Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Kamyk niepokoju, czyli coś wisi w powietrzu, ale niewiele ponad to

Fot. jwvein / Pixabay

Oglądam się za starszym panem i obserwuję, jak schodzi. Nagle potyka się i upada. Zaczynam biec w jego stronę, ale zbiera się z ziemi i idzie dalej, nieco mniej żwawo, jego terier depcze mu po piętach. I wtedy ich dostrzegam, stojących na przeciwległej grani. Kolumna, jeden obok drugiego, a każdy z nich trzyma kij, którego długość odpowiada jego wzrostowi.

Styczniowy dzień jest przejrzysty jak kryształ. Rzadkie o tej porze roku słońce przeobraziło pejzaż i zimowa posępność nabrała ostrości, która po tygodniach deszczu przyjemnie ożywia. Łagodne zbocza promieniują barwami. Wśród nagich gałęzi pobłyskują fioletowe refleksy. Bezlistne krzewy i zarośla skrzą się świeżo zawiązanymi pączkami. Nabrzmiała wodą zielona darń pod stopami sprawia wrażenie mchu. Podnoszę wzrok na ciemnoniebieskie niebo obramowujące wszystkie te skosy i krzywe. Dobrze jest żyć. Mój pies rozkopuje jedną z jam, wyczuwając zapach zwierząt pogrążonych w zimowym śnie.

Głęboko wciągam powietrze do płuc i idę powoli w kierunku najwyższego wzgórza. Nad moją głową ćwierka skowronek. Podrywa się gwałtownie i z rozpostartymi skrzydełkami nurkuje bez jednego dźwięku w dół. Gwiżdżę z uznaniem. Skowronek powtarza swój akrobatyczny wyczyn.

Na zakręcie wąskiej drogi natykam się na starego mężczyznę z wychudłym terierem.

– Ładny dzień – mówi, stając z boku, żeby mnie przepuścić. Nasze psy zaczynają się ze sobą bawić. Widać stąd wieś i boisko do piłki nożnej. Pomiędzy bramkami biegają postacie ubrane w niebieskie i czerwone koszulki.

Ze szczytu patrzę na morze, gładkie jak lustro. Złote słoneczne ścieżki ciągną się od skalistego wybrzeża po horyzont. W dzieciństwie człowiekowi wydawało się, że mógłby po nich pobiec. Oglądam się za starszym panem i obserwuję, jak schodzi. Nagle potyka się i upada. Zaczynam biec w jego stronę, ale zbiera się z ziemi i idzie dalej, nieco mniej żwawo, jego terier depcze mu po piętach. I wtedy ich dostrzegam, stojących na przeciwległej grani. Kolumna, jeden obok drugiego, a każdy z nich trzyma kij, którego długość odpowiada jego wzrostowi. Z rozmyślną precyzją łamią szyk i zaczynają schodzić zygzakami, przecinając wzajemnie swoje ślady, aż wszyscy znajdą się na samym dole. To ćwiczenia. Znów słyszę świergocącego mi nad głową skowronka, ale tym razem nie podnoszę wzroku.

Skupiając się ze wszystkich sił na tym orzeźwiającym zimowym popołudniu, idę ku Starej Plebanii, schowanej w ostatniej dolinie, wśród łagodnie opadających wzgórz.

Oni
„Oni”, przekł. Dorota Konowrocka-Sawa, ArtRage, Warszawa 2022

– Cześć! – wita mnie Julian. – W sam raz na podwieczorek.

Fion podbiega, żeby się ze mną przywitać, a za nim Mutley, jego kudłaty owczarek, który natychmiast zaczyna zaganiać mojego psa i nie dotykając go nawet czubkiem nosa, przepędza go z powrotem do ogrodu.

– Obudził się mój żółw – mówi Fion. – Chodź, zobaczysz.

Wsuwa mi w dłoń swoją małą łapkę.

– Później, Fion – mówi Olwen, która trzyma w jednej ręce talerz z bułeczkami. Popycha chłopca w kierunku salonu.

Po podwieczorku opowiadam im o ćwiczeniach i upadku starszego pana.

– Wiosenne obrzędy. Przedwczesne i wywołujące w staruszku prymitywne zabobony, stąd upadek. To coś w rodzaju pełnego nabożnej czci zachwytu – mówi Julian.

– Kochanie, nie jesteśmy twoimi uczniami, więc może przestań nam to racjonalizować – mówi Olwen.

– Mutley by ich wszystkich zagonił.

Fion nie może usiedzieć z podniecenia.

Przerywając napięcie, mówię do niego:

– Pokaż mi swojego żółwia.

– W tym semestrze jakoś mniej podoba mi się w szkole. – Fion upycha więcej siana wokół małej skorupy w kartonowym pudełku. – Wszyscy się ciągle złoszczą. I nie ma już sekretów.

– Sekretów? – Uśmiecham się do niego.

– Nie mam już najlepszego przyjaciela. Nikt nie chce już słuchać sekretów. A ja jestem w tym naprawdę świetny. Teraz wszystko muszę opowiadać Mutleyowi. – Fion wzdycha. – Strasznie brakuje mi najlepszego kumpla.

Zostaję do kolacji. Julian proponuje, że odwiezie mnie do domu.

– Pamiętaj – mówi Olwen, całując mnie na pożegnanie – zawsze możesz do nas przyjść.

– Martwisz się, Julian? – pytam w samochodzie.

Wesprzyj Więź

– Coś wisi w powietrzu. Ale niewiele ponad to. Na razie wszystko jest bardzo mętne. – Wyciera zaparowaną szybę. – Nie mam się na co uskarżać, to najwyżej drobne niedogodności, mało znaczące cięcia, częściej sugestie niż polecenia. Martwią mnie natomiast uczniowie. Chociaż znów: właściwie nie mam się do czego przyczepić. Ogólna apatia, raczej nietypowa na początku semestru.

Fragment książki „Oni”, przekł. Dorota Konowrocka-Sawa, ArtRage, Warszawa 2022

Przeczytaj też: Tam mógł być pogrom. A tu jest życie. Zawsze jakiś ruch. Ulica. Samochody. Śmiech

Podziel się

Wiadomość