Nie chciała umrzeć, ale jeszcze bardziej nie chciała przestać być człowiekiem. Dziś 129. rocznica jej urodzin.
Plejadę wielkich autorów XX wieku – Rainera Marię Rilke, Borisa Pasternaka, Osipa Mandelsztama, Arsenija Tarkowskiego, Josifa Brodskiego – różni od siebie wiele, ale niezaprzeczalnie łączy jedno: fascynacja twórczością i osobowością Mariny Cwietajewej. Z jej dzieł czerpali natchnienie i poświęcali jej swoje wiersze.
To autorka genialna w liryce i w prozie, zawsze wierna sobie. Do dziś wzbudza kontrowersje. Współcześni literaturoznawcy zgodnie przedstawiają mroczne portrety jej osobowości, mimo iż w życiu znacznie bardziej lubiła „wybuchnąć śmiechem, gdy niewolno”, niż pogrążać się w ponurość. Jeszcze we wczesnej młodości zapowiedziała: „nawet w ostatniej czkawce zostanę poetą”.
Dążyć ku światłu
Urodziła się w noc z 7 na 8 października 1892 roku. Była to noc z soboty na niedzielę, w którą od porannej zorzy obchodzono dzień św. Jana Ewangelisty (po rosyjsku Jana Bogosłowa od „słowo Boże”). Cwietajewa całe życie odczytywała ten fakt jako znak dla jej przeznaczenia: ma dążyć z nocy ku światłości, z mroku – do radości, od spraw bytowych – do duchowych. I oczywiście tworzyć w słowie.
Cwietajewa nie potrafi zadomowić się w mieszczańskiej rutynie i żyć według jej reguł. Erudycja i dokładność nie pozwalają jej masowo tłumaczyć prac innych autorów i utrzymywać się z przekładów. Rano pisze eseje o poezji, potem czyta ogłoszenia o pracę praczki
Matka poetki była utalentowaną, ale niezrealizowaną pianistką (zmarła, kiedy córka miała czternaście lat), a ojciec profesorem filologii klasycznej, założycielem pierwszego w Moskwie Muzeum Sztuk Pięknych im. Aleksandra Puszkina. Cwietajewa dorastała częściowo zagranicą i już we wczesnym wieku świetnie znała język niemiecki i francuski.
W Rosji rodzina mieszkała w prywatnym domu w samym centrum stolicy. Ściany swojego pokoju na poddaszu nastoletnia Marina ozdobiła (wbrew woli ojca) dwoma portretami Napoleona Bonapartego i Marii Baszkircewej, autorki popularnych wówczas pamiętników. Zafascynowana dziełami tej pisarki, Cwietajewa postanowiła zamienić swoją lirykę w dziennik, co bardzo wcześnie pomogło wypracować jej dwie ważne umiejętności. Pierwszą była regularna praca nad wierszem – dziennik nie jest dziennikiem, jeśli nie jest prowadzony codziennie. Drugą – zamienianie bytowych spraw i rzeczy w przedmiot poezji.
Swój pierwszy tomik wierszy Cwietajewa wydała za własne kieszonkowe. Wkrótce potem do drzwi jej rodzinnego domu zapukał uznany literat Maks Wołoszyn, urzeczony pełną dziarskości, a jednocześnie dojrzałą liryką młodej poetki. Ona stanęła przed nim bez skrępowania z ogoloną po chorobie głową i przywitała mocnym uściskiem dłoni. Był to początek jednej z najbardziej znaczących przyjaźni w jej życiu.
Od 1911 roku regularnie spędzała wakacje w krymskiej posiadłości Wołoszyna. Z tych pobytów zachowały się liczne zdjęcia, na których widzimy ją w długich spódnicach, ściągniętych w talii wojskowym pasem, na rękach ma srebrne bransolety i pierścienie. Na Krymie pisała wiersze i razem z otaczającą Wołoszyna cyganerią artystyczną tworzyła przedstawienia w duchu antycznego teatru.
W tych okolicznościach Cwietajewa poznała swojego przyszłego męża, Siergieja Efrona, wówczas delikatnego młodzieńca żydowskiego pochodzenia, o pięknych oczach i romantycznej duszy. Ich wspólna znajoma narysowała karykaturę tej zakochanej pary, nad którą latał Amor z okrzykiem: „Co ja narobiłem!”. Małżeństwo Cwietajewej i Efrona (zawarte na początku 1912 roku), było burzliwe jak czasy, w których przyszło im żyć. To relacja przerywana rozstaniami i wstrząsana różnymi uniesieniami. Już na samym początku Cwietajewa przeżyła dłuższy romans z poetką Sofią Parnok, a potem krótszy z Osipem Mandelsztamem. Wszystkie jej zakochania trwały jednak tak długo, dopóki mogły być dla niej źródłem emocji, koniecznych dla powstawania poezji. Tylko z Efronem stworzyła związek do końca życia.
