Wszyscy mówią zgodnie, że „Ecce Homo” to najlepsze i najdojrzalsze jego dzieło, choć nigdy formalnie nieukończone. Ale przecież nie znaczy, że tego obrazu dalej nie malował.
1.
Adam Chmielowski malował ten obraz w latach 1879-80 gdy przebywał we Lwowie. Przywiózł go do Krakowa. Trzymał w swoim mieszkaniu na Skałce. Nigdy go nie ukończył. Od powstania styczniowego i amputacji nogi minęło już ponad 15 lat. Jest już po studiach malarskich w Warszawie, Paryżu, Monachium. Jest jeszcze przed decyzją wstąpienia do jezuitów, gdzie pobędzie tylko parę miesięcy, oddalony z powodu choroby. Kilka lat wcześniej, w roku 1873 w liście do Lucjana Siemieńskiego pisał: „A piękna to rzecz bardzo – święte obrazy; bardzo bym sobie chciał u Boga uprosić, żeby je robić, ale ze szczerego natchnienia, a to nie każdemu dane” (s. 61). Pragnienie już było, choć do momentu natchnienia trzeba będzie jeszcze poczekać. W tym samym liście pisał: „Maluję pomiędzy innymi obrazek do bajki ludowej o synu dobrym, co szedł po wodę życia do złotego drzewa za siedem gór i siedem lasów […]. Ale po malarsku rzecz biorąc, bardzo trudno jest grozę i tajemniczość takiej drogi oddać. Ale sens piękny ma, bo kto wody życia nie szuka? I malarz i zakonnik i poeta. Nawet Chrystus Pan o niej mówił – ale mówił, że w Nim jest to źródło a nie za górami. Czy sztuce służąc, Bogu też służyć można? Chrystus mówi, że dwóm panom służyć nie można. Choć sztuka nie mamona, ale też nie Bóg; bożyszcze prędzej. Ja myślę, że służyć sztuce zawsze wyjdzie na bałwochwalstwo, chybaby jak Fra Angelico sztukę i talent i myśli Bogu ku chwale poświęcić i święte rzeczy malować; ale trzeba by na to, jak tamten, siebie oczyścić i uświęcić i do klasztoru wstąpić, bo na świecie to bardzo trudno o natchnienie do takich szczytnych tematów” (s. 60-61). Bojąc się, by mu sztuka bożyszczem się nie stała, coraz częściej myśli, by ten świat porzucić.
2.
A o życiu światowym, a zwłaszcza artystycznym, Chmielowski najlepszego zdania nie miał. Do tego samego adresata pisał z Monachium: „W ogóle sztuka na bardzo nudnych wykierowywa swoich adeptów; ja się temu nie dziwię i mam to przekonanie, że kto się na serio wziął do rzeczy, ten prowadzi moralną szulerkę […] – bardzo demoralizujące zajęcie, jeżeli za dobrze położony kolor sprzedałoby się przyjaciela. Co to dziwnego, że między malarzami tak dużo głupich ludzi albo pijaków; najlepsi, a są do niczego jak się gra skończy, chyba jeżeli się wygrało, a to taka rzadka rzecz” (s. 27). Świat, w którym żył, świat artystów wydawał mu się coraz trudniejszy do zaakceptowania. W listach pisanych z Monachium trudno nie dostrzec, że życie artystycznej bohemy bardziej go odrzucało niż pociągało. Było po prostu jałowe. Weźmy takie Boże Narodzenie: „rano zjadłem opłatek […], a wieczór piliśmy w kilku wino i jedli orzechy i daktyle w dość nudny sposób. W niedzielę jeszcze gorzej, […] z nudów poszliśmy do teatru, a znudzeni i źli na widowisko – spać do domów” (s. 27). Nuda i znudzenie.
3.
W liście do aktorki Heleny Modrzejewskiej tak pisał o swoim powołaniu zakonnym jeszcze jako nowicjusz jezuicki: „Już nie mogłem znosić tego złego życia, którym nas świat karmi, nie chciałem już dłużej tego ciężkiego łańcucha nosić. Świat, jak złodziej, wydziera co dzień i w każdej godzinie wszystko dobre z serca, wykrada miłość do ludzi, wykrada spokój i szczęście, kradnie nam Boga i niebo. Dla tego wszystkiego wstępuję do zakonu; jeżeli duszę bym stracił, cóż by mi zostało?” (s. 78). List ten powstał w roku 1880, a więc już po namalowaniu obrazu „Ecce Homo”. Praca nad tym obrazem – jak się zdaje – zostawiła trwały ślad w duszy malarza. Znamienne jest, że w tym samym liście Adam Chmielowski pisze tak: „[…] sam Pan Bóg kupił nas za synów i wszystką krwią swoją zapłacił, że już tylko woda pociekła; nie mógł ich taniej dostać, żeby przedział między człowiekiem stworzonym i Stworzycielem zapełnić” (s. 79). Medytacja Męki Pańskiej stała się dla niego codziennością, bez niej nie stworzyłby przecież tak przejmującego obrazu. Doświadczenie Męki staje w centrum jego duchowych rozmyślań. Leon Wyczółkowski, wielki malarz tamtego czasu, tak pisał o obrazie: „Najgłębszy wyraz u Chrystusa dał Adam Chmielowski w „Ecce Homo”. Szary dzień, deszcz pada. Chrystus skatowany, oczy zapadnięte w głąb. Tak się stało i stać musiało. Chrystus zmęczony, stargany, oplwany, ale oczy patrzą w głąb” (M. Rożek, Święty Brat Albert, Kraków 2005, s. 34).
