Najkrótszą drogą, by zaciekawić publiczność, jest zainteresowanie czymś samego siebie – mówi Katolickiej Agencji Informacyjnej Giuseppe Tornatore, twórca takich filmów jak „Cinema Paradiso”, „Malena”, „Ennio”.
Włoski reżyser Giuseppe Tornatore odebrał w Watykanie Medal „Per Artem Ad Deum” przyznawany przez Papieską Radę Kultury. Jego najnowszy film – dokument „Ennio” o kompozytorze Ennio Morricone – wejdzie na ekrany polskich kin 6 lipca
Andrzej Mochoń: Został Pan laureatem Medalu „Per Artem Ad Deum”. Jak to wyróżnienie wpłynie na Pana dalszą twórczość?
Giuseppe Tornatore: Jest to dla mnie wielką niespodzianką i radością. Nie wyobrażałem sobie nawet, że ktoś pomyśli o mnie w kontekście tak ważnej nagrody.
Medal Papieskiej Rady Kultury motywuje mnie do zgłębienia samego siebie. Zadaję sobie pytanie, co zrobiłem, że historia, którą chciałem opowiedzieć, jest odbierana jeszcze szerzej, widzowie znajdują w niej kolejne treści. Okazuje się, że prezentując daną postać, rodzą się wątki, których nie przewidziałem. Mam tu na myśli także tę nagrodę. „Per Artem Ad Deum”, przekonuje mnie, że nie da się opowieści wsadzić w klatkę, a każda historia rozszerza horyzonty.
Ciekawość kina trzyma mnie przy życiu cały czas i jest częścią mnie
Zdecydowanie Medal Papieskiej Rady Kultury wpłynie na dalszą moją twórczość. Będę głębiej zastanawiał się nad treścią, stawiał pytania samemu sobie o podstawę mojej miłości do opowiadania. Jesteśmy urodzeni do tego, by albo słuchać, albo opowiadać. Mój zawód jest w tej kwestii uprzywilejowanym. Nagroda „Per Artem Ad Deum” to symbol i potwierdzenie, że ludzie słyszą w tych historiach coś więcej, niż sam chciałem przedstawić.
Co chciałby Pan przekazać uczestnikom wystawy Sacroexpo w związku z otrzymaniem Medalu Papieskiej Rady Kultury?
– Pracą staram się docierać do wszystkich, którzy kochają moje historie, przede wszystkim do tych, których nie znam. Mój przekaz to apel, by każdy miał szacunek do różnego typu narracji. Nie tylko moich. Reżyserzy mają inne sposoby opowiadania, i należy podchodzić do nich z szacunkiem. Są treści, które wymagają szybkiej akcji, inne trzeba opowiedzieć wolniej. Wszystko zależy od tego, co chcę zaprezentować. Dla przykładu film o Ennio Morricone był bardzo „szybki”, gdyż przekazem był język muzyczny i od niego zależał sposób montażu, nie od przekazu wizualnego, w innych filmach taki rodzaj konstrukcji nie miałby sensu.
W oscarowym „Cinema Pradiso” pojawiła się myśl „życie nie jest takie jak w kinie, życie jest dużo cięższe”. Z Pana filmów wynika, że otoczenie determinuje losy człowieka. Czy można przełamać ograniczenia środowiskowe?
– We wszystkich moich filmach najważniejsi bohaterowie żyją w symbiozie z miejscem, w którym się urodzili. Powstałe tu warunki mają wpływ na ich los. Układanie w ten sposób scenariusza nie jest moim racjonalnym wyborem, to ciekawy zbieg okoliczności. Czasami tam ukrywa się sens tego, o czym naprawdę się myśli.
Jestem przekonany, że miejsce, w którym się rodzimy, absolutnie kształtuje nasz charakter, sposób postrzegania świata. Wielu dzieli moje filmy na dwie kategorie. Na te, których akcja dzieje się na Sycylii, gdzie się urodziłem, i takie, które rozgrywają się w innym miejscu. Myślę, że historie, które nie toczą się w mojej ojczyźnie, mają charakter bardziej sycylijski niż te drugie.
