Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Kościół Ewangelicko-Augsburski w Polsce dopuszcza kobiety do posługi prezbitera. Dlaczego dopiero teraz?

Jerzy Sojka. Fot. LWF / Albin Hillert

To nie tyle odważny krok, co raczej uporządkowanie bałaganu, który jako polscy luteranie urządziliśmy sobie na własne życzenie.

W październiku ubiegłego roku Kościół Ewangelicko-Augsburski miał swoje pięć minut w polskich mediach. W wielu z nich ukazały się nagłówki mówiące o tym, że luterański Synod podjął decyzję o wprowadzeniu ordynacji kobiet, czyli dopuszczenia ich do posługi prezbitera. Konsekwencją tej decyzji będzie zaplanowana na 7 maja uroczystość w warszawskim kościele św. Trójcy, w trakcie której dziewięć dotychczasowych pań diakon zostanie ordynowanych do służby w Kościele w posłudze prezbitera.

Kiedy patrzy się na to ważne w życiu Kościoła luterańskiego wydarzenie z perspektywy wewnętrznej, nie sposób uniknąć smutnej refleksji, że trzeba było na nie czekać zdecydowanie zbyt długo. Dlaczego tak się stało? By to zrozumieć, trzeba krytycznie przyjrzeć się historii wprowadzania ordynacji kobiet w Kościele luterańskim w Polsce.

Trochę historii

Dyskusja w światowym luteranizmie o ordynowanej służbie kobiet sięga dwudziestolecia międzywojennego. Temat wrócił po II wojnie światowej z nową siłą, choćby dlatego, że wojenna tragedia przetrzebiła na frontach męskie roczniki, prowadząc do tego, że nie miał się kto zająć służbą duchownych. To było jednym z praktycznych czynników, które powodowały, że temat stał się dla wielu Kościołów luterańskich istotny.

Polski luteranizm miał ofertę bycia księdzem dla mężczyzn i bycia księdzem bez brania odpowiedzialności za zbór dla kobiet

Jerzy Sojka

Udostępnij tekst

W Polsce ślady po zainteresowaniu tematem znaleźć można na łamach kościelnego, luterańskiego czasopisma „Strażnicy Ewangelicznej” z lat 50. W jej rocznikach toczyła się obszerna dyskusja na temat miejsca służby kobiet w Kościele. W pierwszej połowie lat 60. pojawiły się pierwsze zmiany. Magisterkom teologii ewangelickiej otwarto drogę do zdawania tzw. I egzaminu kościelnego, który w przypadku mężczyzn otwierał drogę do ordynacji. Jednak zaoferowano im jedynie „wprowadzenie w urząd nauczania kościelnego”, który to urząd miał być elementem działalności katechizacyjnej. Pełniące go panie działały jednak w Kościele nie tylko w zakresie nauczania religii, ale głosiły kazania czy brały odpowiedzialność za różne inne aspekty pracy duszpasterskiej.

Przełom 1989 roku i głębokie zmiany w sposobie organizacji Kościoła luterańskiego w Polsce na nowo rozpaliły dyskusję o miejscu kobiet w służbie Kościoła. Kontekst tej dyskusji był zgoła inny niż tej tuż powojennej. Nie tylko w wielu Kościołach partnerskich służba kobiet w ordynowanym urzędzie stała się czymś oczywistym, ale również na forum Światowej Federacji Luterańskiej (ŚFL) wykonano w latach 80. XX wieku intensywną pracę teologiczną. Ukazała ona, że nie ma przeszkód, by kobiety brały odpowiedzialność za służbę Kościoła rozumianą w luteranizmie jako służba zwiastowania (głoszenia) Słowa Bożego i udzielania (obu) sakramentów (Chrztu Świętego i Wieczerzy Pańskiej).