Ich pierwsza rozłąka nastąpiła po rewolucji 1917 roku. Efron dołączył do białej armii, z którą wędrował po Rosji i słuch po nim zaginął na kilka lat. Cwietajewa została w Moskwie w ich mieszkaniu nieopodal Arbatu.
„Każdy dzień wydaje mi się sobotą”
Pierwsze porewolucyjne lata to czas głodu i biedy. Inteligencka, „burżuazyjna” rodzina Cwietajewych straciła wszystko. W ostre moskiewskie zimy poetka spala ostatnie meble z czerwonego drewna. Jest sama z dwójką małych dzieci. Kiedy okna sklepów spożywczych wyglądają jak witryny zakładów fryzjerskich, świętem jest dostać od znajomych szklankę pszenicy. Cwietajewa przez pewien czas zarabia na życie streszczając artykuły prasowe w nowopowstałym dziwacznym urzędzie. W tej nudnej, niskopłatnej pracy widzi jednak plusy: czasami można się spóźniać, co daje czas na stanie w kolejkach po żywność, a biuro mieści się w pięknym domu Rostowych z powieści Lwa Tołstoja „Wojna i pokój”.
W 1919 roku umiera młodsza córeczka Cwietajewej, Irina. O tej tragedii poetka pisze wyjątkowo mało, jakby chciała ją przeżyć w samotności. Postać Iriny będzie jednak powracać w jej twórczości. Pojawi się między innymi na stronach ostatniego większego dzieła Cwietajewej, zatytułowanego „Powieść o Sonieczce” (1937 r).
Autobiograficzna „Powieść” jest obrazem pokolenia młodych artystów i artystek z Moskwy końca lat 1910 i początku 1920. Wtedy w swoim „dickensowskim domu” (jak go sama nazywała), pełnym dziwnych przedmiotów, w mansardzie, z której wychodziło się na płaski dach, Cwietajewa skupiła wokół siebie młodych aktorów teatru Jewgienija Wachtangowa i początkujących poetów i pisarzy. Komunikatywna, otwarta na drugiego człowieka, przyciągała do siebie ludzi. Przenikliwa, z humorem demaskowała międzyludzkie relacje i sytuacje:
Poszukiwaczka przygód
Z poszukiwaczem wyzwań…
Kobieta jest od kołyski
Czyimś grzechem śmiertelnym.
Ach, jak daleko do nieba!
A usta – we mgle są tak blisko…
Dzień – to szeroki, szeleszczący płaszcz.
Noc – to aksamitne futro.
Ktoś jest zmyślny, ktoś postradał zmysły.
Każdy sam wybiera swoje jutro.
Nie spisuj duszy na straty!
Nie kochaj kobiet skrzydlatych![1]
I chociaż w jednym wierszu z tamtych lat pisze: „Andre Chenier wszedł na szafot, a ja wciąż żyję i to jest ciężki grzech”, w innym z rozbrajającą szczerością wyznaje: „Każdy dzień wydaje mi się sobotą”. Kiedy podczas pewnej rozmowy zapyta bliskiego przyjaciela, poetę Pawła Antkolskiego, czym według niego się zajmują, ten bez wahania odpowie: „Siedzimy na obłokach i rządzimy światem”. Ironia? – bardzo możliwe. Zachwyt? – również.
Tak czy inaczej, dusza musi być silniejsza od ciała. Z notatnika Cwietajewej wiemy, że bardzo nie chciała umrzeć z głodu w strasznym 1919 roku, ale jeszcze bardziej nie chciała przestać być człowiekiem. Powstają wówczas setki wierszy. Cwietajewa wychowuje przy tym starszą córkę, która zachwyca jej znajomych niezwykłym intelektem i błyskotliwością.
„W samotnię moich uczuć”
Pod koniec 1921 roku poetka dzięki Ilji Erenburgowi dowiaduje się, że jej mąż żyje. Postanawia emigrować do niego zagranicę i pół roku później wyjeżdża z córką z ZSRR – najpierw na krótko do Berlina, gdzie spotka się z Efronem, a potem do Czech, skąd w 1925 roku wybędą na blisko 15 lat do Francji. Podróż do Europy Cwietajewa opłaca za tantiemy otrzymane za dwa tomiki wierszy, które zostały wydane w Berlinie na krótko przed jej wyjazdem.
