Historia więzienia dla uchodźców na wyspie Manus jest jak łyk mroźnego powietrza. Zakłuje w płuca, ale ostatecznie może przynieść orzeźwienie.
Najpierw zabierali ubrania. Te które dawali w zamian były groteskowe: za duże, pstrokate, ośmieszające. Zabraniali gry w piłkę i wypicia więcej niż pół kubka mleka. Więzienne zasady pozbawione logiki egzekwowali policyjną pałką i butem. Złamanych psychicznie ludzi stawiali przed wyborem: mogą ubiegać się o azyl w Papui Nowej Gwinei lub wrócić do kraju pochodzenia.
Behrouz Boochani nie ma wątpliwości, jaki był cel systemowej przemocy, której przez ponad pięć lat doświadczał. Więzienie na wyspie Manus miało być przestrogą dla wszystkich, którzy chcieliby nielegalnie dostać się do Australii: oto jeden z najzamożniejszych krajów świata nie pójdzie na żadne ustępstwa w egzekwowaniu twardej polityki antyimigracyjnej.
Książka z WhatsAppa
Jest rok 2013. Behrouz Boochani, kurdyjski dziennikarz i aktywista społeczny, z wykształcenia politolog, trafia na celownik irańskiej władzy, chcącej zdusić w zalążku niepodległościowe aspiracje Kurdów. Kiedy do redakcji jego pisma wchodzą funkcjonariusze Korpusu Rewolucji Islamskiej, a sam Boochani cudem unika aresztowania, staje się jasne, że musi opuścić Iran. Jak tysiące innych uchodźców, wyrusza w drogę: wielomiesięczną, niebezpieczną, wyniszczającą fizycznie i psychicznie.
Boochani konsekwentnie, z żelazną logiką i politologicznym zacięciem, demaskuje systemową przemoc wymierzoną przez Australię w migrantów oraz jej kolonialne podłoże. Jednocześnie omija klisze obecne w zachodnich dyskusjach o migracji, nawet tych liberalnych
Jego celem, nigdy nieosiągniętym, jest Australia. W ramach wprowadzonej tego samego roku surowej polityki antyimigracyjnej, australijski rząd umieszcza Boochaniego w zamkniętym ośrodku na wyspie Manus w Papui Nowej Gwinei. Tutaj, na przemyconym, ukrywanym pod materacem telefonie komórkowym, pisze „Tylko góry będą ci przyjaciółmi”. Kolejne fragmenty książki, ukradkiem wystukiwane na ekranie telefonu, wysyła WhatsAppem do swojego przyjaciela. Akapit po akapicie.
Nie sposób czytać książkę Boochaniego bez znajomości tego kontekstu. Co jednak ważne, „Tylko góry będą ci przyjaciółmi” nie jest opowieścią ani o antykurdyjskiej polityce Iranu, która zmusiła autora do ucieczki, ani o bezwzględnych przemytnikach ludzi, wykorzystujących brak korytarzy humanitarnych i desperację uchodźców. Chociaż o tym Boochani prawdopodobnie też mógłby napisać wiele.
„Tylko góry będą ci przyjaciółmi” to przede wszystkim, jak pisze we wstępie tłumacz z farsi Omid Tofighian, „dekolonizacyjny utwór interwencyjny”. Boochani konsekwentnie, z żelazną logiką i politologicznym zacięciem, demaskuje systemową przemoc wymierzoną przez Australię w migrantów oraz jej kolonialne podłoże. Jednocześnie omija klisze obecne w zachodnich dyskusjach o migracji, nawet tych liberalnych.
Nie chce wzbudzać litości, nie różnicuje uchodźców i migrantów ekonomicznych, bo w tym kontekście motywy migracji nie mają znaczenia. Doskonale wie, że przyjęcie i sprawiedliwe rozpatrzenie wniosków o azyl – nawet jeśli ostatecznie zostaną odrzucone – to obowiązek krajów chcących mienić się demokratycznymi. Dzięki swojej bezkompromisowości, książka jest jak łyk mroźnego powietrza. Zakłuje w płuca, ale ostatecznie może przynieść orzeźwienie.
Nie tak dalekie antypody
Boochani balansuje pomiędzy intymnym opisem własnych przeżyć a rzetelną analizą systemu, z którym się mierzy. Jest jednocześnie cierpiącym więźniem i wnikliwym obserwatorem więziennej rzeczywistości, który potrafi zrobić krok wstecz, żeby zobaczyć wydarzenia w szerszej perspektywie. Jego opowieść utkana jest ze skrawków, indywidualne dramaty osadzonych wpisuje w szerszy kontekst, traktując je niemal anegdotycznie, mimo to nie można zarzucić autorowi braku empatii. Obie płaszczyzny, intymna i politologiczna, nieustannie się przeplatają, ale to zdecydowanie ta druga jest mocniejszym punktem opowieści.