Teologiczne debaty

Jednym z kluczowych argumentów w debacie w ŚFL, który przemawiał za równością w dostępie do ordynacji, była konkluzja płynąca z Listu do Galatów (dokładnie: Ga 3,26n), mówiącego o Kościele jako o wspólnocie zbawionych, w której czynnik płci nie jest wyróżniający. W tym kontekście dostrzeżono niespójność w praktyce Kościoła, który z jednej strony głosi zbawienie dla wszystkich, z drugiej strony utrzymuje oparte o płeć ograniczenia w dopuszczeniu do kluczowej dla siebie służby zwiastowania Ewangelii.

Jednocześnie zwrócono uwagę, że reformacyjne pojmowanie urzędu jako służby w ramach powszechnego kapłaństwa wszystkich ochrzczonych nie stwarza zasadniczych przesłanek, dla których owa służba miałaby być ograniczona jedynie do mężczyzn.

Rozważania te były prowadzone ze świadomością, że wśród Kościołów luterańskich świata są takie, które ordynują kobiety, takie, które tę możliwość odrzuciły, takie, które o tym dyskutują, i takie, które tej dyskusji jeszcze nie podjęły.

Trzeba ponadto pamiętać, że już w 1990 roku Zgromadzenie Ogólne ŚFL w Kurytybie zawarło w swoim „Posłaniu” stwierdzenie afirmujące służbę kobiet: „Dziękujemy Bogu za wielki dar ordynacji kobiet do urzędu duchownego, ubogacający dla Kościoła i rozpoznany przez wiele naszych Kościołów członkowskich i modlimy się, aby wszystkie kościoły członkowskie, jak i inne Kościoły w całej rodzinie ekumenicznej, rozpoznały i zachowały dar Boży, jakim jest ordynacja kobiet i ich dostęp do odpowiedzialnych stanowisk kościelnych”. Słowa te nie były co prawda wiążące dla poszczególnych Kościołów członkowskich ŚFL, ale jednocześnie oddawały ich świadomość na tamtym etapie.

Erzac ze Szwecji

Debata, jaka odbyła się w latach 90. XX wieku, pozostawiła po sobie poczucie wyczerpania tematu. Jako student teologii w pierwszej dekadzie lat 2000 otrzymałem jasny komunikat, że właściwie wszystko co w tej sprawie da się powiedzieć, podsumowano już kilka lat wcześniej, co popierano życzliwymi wskazaniami lekturowymi. Sytuację, z którą wówczas mierzył się Kościół, trafnie diagnozowała Synodalna Komisja ds. teologii i duszpasterstwa w stanowisku z 1998 roku: „Nie do utrzymania jest sytuacja, z którą mamy do czynienia w Polsce od kilkudziesięciu lat, a polegająca na tym, iż kobiety uzyskują to samo wykształcenie teologiczne, odbywają te same praktyki kościelne, zdają ten sam egzamin kościelny, po czym zamiast ordynacji proponuje się im jedynie wprowadzenie w urząd nauczania kościelnego, z czym związane są ograniczenia kompetencyjne i mniejsze możliwości awansu zawodowego”.

Wydawałoby się, że celna diagnoza zastanej sytuacji, międzynarodowe impulsy teologiczne wskazujące na otwarte na służbę kobiet w urzędzie kościelnym, odczytanie Pisma Świętego i luterańskich wyznań wiary powinny być wystarczającym powodem do tego, by decyzję podjąć. Okazało się jednak, że wybrano drogę szukania możliwego erzacu, namiastki, która miała chyba spowodować, że kobiety „coś dostaną”, ale jednak męska pozycja w kościelnym świecie zostanie zachowana. W efekcie zaadaptowano na grunt polski koncepcję urzędu kościelnego pożyczoną z Kościoła Szwecji.

Szwedzi dopracowali się rozumienia jednego urzędu w trzech posługach: diakona, prezbitera i biskupa. Była to próba luterańskiego wyjścia naprzeciw ekumenicznym dyskusjom lat 80. na temat urzędu kościelnego, których najważniejszym przejawem jest tzw. Dokument z Limy („Chrzest, Eucharystia, Posługiwanie duchowne”).