Pierwsze lata na obczyźnie to etap intensywnej twórczości i publikacji. Cwietajewa czyta swoje wiersze i eseje na różnych wydarzeniach literackich. Relacje z rosyjską „białą emigracją” układają się różnie. Największą inspirację i wzajemne zrozumienie odnajduje w epistolarnej przyjaźni z Borysem Pasternakiem oraz Rainerem Marią Rilke (krótkiej, przerwanej śmiercią poety). W Paryżu poznaje również malarkę i scenografkę (m.in. do spektakli Diagilewa) Natalię Gonczarową, która narysowała cykl ilustracji do jej poematu „Mołodiec”.
Kiedy podczas pewnej rozmowy Marina zapyta bliskiego przyjaciela, poetę Pawła Antkolskiego, czym według niego się zajmują, ten bez wahania odpowie: „Siedzimy na obłokach i rządzimy światem”
Na przełomie 1923 i 1924 roku Cwietajewa przeżywa intensywny romans, z którego czerpie natchnienie do „Poematu Góry” i „Poematu Końca”. Zagranicą powstał także poemat „Zaklinacz Szczurów”, uważany za jedno z największych dzieł w rosyjskiej poezji XX wieku. Pod koniec lat 20. rosyjska prasa emigracyjna jednak coraz rzadziej przyjmuje do druku jej wiersze. Redaktorzy twierdzą, że są one zbyt trudne i niezrozumiałe. W następnej dekadzie Cwietajewa zwraca się ku prozie, z goryczą drwiąc: „Emigracja robi ze mnie prozaika”.
Życie pod Paryżem to dla poetki nieprzerwana walkę z bytem i o byt, coraz okrutniejsza i wyczerpująca. Po zakończeniu I wojny światowej dla wielu ludzi z jej otoczenia sytuacja przy najmniej w jakimś stopniu się stabilizuje. Zaczynają się legendarne lata 20. i 30., do których z dużym sentymentem odnosi się nasza współczesność. Cwietajewa nie potrafi jednak zadomowić się w mieszczańskiej rutynie i żyć według jej reguł. Erudycja i dokładność nie pozwalają jej masowo tłumaczyć prac innych autorów i utrzymywać się z przekładów. Rano pisze eseje o poezji, potem czyta ogłoszenia o pracę praczki. Z czasem potężnieje w niej poczucie wyobcowania, które coraz mniej odczuwa jako własny wybór, a coraz bardziej jako pułapkę bez wyjścia. Nigdzie nie widzi dla siebie miejsca:
Tęsknota za ojczyzną? Też mi!
– Problem bez wagi i wartości.
Jest mi zupełnie obojętne,
Gdzie mam w zupełnej samotności
Żyć, po jakich głazach chodzić
Do domu z ciężarami z rynku
W dom, nie wiedzący, że jest moim,
Jak szpital albo sala szynku.
Wszystko mi jedno, pośród jakich
Twarzy się zjeżę jak w niewoli
Lew; czy kręgi takich czy owakich
Wypchną mnie kiedyś z własnej woli
W siebie, w samotnię moich uczuć.
Gdzie jak kamczacki niedźwiedź leśny
Nie będę umieć żyć wśród ludzi,
Gdzie będą lżyć – jest obojętne.
Nie zadowolę się też mową
Ojczystą i jej zewem mlecznym.
Nie ważne jest na jakim znowu
Mnie nie zrozumie pierwszy lepszy.
(Czytelnik ton codziennej prasy,
Połykacz, dojarz plotek licznych)
XX wiek ma go na własność.
Ja – wyprzedziłam wieki wszystkie.
Trwam w osłupieniu jak pień drzewny,
Który się ostał od alei.
Wszyscy – jednacy, wszystko jedno.
Na jedność mogę mieć nadzieję
Z przeszłością, ale ta minęła.
Tak, jak jest przewidziane w wierszu, decyzja o powrocie do ZSRR w 1939 roku nie zmieni dramatycznej sytuacji. Poetka nigdy nie rozpozna w nim swojej ojczyzny („jak można żyć w literze!?”). To tutaj zostanie aresztowana jej córka oraz mąż. Dla syna, urodzonego w 1925 roku w Czechach i wychowanego w Paryżu, aklimatyzacja będzie niemal niemożliwa. Między jej życiem na początku wieku a tym w jego połowie roztacza się przepaść. W 1941 roku Cwietajewa popełni samobójstwo.
