„Zdjęcie uśmiechniętej buzi Khaleda w zasadzie wystarczyłoby do przedstawienia wartości korytarzy humanitarnych” – napisał Andrea Riccardi, założyciel Wspólnoty Sant’Egidio, która rok temu uruchomiła bezpieczną drogę dla uchodźców z Syrii do Europy.
Minął rok od utworzenia pierwszego korytarza humanitarnego w Europie. Włosi przyjęli tą drogą kilkuset uchodźców syryjskich, którzy wzorcowo integrują się w społeczeństwie. Khaled (na zdjęciu) trafił do Włoch zaledwie przed kilkoma miesiącami. Tak krótki czas wystarczył, by dziecko doświadczone przez wojenną gehennę opanowało język włoski, śmiało się i bawiło swobodnie ze swoimi rówieśnikami we Włoszech.
„Zdjęcie uśmiechniętej buzi Khaleda w zasadzie wystarczyłoby do przedstawienia wartości korytarzy humanitarnych” – napisał Andrea Riccardi, założyciel Wspólnoty Sant’Egidio, która zainicjowała ten program. Niech za zdjęciem idą jednak twarde fakty. 27 lutego 2017 r. na lotnisku Fiumicino w Rzymie wylądowała kolejna grupa uchodźców, którzy przybyli z libańskich obozów do Włoch. W sumie do Italii trafiło już 700 osób z Damaszku, Homs i Aleppo, dużych syryjskich miast, które potężnie ucierpiały w wyniku trwającej tam wojny. Będą kolejni: jeszcze przynajmniej 300 Syryjczyków oraz, w wyniku niedawno utworzonego korytarza, 500 uchodźców z Etiopii. Andrea Riccardi przyznaje: „To wciąż oczywiście mała liczba. […] Ale od czegoś trzeba zacząć”. Istnieje spora szansa, że powstaną kolejne korytarze także w innych krajach Europy, aktualnie najbliżej ich utworzenia jest Francja.
Korytarze humanitarne skutecznie ratują życie i wybijają argumenty z rąk populistów
Na czym polega program? Przede wszystkim zakłada pomoc osobom najbardziej potrzebującym: prześladowanym, chorym oraz rodzinom z dziećmi. Są one proponowane do programu przez organizacje charytatywne pracujące w miejscach konfliktu, w obozach dla uchodźców. We wszystko zaangażowane są także służby państwowe przyjmującego kraju, aby zapewnić bezpieczeństwo wszystkich zainteresowanych stron. Następnie odpowiednie władze wydają wizę humanitarną dla konkretnych osób, które do Europy trafiają bezpiecznie, na pokładzie samolotu, bez konieczności traumatycznej i często tragicznej podróży na łódkach przemytników (rok 2016 był rekordowy pod względem liczby ofiar na Morzu Śródziemnym, do października było to 3800 osób).
W kraju do którego trafiają, uchodźcy już na lotnisku są witani przez organizacje przyjmujące. We Włoszech są to: Wspólnota Sant’Egidio oraz Kościoły protestanckie (korytarz etiopski będzie wspierał także bezpośrednio Kościół rzymskokatolicki). Koszty utrzymania także pokrywają wszystkie wspomniane instytucje. W ramach programu dzieci uchodźców posyłane są do szkoły, a dorośli uczestniczą w programach integracyjnych i uczą się języka. Do tej pory można mówić o spektakularnym sukcesie integracyjnym – wiele osób (zwłaszcza dzieci) już po kilku miesiącach mówi płynnie po włosku, powoli odsuwa się od nich trauma wojenna. Krótko mówiąc: korytarze humanitarne skutecznie ratują życie i wybijają argumenty z rąk populistów.