Polscy włodarze kościelni uznali, że model szwedzki z trzema posługami pozwoli im rozwiązać problem służby kobiet. Zaimplementowano go do reformowanych wtedy przepisów wewnętrznych Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP, pomijając przy tym obszerną teologiczną wykładnię, jaką przygotowali Szwedzi.

W efekcie zamiast trzech posług różniących się w znaczący sposób zakresami swojej odpowiedzialności w polskiej rzeczywistości kościelnej pojawiły się zarezerwowane dla mężczyzn posługi prezbitera i biskupa, które zwiastowanie Słowa Bożego w kazaniu i sakramencie łączyły z braniem odpowiedzialności za zbory w wymiarze lokalnym (prezbiter pełniący funkcję proboszcza) i ponadlokalnym (biskup). Obok nich natomiast pojawiła się posługa diakona, do której dopuszczono kobiety z wyższym wykształceniem teologicznym, a także osoby nie legitymujące się nim (tak się złożyło, że w praktyce byli to sami mężczyźni). Diakoni mieli prawo głosić kazania, nie dopuszczono ich jednak do sprawowania Eucharystii (chyba, że za specjalnym zezwoleniem biskupa diecezjalnego, co także pokazuje, że nie uznawano by były tu jakieś istotowe przeszkody) i brania samodzielnej odpowiedzialności za parafię.

Polski luteranizm na koniec lat 90. zyskał więc ofertę bycia księdzem dla mężczyzn i bycia księdzem bez brania odpowiedzialności za zbór dla kobiet. By dopełnić obrazu kuriozalności przyjętych wtedy rozwiązań trzeba dodać, że panie wcześniej wprowadzone w urząd nauczania kościelnego uznano z automatu za diakonki, nie pytając się ich w żaden sposób o zdanie.

Sprawa załatwiona?

Wbrew intencjom autorów wprowadzonych pod koniec lat 90. zmian ich forma nikogo nie zadowoliła. Konserwatyści byli prowokowani stwierdzeniem, że polski Kościół Ewangelicko-Augsburski wprowadził już ordynację kobiet. Owszem do posługi diakona, ale konsekwentnie konserwatywna opcja, obecna także w luteranizmie, taką połowiczną opcję również wykluczała. Liberałowie dostrzegali zaś niesprawiedliwość przyjętych rozwiązań.

Stało się to jeszcze wyraźniejsze, gdy w toku kolejnej odsłony dyskusji o ordynacji kobiet Synodalna Komisja ds. Teologii i Konfesji w 2008 roku stwierdziła w swojej opinii, że nie ma teologicznych przeszkód do ordynacji kobiet do posługi prezbitera. Jednocześnie wskazano, że brak takiej ordynacji w Kościele wynika z czynników społecznych, kulturowych, kościelno-prawnych czy kościelno-socjalnych, a także uwarunkowań międzykościelnych (w domyśle ekumenicznych, bowiem Komisja odnotowała, że większość Kościołów ŚFL ordynuje kobiety).

W jednej z kolejnych odsłon dyskusji o ordynacji kobiet do posługi prezbitera Synod Kościoła stwierdził w 2016 roku, że diakonom przysługuje możliwość sprawowania Eucharystii, gdyż przynależy to do fundamentalnych zadań jednego urzędu kościelnego, którego są częścią. Taki kierunek myślenia był możliwy, bo pod koniec lat 90. zabrakło chęci, by zastanowić się nad tym, czy polski luteranizm chce od Szwedów przejąć coś więcej niż tylko model i nazwy posług w ramach urzędu kościelnego.