Boochani krok po kroku obnaża mechanizmy dehumanizacji więźniów i sprawowania nad nimi kontroli: od kampanii zarządzania strachem i dezinformacji, po sztuczne kreowanie niedoborów w zaopatrzeniu więzienia, co zmusza osadzonych do rywalizacji o owoce, proszek do prania czy leki przeciwmalaryczne. Demaskuje kolonialną dynamikę relacji w regionie Pacyfiku i pogardę australijskiego rządu dla swoich papuaskich sojuszników, których ten rząd jednocześnie eksploatuje i poniża, rozpuszczając wśród więźniów plotki o rzekomym kanibalizmie autochtonów. Na końcu: pokazuje, jak rozmywa się odpowiedzialność, bo system więzienia na Manus jest maszynerią bez twarzy, w której nie ma osób decyzyjnych, nie ma więc kogo prosić o pomoc.
Chociaż Boochani punktuje przewiny Australii, z każdą kolejną stroną coraz trudniej jest udawać, że to wyłącznie problemy po drugiej stronie globu.
Człowieczeństwa nie da się odebrać
Czytając „Tyko góry będą ci przyjaciółmi” nie zobaczymy w autorze upokorzonej ofiary, która spuszcza wzrok przed swoim oprawcą. Wyobrazimy sobie raczej ofiarę, która z wysoko uniesioną głową patrzy oprawcy prosto w oczy, bo wie, kto naprawdę powinien się wstydzić. Gdybym miała powiedzieć, za co najbardziej jestem wdzięczna autorowi książki, byłaby to właśnie duma i godność ofiary, która zmusza mnie jako Europejkę do spuszczenia wzroku.
Co ważne, Boochani nie epatuje opisami fizycznego cierpienia, chociaż byłoby to pewnie najprostszą drogą do wzbudzenia współczucia. Opisując przemoc subtelniejszą, metodyczną, wybiera trudną ścieżkę i naraża się na niezrozumienie. Niekończące się stanie w kolejkach, ośmieszające stroje czy nawet odmowa telefonu do umierającego ojca poruszają mniej niż pobicia czy samookaleczenia. Dlatego właśnie tekst Boochaniego jest tak ważny. Przymykanie oka na poniżenia doświadczane przez uchodźców, jeśli zaspokojone są ich podstawowe potrzeby fizjologiczne, samo w sobie jest dehumanizujące. Boochani, wspominając o potrzebie prywatności czy godnego stroju, upomina się o swoją podmiotowość. Punktując i analizując kolejne mechanizmy dehumanizacji więźniów, udowadnia, jak bardzo jego człowieczeństwo jest niemożliwe do odebrania.
Czy na pewno triumf?
Finał uchodźczej historii Behrouza Boochaniego może się wydać krzepiący. W 2017 roku więzienie na wyspie Manus zostaje uznane za nielegalne i przekształcone w ośrodek otwarty. W 2019 Boochani otrzymuje tymczasową wizę do Nowej Zelandii, a niedługo potem posadę na jednym z nowozelandzkich uniwersytetów i oficjalny status uchodźcy.
Za „Tylko góry będą ci przyjaciółmi” jako jedyny obcokrajowiec w historii zostaje wyróżniony prestiżową australijską nagrodą Victorian Premier’s Literary Award. Odczytywać to można raczej jako populistyczny gest w kierunku opinii międzynarodowej, niż realną chęć odkupienia win. Boochani w dalszym ciągu nie ma wstępu na terytorium Australii.
W pozornym happy endzie jest jednak zadra, która uwiera długo po zakończeniu lektury. Głos Behrouza Boochaniego poniósł się echem po świecie i ostatecznie przyniósł mu wolność, bo mimo swojej tragicznej sytuacji, pisarz miał ogromny przywilej – wyjątkowo wysoki kapitał kulturowy. Został wysłuchany dlatego, że potrafił opisać doświadczenie uchodźcze w wysublimowany, intelektualny, atrakcyjny literacko sposób. Pozostaje pytanie, czy to triumf, czy raczej wielka porażka humanitaryzmu.
22 października Behrouz Boochani będzie gościem Festiwalu Conrada, gdzie weźmie udział w rozmowie o neokolonializmie i nowych formach zniewolenia
Przeczytaj też: Zachować się po ludzku. Szybki kurs na temat migracji