Mój sposób widzenia jest zdeterminowany miejscem, w którym się urodziłem, edukacją, którą otrzymałem, osobami, które to otoczenie dało mi poznać. Słynny włoski pisarz Tonino Guerra mawiał, że za narratorem zawsze stoi jego ziemia i dlatego postaci z moich filmów są urodzone albo na prowincji, albo żyją na statku.
W filmach widać Pana przywiązanie do Sycylii, ale nie jest ono bezkrytyczne.
– To dość burzliwa relacja. Miałem szczęście żyć w rodzinie biednej, ale inteligenckiej. Rodzice byli dla mnie najważniejszymi osobami i dali mi wolność w podążaniu za marzeniami.
Z drugiej strony Sycylia, pomijając piękne krajobrazy, aspekty kultury, antropologii, to ziemia, która przeżywała wiele dramatów. Wiele razy upadła. Jest synonimem wielu tragedii, jak narodziny mafii. Nigdy mi się nie podobało, że moja ojczyzna jest właśnie z tym identyfikowana. Ale stąd też pochodzą najwięksi przeciwnicy mafii, którzy ją skutecznie zwalczali. Konflikt między dobrem a złem istnieje tu od zawsze. Te przeciwne siły są coraz mocniejsze i agresywne wobec siebie.
Który z Pana bohaterów jest Panu najbliższy? W którym jest najwięcej Giuseppe Tornatorego?
– Identyfikuję się ze wszystkimi postaciami, które pokazałem. Choć jest jeden, z którym uosabiam się w pełni. Mówię tu o chłopcu z „Cinema Paradiso”. On od najmłodszych lat jest zafascynowany kinematografią i chce żyć wewnątrz sceny. Próbuje odkryć, jak tworzony jest film. Jego ciekawość, podążanie za marzeniem, odzwierciedla mnie w tym wieku, ale i z czasów, kiedy już byłem dorosły. Ta ciekawość kina trzyma mnie przy życiu cały czas i jest częścią mnie.
Dlaczego sam Pan pisze scenariusze do swoich filmów?
– To nie jest wybór i kwestia braku chęci do współpracy z innymi. Są scenariusze, które pisałem wspólnie z kimś. Często opowieść, którą tworzę, jest tak osobista, że wstydzę się dzielić ją z kimś i prosić, by ją napisał. Dlatego większość scenariuszy kreślę w samotności.
Nie uważam, że współpraca z kimś nie jest dobrą formą, ale samodzielność mam we krwi, od czasów dzieciństwa, nawet prace domowe ze szkoły wolałem odrabiać bez obecności innych. I tak zostało. Proces tworzenia przechodzę w mocnym skupieniu.
Mówi się o Panu, że jest Pan reżyserem, który zdaje się tworzyć filmy dla nielicznych, a którego dzieła pokochały masy. Kto jest adresatem Pana filmów?
– Nie ma jednej recepty, by zrozumieć, ile osób zaciekawi twój film. Gdyby taka była, wszyscy realizowaliby wedle niej i osiągali sukcesy. Gdzie leży więc sekret? Dla mnie jest nim tworzenie filmów, które podobają się mnie. Gdyby ktoś inny taki obraz zrealizował, poszedłbym go obejrzeć. Historia, która do mnie przemawia, prawdopodobnie skusi szersze grono.
Najkrótszą drogą do tego, by zaciekawić publiczność, jest na początku zainteresowanie samego siebie. Jeśli robisz film dla kalkulacji, dla wyrachowania, bo myślisz, że temat zyska popularność, nigdy jej nie zdobędziesz.
Rozmowa ukazała się na stronie Katolickiej Agencji Informacyjnej. Tytuł od redakcji Więź.pl
Przeczytaj też: Wojciech Marczewski: Szczęście jest jak lekkie dotknięcie pędzla
Tornatore jest mistrzem.
Dla mnie „1900”. No jak wychodzenie z pandemii. Albo nie. Całe życie na statku.
Czasem ktoś już nie zejdzie.
Malena.
Cinema Paradiso. Ile wspomnień.
https://www.youtube.com/watch?v=AVl_TlVKmB8&t=2s
Jedna z piękniejszych scen dla mnie. Uchwycenie momentu spotkania.
Przełożone na język muzyki. Nie słowa. Słowa czasem nie wystarczą.
…