Szwedzki model dobrze uzasadniał formę, w jakiej diakoni biorą udział w służbie zwiastowania Słowa Bożego. Nie zwiastują go w kazaniu czy udzielaniu sakramentów, ale realizują Słowo Boże w praktyce w czynach miłości, w ramach posługi charytatywnej. Intencją szwedzkiego modelu nie było jednak utrzymanie władzy w Kościele po męskiej stronie. Patrząc zaś na Kościół Ewangelicko-Augsburski po roku 2016, trudno uniknąć takiego wrażenia. W końcu tym, co odróżniało diakona od prezbitera, było jedynie prawo do wzięcia odpowiedzialności za parafię. Co zresztą część z pań diakon de facto czyniła, bo tak dyktowały okoliczności życia Kościoła. Musiały to jednak robić pod formalną męską kuratelą.

Czekając na 7 maja

Znając powyższe meandry wprowadzania ordynacji kobiet do posługi prezbitera w Kościele Ewangelicko-Augsburskim w Polsce, trudno nie uznać, że decyzja z jesieni 2021 roku jest nie tyle odważnym pójściem do przodu, ale raczej uporządkowaniem bałaganu, który polscy luteranie urządzili w swojej teologii urzędu kościelnego i kościelnej praktyce niejako na własne życzenie.

Nadzieją napawa jedynie fakt, że pośród synodalnych dyskusji, liczenia głosów, starań o zyskanie poparcia 2/3 synodałów dla decyzji porządkujących ten bałagan, także na ostatniej prostej tego procesu znalazło się miejsce na szukanie w naszych źródłach wiary. Znalazło się miejsce na dostrzeżenie, że historia stworzenia nie ugruntowuje patriarchalnej hierarchii pomiędzy płciami, które wspólnie zostały stworzone na obraz i podobieństwo Boże, ale mówi o tym, że podporządkowanie kobiet mężczyznom to wynik przekleństwa upadku w grzech.

Wesprzyj Więź

Ta nadzieja pozwala, bym 7 maja z radością poszedł na nabożeństwo do kościoła św. Trójcy. Wraz z całym zborem zaśpiewam starokościelny hymn „Veni Creator Spiritus” i będę się cieszył, że Pan Kościoła posyła do służby – w której „nie ma mężczyzny ani kobiety” – wybrane przez siebie służebnice. Będę się cieszył, że studentki-luteranki, które z przyjemnością uczę teologii w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, mają przed sobą takie same możliwości służby w Kościele, co ich koledzy – mężczyźni.

Radość ta jednak będzie miała gorzki posmak pamięci o tym, że kościelne kunktatorstwo i brak odwagi potrafi być ekumeniczną przypadłością, dotykającą każdą z tradycji chrześcijańskich na swój sposób.

Przeczytaj też: Ekumenizm jako gabinet osobliwości

Podziel się

3
Wiadomość

Rozumiem.
Teraz mi się rozjaśniło. Czy to byli księża ? Nie zauważyłem żeby w Ewangelii tak to rozumiano…

A z drugiej strony proszę zwrócić uwagę, że „Jezus powołał dwunastu” Żydów. Czyżby przez to chciał dać do zrozumienia, że to była Jego wola i decyzja aby „księżmi” byli tylko Żydzi w Kościele ?

Dlaczegóż by się ograniczać tylko do jednej cechy tych osób ?
A może wszyscy byli brunetami dodatkowo ?

Paranoja zaszła za daleko. Wyjaśnianie co też Jezus „miał na myśli” stało się pewną aberracją, zresztą bardzo wygodną dla hierarchów KK.

Wystarczy tego. Ewangelia nic nie mówi o żadnych cechach żadnych „księży” bo też i tacy w Kościele Jezusa nie występują w rozumieniu dzisiejszych standardów.

Ale byli to mężczyzni! Jezus ustanowił sakrament Kapłaństwa i Eucharystii w Wielki Czwartek w wieczerniku i narodowość tu nie ma żadnego znaczenia. Jezus tez jest żydem! Wszystko działo sie na terenie Izraela wiec kim mieli by być?