Natchnienie i kontrola
Na każdym etapie życia w twórczej pracy pisarki wyrażały się co najmniej dwa bardzo mocne aspekty jej charakteru. Po pierwsze, wierność dyscyplinie, a po drugie – poczucie odpowiedzialności za swoją sztukę (w dowolnej kolejności). Kiedy rzeczywistość jest opanowana przez rewolucyjno-wojenny chaos, Cwietajewa wstaje codziennie wcześnie rano i przez kilka godzin tworzy przy biurku na poddaszu. Nigdy nie pisze w nocy, gdyż wtedy „człowieka ogarnia sztuczne podniecenie”, a „żadne słowo nie może być przypadkowe, musi być – konieczne”.
Przenikliwą charakterystykę Cwietajewej dał w swoich wspomnieniach jej znajomy, krytyk literacki Mark Słonim:
„Najważniejszą rzeczą w jej życiu był stół. Nieprzypadkowo poświęciła mu jeden ze swoich bardzo charakterystycznych poematów, upamiętniając «trzydziestą rocznicę więzi – wierniejszej niż miłość»:
Sosnowy, dębowy, w lakierze
Tanim, z pierścieniem w nozdrzach,
Obiadowy, ogrodowy – nieważne,
Byle nie na trzech nogach!
We Francji nigdy nie miała swojego biurka, co było symbolem jej nieprzystosowania się i biedy. […] Jej pochwała stołu nie była jednak czysto symboliczna, ale odkrywała istotę jej twórczości. W odróżnieniu od Mandelsztama, który włóczył się po ulicach, improwizując i przeistaczając natchnienie w słowa, które zapisywał albo dyktował dopiero później (dlatego mamy wiele wariantów jego wierszy), Cwietajewej nie da się wyobrazić bez pióra i papieru, bez stołu. U niej w ślad za natchnieniem, za oświeceniem następowała kontrola – poszukiwania, sprawdzanie, selekcja – i to wszystko działo się w procesie pisania”.
Gdyby nie było światła dziennego, Cwietajewa pisałaby przy świetle sumienia. Uważała, iż tworzenie jest dla artysty tak samo naturalne jak dla przyrody, tylko że Artysta, w odróżnieniu od Ziemi, ponosi odpowiedzialność za to, co tworzy: „Ziemia nie jadła jabłka w Raju, a Adam – tak. Skoro wie, to odpowiada”.
Michaił Gasparow (rosyjski literaturoznawca, profesor, specjalista w dziedzinie wersyfikacji) scharakteryzował twórczą drogę Cwietajewej „od poetyki bytu do poetyki słowa”. Na wczesnym etapie, kiedy poetka uczyniła z wierszy swój dziennik, uwieczniała w nich bliskich ludzi, domowe sytuacje, własne refleksje, które snuła przebywając sam na sam z wiecznością – z bohaterami powieści i umarłymi poetami.
W poszukiwaniu słów
Pewien przełom można wyczuć w jej liryce w okolicy 1916 roku. Do wierszy zaczyna coraz intensywniej przenikać świat zewnętrzny. Wchodząc w interakcje z otoczeniem, Cwietajewa stara się je zrozumieć i poprzez poezję przemienić różne jego aspekty w coś wyższego. Swoim podmiotom lirycznym przypisuje symboliczne role. Ona jest Joanną D’Arc. Mężczyzna, który ją fascynuje, nie jest zwykłym mężczyzną, ale współczesną inkarnacją legendarnego, „nieszczęsnego” Don Juana. Przemawiając przez znane postacie, ujawnia nam swoje, nowe i zaskakujące, spojrzenie na nie: jej Ofelia przemawia w obronie Królowej, Jezus dziękuje Marii Magdalenie za to, że skłoniła go pochylenia się nad jej czułością, a Don Juan umawia się z ukochaną za murem cerkwi, gdzie nie ma fontanny i strach się całować pod srogim spojrzeniem Bogurodzic.
