu doznawanego podczas samochodowych wypadków. W „Zbrodniach przyszłości” pogoń za bólem idzie jeszcze dalej. Dawniej ból był jedną z seksualnych perwersji. Tutaj przypomina o egzystencji. Cierpisz? To znaczy, że żyjesz. Nie jest to jednak cierpienie metafizyczne. Ból jest czymś ważniejszym niż seks. Okazuje się jego substytutem. W ponurej, zdewastowanej krainie ludzie snują się po ulicach właśnie w poszukiwaniu bólu. Zadają go sobie w ciemnych uliczkach i na wykwintnych przyjęciach. To nowy narkotyk. Nowa cielesna religia.

Nie odrzuca mnie widok rozkrajanych ciał, wyjmowanych organów czy – szokująca wielu widzów – scena oralnego pieszczenia otwartej rany. Nie jest to bowiem tania prowokacja Cronenberga, który niczym stary lubieżnik chce jeszcze raz sprowadzić na siebie gniew moralistów. Każde z tych ujęć ma swoje uzasadnienie. Każde w przerażający sposób opisuje świat, jaki może nas czekać w niedalekiej przyszłości. Już teraz transplantologia obiecuje wymianę zepsutych części ciała. Środki przeciwbólowe narkotyzują nas do tego stopnia, że jesteśmy w stanie długo funkcjonować bez odczuwania jakiegokolwiek dyskomfortu. Życie ma być ciągłym karnawałem. Bez postu i umartwienia. Skoro ból jest odległy i niedościgniony, musi stać się zakazanym owocem. A to prosta droga do przeobrażenia go w perwersyjną przyjemność, prawda?

Mrok i kruchość

W świecie naznaczonym pandemią, która nauczyła nas znieczulać się w czterech ścianach, wizja Cronenberga staje się jeszcze bardziej wymowna. Saul musi nauczyć się żyć z ciągłym poczuciem rosnących organów, które przeszkadzają mu wygodnie egzystować. My też musimy pogodzić się z wiecznie odradzającą się w kolejnych wariantach zarazą.

Mortensen i Seydoux tworzą niezapomniany duet. Ona jest subtelna, posągowa i precyzyjna. On w czarnej pelerynie, umęczony, ale magnetyczny, tworzy rolę zupełnie inną niż w poprzednich filmach Cronenberga, gdzie emanował męską siłą i testosteronem. Świetnie dopełniają ich neurotyczna i roztrzepana Kristen Stewart jako Timlin oraz jej wiecznie zastraszony partner Wippet (Don McKellar).

To właśnie w relacji Timlin i Saula widzimy fascynujący mrok, ale też kruchość (Saul sypia w kokonie będącym hybrydą żyjącego organizmu i maszyny) kryjącą się za artystą pchającym swoje ciało do kresu wytrzymałości.

Klamra się dopina

Cronenberg potrafi być pretensjonalny i napuszony, co dowiódł w neomarksistowskim „Cosmopolis” (2012). Jeżeli tym razem zaczyna osuwać się w zbytnią łopatologię, szybko ratuje się humorem. Nieraz czarnym i smolistym jak kawa agenta Coopera w „Twin Peaks”. Mamy zupełnie przerysowany duet femme fatale i dziwacznego detektywa (Welket Bungué). Mamy ostre dialogi i igranie wizerunkiem aktorów, grających na minimalnie podniesionych nutach.

Reżyser wsadził do tego filmu wszystkie swoje lęki i obsesje. Jego fani zobaczą tutaj odpryski całego dorobku kanadyjskiego twórcy, na czele z „Nagim lunchem”, który również opowiadał zniewoleniu ciała i umysłu. Kiedyś James Woods radował się z nowego ciała w „Videodrome”, choć w ciele miał odtwarzacz VHS. Teraz Mortensen usuwa ze swojego ciała kolejne elementy. Klamra się dopina. „Zbrodnie przyszłości” to najodważniejsze dzieło Cronenberga od dekad.

Wesprzyj Więź

Dobrze, że reżyser musiał czekać aż dwadzieścia lat na zrealizowanie swojego scenariusza. Świat dojrzał do tego, by jego dystopia stała się pełnym mięsa, krwi i soków trawiennych proroctwem. Wrażliwi widzowie będą mieli zapewne problem, by strawić kilka scen. Namawiam jednak mocno do przełamania się i zobaczenia, jak prekursor body horroru (choć sam nie lubi tego określenia) egzorcyzmuje swoje lęki i fobie. Prawdopodobnie dotyka też naszych leków, o których jeszcze nawet nie wiemy.

Może tylko na cielesną transcendencję możemy liczyć w naszym postchrześcijańskim świecie? Proszę państwa, mówi nam to twórca „Muchy”.

Przeczytaj też: „Pięciu braci”. Ambitna porażka, która idealnie wpisała się w swój czas

Podziel się

1
Wiadomość