Ale też to byli pewnie także sami bruneci !
Proszę o tym pamiętać.

Skoro narodowość nie ma znaczenia ani kolor włosów to niby dlaczego płeć miałaby mieć jakiekolwiek ?

Proszę pamiętać w jakich czasach to się działo i jak były wówczas traktowane kobiety.
Zbyt dużo wyciągamy wniosków z pewnych wydarzeń.

Czy jest wprost napisane, że kobieta nie ma prawa pełnić takich funkcji ? Wprost a nie w zawoalowany sposób.
Proszę o konkretny cytat z Pisma Świętego.

No niestety , tacy są tez wsród biskupów i księży ale selekcja powinna byc juz w seminariach a niestety rzadko kiedy jest.

Chrystus Pan powiedział do Św. Piotra: „Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr czyli Skała, i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19).

I co z tego wynika ?
Z tego cytatu Pan wyciągnął wnioski że Chrystus Pan kazał na księży wyświęcać tylko mężczyzn ?
Tu nic nie ma o żadnych księżach.

Proszę poszukać coś bardziej przekonujacego

Budowanie nowego kościoła, a budowanie zupełnie nowej religii to nie musi być to samo. Jezus był reformatorem religii żydowskiej, a nie jej burzycielem.
O wykluczaniu kobiet z kapłaństwa nie ma słowa w Ewangelii, bo to było WTEDY zupełnie oczywiste dla każdego religijnego Żyda, jakim był i Jezus.
Nowa religia powstała dziesiątki lat potem i konkretni ludzie ustanawiali jej nowe reguły, często zupełnie „na opak”, by tylko się odróżnić od tj starej. Szabasu jakoś nie obchodzimy, a Jezus przecież skrupulatnie go przestrzegał. Nie mieszajmy zatem do tego Jezusa…

Jedna fraza zazgrzytała mi szczególnie dobrze, gdy Autor pisze o „… mniejszych możliwościach [absolwentek teologii] awansu zawodowego”. Nie jest to wysoka teologia, ale nie czynię zarzutu Autorowi, że aspekt przyziemny dołączył do spraw podniebieskich – może nawet powinien o tym napisać co najmniej akapit, bo to ludzkie (czyż nie mówi się o ścieżkach awansu, by nie powiedzieć kariery w Kościele?) i niesprawiedliwe, więc nie może być ignorowane.

Za innymi widzę jednak problem taki, że podejmując dyskusję o kapłaństwie kobiet odsuwamy dyskusją o kapłaństwie w ogóle. Kto śmie powiedzieć, że o kapłaństwie teologia powiedziała już wszystko? W Katechizmie kapłaństwu „funkcyjnemu” poświęcono cały rozdział i kilkadziesiąt odniesień, natomiast kapłaństwo powszechne ma chyba nie więcej niż 10 wzmianek. Jeżeli kapłaństwo powszechne jest niedodefiniowane, to kapłaństwo służebne chociaż odrębne, też jest niedodefiniowane i dziesiątki doktoratów czy habilitacji nie pomogą – jest to poważna, by nie powiedzieć ciężka teologia, która wisi na nitce z nieba.

Zmierzam do tego, że wyrównywanie przyziemnych niesprawiedliwości wobec kobiet może poważnie odwlec poruszenie zagadnienia fundamentalnego lub paradoksalnie nawet umocnić ujemne aspekty obecnego (przepraszam za przyziemne słownictwo w sprawach świętych) modelu kapłaństwa. Tak przecież zdarzyło się w kilku wyznaniach chrześcijańskich, które te ludzkie niesprawiedliwości wobec kobiet zniosły i okazało się, że jakości funkcjonowania hierarchii to nie podniosło.