Właśnie o utworzenie korytarzy humanitarnych w Polsce apeluje w swoim liście pasterskim na rozpoczęcie Wielkiego Postu kardynał Kazimierz Nycz. O to samo prosił kilka dni wcześniej papież Franciszek. Metropolita warszawski podkreśla w swoim liście, że w zasadzie wszystkie instytucje są gotowe na rozpoczęcie projektu. Wymienia m.in. Caritas, diecezje, ale także samorządy. W czym zatem problem? W tym, że wciąż czekamy na otwartość władz państwowych. To bardzo delikatnie wyrażone ponaglenie rządzących, aby przestali blokować tę prostą i bezpieczną inicjatywę, która od miesięcy tkwi w zawieszeniu – właśnie z powodu uporu władz polskich, które kilkakrotnie już odmówiły wsparcia korytarzy.
Stoimy przed wyborem: pójść drogą Trumpa czy drogą Kościołów z południa Europy?
Szefowa Kancelarii Premiera Beata Kempa skomentowała apel kardynała Nycza na antenie Polsat News. Nie omieszkała tam powtórzyć kilku często powielanych stereotypów. Na przykład o tym, że dzieci leczone w Polsce – ze względów religijnych – nie będą nigdy przyjęte z powrotem przez rodziny w Syrii. W kontekście korytarzy humanitarnych to problem nieistniejący, gdyż do Europy trafiają całe rodziny, zawsze za zgodą wszystkich zainteresowanych stron. Ponadto społeczeństwo syryjskie (a zwłaszcza Aleppo) jest zróżnicowane religijnie, z łatwością znajdą się osoby zainteresowane takim programem. Minister Kempa próbuje także podsycać lęki społeczne, zasłaniając się kwestiami bezpieczeństwa, które przecież w kontekście korytarzy jest niezagrożone!
Stoimy dziś w Europie, także w Polsce, przed wyborem: pójść drogą Trumpa czy drogą Kościołów z południa naszego kontynentu? Ta pierwsza oznacza budowę muru, niekoniecznie tego fizycznego, bo na to w Polsce jeszcze za wcześnie, a imigranci islamscy to u nas wciąż tylko problem teoretyczny. Możemy za to zamknąć się w twierdzy zbudowanej z lęków i ignorancji – jest to droga (dotychczas) preferowana przez rządzących i, niestety, znaczą część społeczeństwa. W tym miejscu trzeba podkreślić dezinformacyjną rolę mediów, zwłaszcza tych społecznościowych, które zalewają odbiorców fałszywymi i przekręconymi „informacjami”.
Andrea Riccardi pisze: „Przed terroryzmem należy się bronić nie za pomocą strachu, symbolicznie wyrażanego przez wznoszenie murów, lecz za pomocą projektów, które łączą bezpieczeństwo i integrację”. Droga korytarzy humanitarnych to wielka szansa – przede wszystkim dla uchodźców, ale także dla Polaków. To szansa na pokazanie, że nasza kultura jest wystarczająco dojrzała, by nie obawiać się „kolonizacji” przez grupę kilkuset osób traumatycznie doświadczonych przez wojnę na Bliskim Wschodzie. Może więc do przyjęcia uchodźców potrzeba nam tylko więcej wiary – i w Ewangelię, i w naszą kulturę?
A może w ramach korytarzy humanitarnych sprowadzić tu syryjskich chrześcijan? Może wśród nich też znalazłoby się tych kilkudziesięciu (kilkuset) ciężko chorych, wymagających szybkiego leczenia? Może do nich też da się zastosować Chrystusowe „Byłem przybyszem…” No i pewnie chrześcijanie nie wywoływaliby takiego sprzeciwu tego złego rządu, który spełnia zresztą obietnice dane temu złemu społeczeństwu. A to złe i brzydkie społeczeństwo prawdopodobnie ma świadomość że „europejska żaba długo gotowała się na wolnym ogniu”, (zanim powstały te strefy, o których szlachetni dziennikarze twierdzą, że nie istnieją, a źli, manipulujący blogerzy utrzymują, że dzieją się tam straszne rzeczy) i zachowuje godną podziwu ostrożność. Ale, zdaje się, obawy tego społeczeństwa (nad którym szlachetni dziennikarze załamują ręce, że takie niemiłosierne) nie dotyczą uchodźców chrześcijańskich. Więc gdyby ktoś zapewnił, że sprowadzamy wyłącznie chrześcijan, to może to społeczeństwo nie byłoby takie nieprzejednane. Może warto spróbować?