Powrót Donalda Tuska może okazać się nieoczywisty. Przed nim samym i przed Platformą stoją pytania: Jak odzyskać wiarygodność wśród tych wyborców, którzy pamiętają dawne lata? Jak zapracować na zaufanie nowych?
Dobrze pamiętam klimat rozkładu w Platformie Obywatelskiej opuszczonej przez Donalda Tuska i przegrywającej kluczowe wybory 2015 roku, najpierw prezydenckie, potem parlamentarne. W rozciągającej się na długie miesiące kampanii wyborczej czuć było partyjne zmęczenie materiału po ośmiu latach rządów koalicji PO–PSL. Brakowało jakiejkolwiek inspirującej wizji. A straszenie PiS-em przestało działać, podobnie jak występowanie w roli jedynej alternatywy dla radykalnych inicjatyw politycznych.
Dziwią mnie alergiczne komentarze na temat powrotu Tuska, udostępniane w mediach społecznościowych przez część publicystów i ekspertów. Merytoryczni uczestnicy debaty publicznej będą mieli znacznie większe pole do popisu, gdy wróci „nudna” polityka sprzed rządów PiS, niż obecnie
Teraz, gdy po siedmiu latach Tusk znów przejmuje stery w założonej przez siebie partii, w gruncie rzeczy zaczyna od zera. Platforma przez te wszystkie lata nie wykrzesała z siebie żadnych innych silnych liderów, którzy mogliby przejąć władzę nie tylko w niej, ale i w kraju. Z kolei Tusk, jak się wydaje, nie zna już polskiego życia na tyle, by być na bieżąco, bo z naturalnych względów w nim nie uczestniczył, ograniczając się do kąśliwych politycznych komentarzy na Twitterze.
Nie wiemy zatem jeszcze, czego się spodziewać po „powrocie króla” do Platformy. Może się to okazać zupełnie nieoczywiste.
Rozczarowanie Platformą
Przypomnijmy, że PO przez ponad osiem lat rządów zawodziła całe grupy wyborców: młodych, starych; budziła – by potem zawieść – nadzieje swojego naturalnego, wielkomiejskiego elektoratu, pragnącego poszerzenia swobód obywatelskich. Partia nie stworzyła wówczas wyraźnego programu skrojonego pod wyborców o takich poglądach i była niekonsekwentna. Jaskrawym tego przykładem okazało się odrzucenie przez Sejm projektów ustaw wprowadzających związki partnerskie napisane przez Ruch Palikota, SLD, a nawet rządzącą PO.
W tamtych dniach stycznia 2013 roku, po głośnym głosowaniu w Sejmie, Marek Beylin pisał w „Gazecie Wyborczej”, że „oburzenie na Platformę, jakie wylewa się wielką falą w sieci, tym razem nie zamrze. Stało się więc to, co Donalda Tuska i kierownictwo PO powinno wprawić w prawdziwą trwogę: wielu młodych, aktywnych i wykształconych Polaków uznało, że Platforma nie reprezentuje ich oczekiwań ani wartości”.
Partia nie wykonała uczciwej pracy na rzecz młodych, choć sama wcześniej rzetelnie zdiagnozowała ich problemy i stworzyła zestaw rekomendacji. Dokładnie 10 lat temu grupa ekspertów pod kierunkiem ministra Michała Boniego opracowała raport „Młodzi 2011”. Czytaliśmy w nim o śmieciówkach – co dziś oczywiście brzmi już zupełnie banalnie – że „nie niosą satysfakcji w postaci spójnej, bilansującej się ścieżki kariery, udziału w szkoleniach, odpowiedniego ubezpieczenia czy gwarancji odpowiednich dochodów albo – co często jeszcze ważniejsze – długoterminowej pewności dochodów. Zatrudniani tymczasowo młodzi pracują dłużej, za relatywnie mniejsze wynagrodzenia, w niepewnych warunkach, z tymczasowością okresu zatrudnienia i z niepewnością co do przyszłej emerytury”.
Rekomendacji w związku z tym było 35 – ogólnych (np. „powinniśmy stawiać na młodych”) i bardziej konkretnych (jak zatrudnianie młodych w samorządach). Niestety, co przyznawała sama współautorka raportu prof. Krystyna Szafraniec w kwartalniku Instytutu Obywatelskiego „Instytut Idei” jeszcze za rządów PO: „Właśnie nic się nie stało – nic takiego, co zmieniałoby sytuację i możliwości życiowe młodych ludzi, ich szanse na dorośnięcie i włączenie się w proces społecznej zmiany. Wystarczy spojrzeć na rynek pracy, na słynne umowy śmieciowe, wskaźniki bezrobocia (ponaddwukrotnie wyższe niż wśród osób reprezentujących starsze pokolenia), liczby »gniazdowników« (bardzo dorosłych dzieci z konieczności, nie z wyboru, mieszkających z rodzicami), a z drugiej strony – na nieustające (mimo kryzysu) nawoływanie do konsumpcji i konsumpcyjnego stylu życia, lansowanych przez kulturę masową jako powinność moralna”. Partia, która w 2007 roku umiała młodych przekonać, w 2011 ich nabrała, a potem zawiodła.