Nie jest to jednak głos za odkładaniem problemu, co uparcie czyni hierarchia. W 2015 r. Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego przeprowadził badania próbujące dowieść, że pozycja kobiet w Kościele jest mocna (archidiecezja.warszawa.pl/wiadomosci/raport-kosciol-w-polsce-opiera-sie-na-kobietach/; http://wpolityce.pl/kosciol/270451-zamiast-feministycznych-mrzonek-twarde-fakty-powstal-raport-potwierdzajacy-silna-pozycje-kobiet-w-kosciele; http://www.fronda.pl/a/terlikowska-kobietami-kosciol-stoi,59706.html – nie wiem, czy p.Małgorzata Terlikowska podtrzymuje dziś tamte poglądy). Prowadziłem wtedy blog u p.red.Ewy Czaczkowskiej na nie istniejącym już portalu areopag21.pl, gdzie skomentowałem raport i powyższe głosy we wpisie pt. „O wpływie krów na przemysł mięsny”, gdzie m.in. napisałem, co dziś mógłbym przepisać bo nic się w tej sprawie nie zmieniło:

„Stwierdzenie, że (…) Kościół polski oparty jest o kobiety jest tak samo prawdziwy, jak to, że pierwsza Rzeczpospolita chłopami pańszczyźnianymi stała, bo eksport produkcji rolnej zawdzięczanej wsi zbudował podstawy potęgi militarnej państwa. Kobiety stanowią 60% uczestników niedzielnych eucharystii? A czy stanowią 60% kanclerzy kurii, ekonomów, rzeczników prasowych, nie wspominając o członkach rad parafialnych? Według mojego badania wśród znajomych i z własnej wiedzy na 7 poznanych rad w żadnej nie jest ich więcej niż 50%. Przecież to nie brak święceń wyklucza kobiety z piastowania tej funkcji. Także nie brak predyspozycji jest tego przyczyną, skoro raport podkreśla rozkwit organizacji katoliczek, co oznacza, że kobiecy „materiał” na przywództwo występuje i „rozmnaża się” bez mężczyzn.
Manipulacyjna narracja głęboko szkodzi Kościołowi, bowiem jest środkiem znieczulającym, który pozwala odkładać leczenie choroby. Jak Gierek, który uwierzył w fałszowane przez swoich podwładnych statystyki i doprowadził PRL do bankructwa, tak my sami oszukujemy siebie. Sytuacja jest dość dramatyczna, świat porywa nam córki, a my zagadujemy rzeczywistość, że jest znośnie lub przynajmniej nie na tyle źle, by potrzebna była Kościołowi jakaś terapia. Nie jest fałszem, a może jedynie przesadą stwierdzenie, że kobiety mają na Kościół taki wpływ, jak krowy na przemysł mięsny. Są potrzebne. I proszę się nie obrażać za drastyczność tego porównania, skoro cierpliwe prośby o samą rozmowę są ignorowane, bo jest jak być powinno, „bo jest dobrze”.

Kiedyś w szkole zapytałam księdza „Czemu kobiety nie mogą być księżmi”, a on na to, że kobieta to wszystko by wygadała, co na spowiedzi, bo kobiety to plotkary. Dlatego nie jest to ich zadanie. Pamiętam, że było to dla mnie jak policzek. Uzasadnienie w kościele jest inne, można je przyjąć, ale najgorsza jest ignorancja i mizoginia takich właśnie panów.

Ależ ja słyszałam to samo i nie od jednego księdza. Myślę, że tak ich wychowuje seminarium, w pogardzie i niechęci do kobiet. Uzasadnienie teologiczne jest zbędne. Po prostu trudno to uzasadnić, a kobiecie zawsze można powiedzieć, że swoim małym rozumkiem nie ogarnie kwestii. Powinnyśmy przywyknąć, a wciąż nie chcemy. Ależ jesteśmy uparte. ? Słyszałam tez, od mądrego skądinąd duchownego, że w pierwotnym Kościele kobiety miały znaczącą rolę, bo-uwaga-sluzyły swoim majątkiem. Urocze, nieprawdaż?