4.
Nie jest to jednak jeszcze czas, by poświęcić się ubogim. Trzeba będzie, aby przeszedł przez doświadczenie nocy ciemnej, stając na pograniczu utraty nadziei. Meditatio Passionis nie jest jeszcze dla niego wyzwoleniem. Przeciwnie – rodzi w nim poczucie winy wobec Boga, z którego to stanu sam nie potrafi się wyzwolić. Chmielowski trafia do szpitala dla umysłowo chorych, gdzie lekarze diagnozują niepokojące objawy: „Choroba wystąpiła zrazu z licznymi wyrzutami sumienia, potępianiem się, własną trwogą przed niechybną śmiercią, wiecznym potępieniem” (s. 13) – czytamy w dokumentacji medycznej. Jeszcze nie uwierzył w miłość Boga, ale już doświadczył, co to znaczy być człowiekiem i czym może być nędza ludzka.
5.
W jego listach nie znajdujemy wiele na temat okoliczności przywdziania franciszkańskiego habitu tercjarskiego i poświęceniu się ubogim. Jeszcze w liście z Monachium pisał: „kwestie społeczne bardzo z gruba traktuję” oraz „do rewolucji socjalnych nie mam nabożeństwa” (s. 56). Trudno odnaleźć w tym okresie jakieś zainteresowanie sytuacją ubogich, bezdomnością, tzw. kwestią społeczną. Wyraźnie nie ufał rozwiązaniom politycznym, a już na pewno nie ufał rewolucjom. O Rewolucji Francuskiej pisał, że to „ohydny krwawy skandal”, ponieważ „mordowali kobiety, dzieci i porządnych ludzi, więc za taką cenę kupiona owa niby wolność obrzydzenie mi robi” (s. 56). Dla niego źródłem wolności i równości miało być co innego niż republikańskie i rewolucyjne ideały.
6.
O okoliczności franciszkańskiego zwrotu w życiu Adam Chmielowskiego dowiadujemy się z przemówienia Juliusza Lea, prezydenta miasta Krakowa, który w trzy dni po śmierci Brata Alberta, na posiedzeniu Rady Miejskiej, mówił: „Przypadek zdarzył, że modelując w Krakowie pewnego nędzarza, z wrodzonej dobroci serca zainteresował się jego losem. To zainteresowanie zaprowadziło zmarłego do ogrzewalni miejskiej dla ubogich dawnej kaukusarni przy ul. Piekarskiej, gdzie miał sposobność poznać życie setek nędzarzy podobnych do jego modelu. Chęć zaopiekowania się tymi wydziedziczonymi i gorąca miłość bliźniego skłoniły go do porzucenia kariery artystycznej i całkowitego oddania się na usługi najuboższych” (s. 308-309). A w projekcie konstytucji zakonnych pisał tak: „A mają też bracia służyć najuboższym, Chrystusa Pana ubogiego w nich upatrując” (s. 249). Ecce Homo, Oto Człowiek – powtarzał malując Chrystusa. Ecce Homo, Oto Człowiek – mógł mówić, widząc Chrystusa w ubogich.
7.
Czy modelem, który zaprowadził Brata Alberta do biedaków, był ten, który mu pozował do obrazu „Ecce Homo”? Pewno nie, ale przecież zdarza się, że Prawda wyrasta ponad faktami. Helena Modrzejewska tak go wspominała: „Lubię marzyć, że i teraz nie zaniechał swojej sztuki, że odszukuje modele po brudnych zaułkach i, malując zwyrodniałe twarze, poucza nędzarzy swym zwięzłym i wesołym słowem, że to ich przeszłe życie tak się zapisało wstrętnymi rysami na ich twarzach – i jak je stamtąd zmazać można i nakreślić na nich piękno zamierzone ongiś przez Boga” (M. Rożek, dz. cyt., s. 95-96). I ja lubię tak marzyć. Że wciąż szuka piękna zamierzonego przez Boga, choć już nie w kolorach, ale w rysach każdego ludzkiego oblicza.
8.
W roku 1876 w czasopiśmie „Ateneum” Adam Chmielowski opublikował artykuł pt. „O istocie sztuki”. Zakończył go słowami: „Istotą sztuki jest dusza wyrażająca się w stylu” (s. 234). Wszyscy mówią zgodnie, że „Ecce Homo” to najlepsze i najdojrzalsze jego dzieło, choć nigdy formalnie nieukończone. Ale przecież nie znaczy, że tego obrazu dalej nie malował. Malował, choć już zupełnie inaczej: już nie na płótnie, a na ludzkich twarzach. I nie olejem, ale miłością. A na szczyt sztuki wspiął się nie wtedy, gdy malował umęczonego Chrystusa, ale wtedy, gdy Go rozpoznawał wśród ubogich. I Jego oblicze na ich twarzach odnajdywał. I dobrocią – niby werniksem – utrwalał.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, cytaty pochodzą z: „Pisma Adama Chmielowskiego (św. Brata Alberta) (1845-1916)”, wyd. II, Kraków 2004.