Nie potrafiła także przekonać Polaków do podwyższenia wieku emerytalnego i zmian w systemie emerytalnym w ogóle. W kwietniu 2012 roku CBOS informował, że dyskusja wokół rządowej propozycji podniesienia wieku emerytalnego „w niewielkim stopniu wpłynęła na zmniejszenie społecznego oporu wobec planowanych rozwiązań. Polacy w ogromnej większości pozostali niechętni rządowym planom”. Zwolenników rozwiązania można było znaleźć wśród mieszkańców dużych miast, osób z wyższym wykształceniem i majętnych. Brak dialogu społecznego z uwzględnieniem interesów różnych grup dobrze wykorzystali sztabowcy ówczesnej opozycji i z niechęci do podniesienia wieku emerytalnego z łatwością stworzyli skuteczną broń przeciwko Platformie. Na jej własne życzenie.
W końcu PO rozczarowała swoich ostatnich Mohikanów – zamożnych, wykształconych, z dużych miast – zmianami w OFE. Partia nie umiała przekonać do nich Polaków. Przeciwnie, w trakcie debaty społecznej „przybyło przekonanych, że propozycje rządu idą w złym kierunku” – informował CBOS w grudniu 2013 roku. Partia mogła się przygotować. Dysponowała nawet wiedzą z ekspertyz własnego rządu. O działającym od 1999 roku systemie emerytalnym wspomniany wcześniej raport „Młodzi 2011” mówił, że „nie wolno już dalej tego projektu podważać i destruować. Lepiej go racjonalnie rozwijać”. Nie skorzystała, zawodziła, przegrywała.
Napisałem tych kilka akapitów o latach do 2015 roku i myślę sobie, jak przyjemnie było wziąć na chwilę w nawias lata rządów PiS. Przecież każdy powyższy problem lepiej było/jest dyskutować w normalnych warunkach debaty publicznej niż trwać w ciągnącej się od sześciu lat rewolucyjnej gorączce ataków na sądownictwo, kulturę, destrukcji procedur i państwa prawa w imię rzekomej obrony zachodniej cywilizacji.
Dlatego też dziwią mnie alergiczne komentarze na temat powrotu Tuska, udostępniane w mediach społecznościowych przez część publicystów i ekspertów. Merytoryczni uczestnicy debaty publicznej będą mieli znacznie większe pole do popisu, gdy wróci „nudna” polityka sprzed rządów PiS, niż obecnie.
Nowy sezon
Powrót Tuska może okazać się nieoczywisty. Przed nim samym i przed Platformą stoją pytania: Jak odzyskać wiarygodność wśród tych wyborców, którzy pamiętają dawne lata? Jak zapracować na zaufanie nowych?
Część odpowiedzi Tusk udzielił już jako przewodniczący Rady Europejskiej. Dwa lata temu w Auditorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego z przekonaniem opowiadał o najważniejszych i rzeczywistych wyzwaniach współczesności – rządach prawa, zmianach środowiska i sztucznej inteligencji. Wydaje się, że w Polsce, ale też w wymiarze globalnym, tę odpowiedzialność czuje tylko Tusk; Szymon Hołownia także, lecz on polityczne doświadczenie dopiero zdobywa, nie sprawując jak dotąd żadnej państwowej funkcji.
Z przemówienia Tuska na UW warto wydobyć jeszcze jedno – słowa o tym, że obserwuje w Europie zabójczą alternatywę: albo dążenie polityków (i państw) do pobudzania nacjonalizmu i dominacji, albo do rozpadu i entropii. Zdaniem byłego premiera tendencje te można odwrócić jedynie poszanowaniem krajowych konstytucji oraz Unii Europejskiej.
Nieoczywista może się okazać odpowiedź Tuska na politykę społeczną PiS – główny promocyjny filar obecnego rządu. Przyjęło się, że uważamy rządy PiS za prosocjalne, tymczasem nawet Rafał Bakalarczyk – ekspert zajmujący się m.in. nordyckim modelem rozwoju – pisał na naszych łamach, że przekonanie, że po roku 2015 mieliśmy znacznie bardziej istotny społecznie prosocjalny przełom w polityce państwa niż np. w latach 2012-2013 jest dyskusyjne.
Jakkolwiek by było, Tusk w końcu przestał wysyłać niejasne sygnały z Twittera. Podjął decyzję. Wrócił. Otworzył nowy polityczny sezon. Dzieje się to kilka miesięcy po zwycięstwie wyborczym Joego Bidena, które dowiodło, że doświadczenie i przewidywalność stają się znów pożądanymi cechami politycznego przywódcy. Na ile to zwycięstwo dodało Tuskowi wiatru w żagle? Jak sam pisał, „Porażka Trumpa może być początkiem końca triumfu skrajnie prawicowych populizmów także w Europie. Dziękuję, Joe” (tweet po wyborach). „Znowu możemy oddychać świeżym powietrzem. Powodzenia Joe i Kamala” (po inauguracji prezydentury).
Przypomnijmy na koniec, że Biden po wygranej zaczął prezydenturę w poetyce uzdrawiania narodu. „Bez jedności nie ma pokoju, są tylko gorycz i wściekłość” – mówił w inauguracyjnym przemówieniu amerykański prezydent. To także dobry przykład dla Tuska.
Przeczytaj także: Inny pomysł na demokrację
Powrót Tuska na pewno odpręży wyborców PO. Będą mogli znów patrzeć w górę po tym wstydliwym okresie, gdy musieli patrzeć w dół na Budkę , a dzieci już bez obawy kary będą mogły otwarcie potwierdzić, że ten pan Borys był taki śmieszny i goły