Postrzegając świat i zgłębiając charakter swoich postaci, Cwietajewa poszukuje dla nich nie tylko ról, ale przede wszystkim słów. Uważnie słucha ich dźwięku. Zbliżanie ze sobą podobnie brzmiących słów nie jest dla niej wynikiem nieświadomych, twórczych uniesień, ale artystycznym, intelektualnym celem. To jest jej sposób na odnajdywanie i ukazywanie nowego albo pierwotnego, lecz zapomnianego sensu słów. W jej wierszach берегись [bieriegis’] oznacza nie tylko „strzeż się”, ale także „zostań na brzegu”(od słowa берег [‘bierieg’] – brzeg), a грозить [grozit’] – zarówno „grozić”, jak i „wywoływać burzę”(od słowa гроза [groza] – burza); fonetyczna zbieżność słów губы [guby] – „wargi” i губить [gubit’] – „gubić kogoś” jest dla niej daleka od przypadkowości. By podkreślić znaczenie wypowiedzi poetka eksperymentuje z wersyfikacją:
I ścichł
Spór –
W szeleście..
I liść
O szkło…
I pierwsze ptaków gwizdy.
– Tak czyste! – Westchnienie.
Nie ten. – Już po.
Nie ta.
Wzruszenie
Ramion.
Nic
Nicości.
Koniec.
Jak nie.
I w tę marność na marnościami
Ten miecz: świt. I znów jest rano.
(„Nocne szepty…”)
W tym krótkim fragmencie jest wiele z charakteru i poetyki Cwietajewej. Jest pionowy układ krótkich wersów – nigdy nie lubiła tego, co horyzontalne: od morza wolała góry i bardziej niż miłość ceniła przyjaźń („miłość jest na leżąco, przyjaźń – na chodząco”). Jest charakterystyczna dla jej wierszy ikoniczność: porównanie świtu do miecza koresponduje z tym, iż brzmienie słowa „świt” przypomina dźwięk zamachnięcia się mieczem.
Zastosowanie danej metafory zdradza jednocześnie ironiczność spojrzenia Cwietajewej na całą sytuację: chwilę wcześniej, na samym początku wiersza za pomocą głosek „sz”, „ś”, „s” tworzyła atmosferę intymności, a teraz świt oznacza kres bliskości. Jego ostateczność jest podkreślona wskazaniem na to, że w słowie „koniec” ukryła się energia słowa „nie”. Ostatni przykład ilustruje radykalną zasadę poetyki Cwietajewej, którą ona sama sformułowała w krótkim zdaniu: „Dla mnie jednostką sensu jest nie słowo, ale sylaba”.
***
Cwietajewej – poecie słowa – było ciężko na emigracji nie tylko za życia. Podobnie sprawy się mając także po śmierci – takiemu poecie jest trudno o tłumacza. Przybliżenie się do jej oryginałów wymaga odwagi maksymalnego oddalenia się od nich w kierunku własnego języka. Potrzeba także nieustannej czujności, by właściwa poetce ekstremalność nie przemieniła się w obcą jej histerię, a ekspresja nie ustąpiła miejsca depresji.
Nie ustajemy jednak w próbach i na początku naszego wieku pojawiły się dziesiątki nowych przekładów na język polski. Niełatwo jest bowiem przemóc pragnienie dać ojczystej mowie poetkę, do której sam Rainer Maria Rilke pisał: „przyjąłem Ciebie całą moją duszą, całą moją świadomością, wstrząśniętą Tobą i… wszystkie moje słowa, wszystkie moje słowa rwą się do Ciebie, i żadne nie chce przepuścić innego przed siebie”.
Przeczytaj też: „Korzeniem piękna jest odwaga”. Poezja i życie Borysa Pasternaka
[1] Wszystkie przekłady wierszy są mojego autorstwa (JP).
Przeczytałem życiorys Cwietajewej w wikipedii. Napisano tam tak:
„Ponieważ córka Irina okazała się upośledzona umysłowo, oddała ją do przytułku, gdzie po paru miesiącach, nieodwiedzana przez matkę zmarła z wycieńczenia.” Autorka zaś pisze tak:
„W 1919 roku umiera młodsza córeczka Cwietajewej, Irina. O tej tragedii poetka pisze wyjątkowo mało, jakby chciała ją przeżyć w samotności.”
Na początku zdziwiło mnie „wyjaśnienie”: „św. Jana Ewangelisty (po rosyjsku Jana Bogosłowa od 'słowo Boże’)”, bo sugerowało, że autorka nie zna rosyjskiego terminu określającego teologię (który to termin istotnie pochodzi od dwóch greckich słów: theos – Bóg i logos – słowo). Jan Bogosłow to tyle co Jan Teolog. Chodzi, oczywiście, o św. Jana Ewangelistę, który jako jeden z trzech świętych (obok Grzegorza z Nazjanzu i Symeona Nowego Teologa) został przez Kościół prawosławny uhonorowany przydomkiem „Teolog”.
Dalej dziwiło mnie już mniej…