W sprawie skandalicznych nadużyć seksualnych zakonnika chrystusowcy zachowują się zupełnie nie po Chrystusowemu. Czas pomyśleć o pokucie zgromadzenia.
Wstrząsający reportaż Justyny Kopińskiej w „Dużym Formacie” przywołał po raz kolejny problematykę rozliczenia za krzywdy wykorzystania seksualnego (w tym przypadku krzywdy wyjątkowo okrutne) wyrządzone przez duchownych osobom niepełnoletnim.
Wiadomo już, że skandaliczne zaniedbania w tym przypadku zostały popełnione w zgromadzeniu zakonnym. Chrystusowcy doczekali się zresztą już subtelnego upomnienia ze strony przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, abp. Stanisława Gądeckiego, i ostrych komentarzy z ust o. Adama Żaka SJ, koordynatora ds. ochrony dzieci i młodzieży przy episkopacie („Czego uczy krzywda Kasi” i „Jesteśmy na krawędzi pełzającego kryzysu”).
Ofiarę traktowano tylko jako stronę w procesie – a nie jako skrzywdzoną na całe życie kobietę
Krótko mówiąc, chrystusowcy zachowują się w tej sprawie zupełnie nie po Chrystusowemu. Z własnej inicjatywy troszczyli się jedynie o swego współbrata – argumentując szlachetnie, że nie mogą zostawić go samemu sobie jako zakonnika i człowieka. Zgromadzenie opłaciło mu więc m.in. adwokata, który dwukrotnie skutecznie (choć w bardzo dziwnych okolicznościach) wywalczył skrócenie wyroku. Zgromadzenie nie kontaktowało się jednak z ofiarą. Traktowano ją jedynie jako stronę w procesie – a nie jako skrzywdzoną na całe życie młodą kobietę, która może potrzebować pomocy (ona adwokata w sądzie nie miała!).
Gdy w 2012 roku 36-letni wówczas ks. Roman B. wychodził na wolność po skróceniu wyroku, „Głos Szczeciński” alarmował, że chodzi o człowieka niewątpliwie winnego wielokrotnego wykorzystania seksualnego trzynastolatki i de facto długotrwałego więzienia jej. Lokalna dziennikarka usiłowała wówczas dowiedzieć się od chrystusowców, co będzie dalej ze sprawcą. „W sprawie ks. Romana nie będzie żadnego komentarza ani informacji ze strony naszego zgromadzenia” – mówił wówczas ks. Jan Hadalski, rzecznik Towarzystwa Chrystusowego.
I rzeczywiście – żadnego komentarza ani informacji nie było ani wtedy, ani później. Zgromadzenie długo nie potrafiło nawet skutecznie wysłać zgłoszenia sprawy do Kongregacji Nauki Wiary w celu rozpoczęcia procesu kanonicznego (wciąż nie wiadomo zresztą, kiedy przekazano dokumenty do Watykanu). A przecież przełożeni byli do tego całkowicie jednoznacznie zobowiązani ówczesnymi przepisami ogólnokościelnymi (niezależnie od późniejszych polskich kościelnych wytycznych postępowania w tych sprawach).
Później sprawa przycichła – choć w mediach lokalnych wciąż pojawiały się informacje na ten temat. Odnalazłem np. list czytelnika do lokalnego serwisu internetowego w Stargardzie Szczecińskim z października 2013 r., przestrzegający, że zwolniony już sprawca swobodnie działa na Facebooku, mogąc nawiązywać kontakty z osobami małoletnimi.
Za słowem „przepraszam” powinny iść kolejne działania, także zadośćuczynienie finansowe
Obecnie skandal wybuchł, zgorszenie jest oczywiste, kompromitacja przełożonych zakonnych – pełna. Wstydzić muszą się jednak za to w mediach przede wszystkim ci, którzy – jak ojciec Żak – podejmują, czasem niemal samotnie, działania na rzecz walki z grzechem wykorzystywania seksualnego w Kościele. Zgromadzenie chrystusowców zadowoliło się właściwie wydaniem oświadczenia, w którym przełożony generalny przeprasza abp. Gądeckiego, pokrzywdzonych i „wszystkich wiernych Kościoła, którzy poczuli się zgorszeni”…
To jednak nie może być koniec sprawy! Słowo „przepraszam” – w przypadku tak poważnej krzywdy, tak okrutnego grzechu i tak skandalicznych zaniedbań przełożonych – powinno być potwierdzone kolejnymi działaniami.
Czas na pokutę chrystusowców. Myślę tu przede wszystkim o konieczności nawiązania – z własnej inicjatywy! – kontaktu z panią „Katarzyną” jako ofiarą ks. Romana B. i zaproponowaniu jej w imieniu zgromadzenia odpowiedniego zadośćuczynienia, także bezpośrednio finansowego.
Co prawda, polityka władz kościelnych w Polsce w kwestii odszkodowań finansowych kieruje się założeniem osobistej odpowiedzialności sprawcy, a nie odpowiedzialności instytucji. W przypadku zgromadzenia zakonnego występuje jednak sytuacja specyficzna. Mamy bowiem do czynienia z osobą składającą zakonny ślub ubóstwa, czyli nieposiadającą własnego majątku. Gdyby więc dorosła dziś ofiara zakonnika zdecydowała się zaskarżyć go w procesie cywilnym o odszkodowanie – i tak płatnikiem musiałoby być zgromadzenie.
Najważniejsze jest jednak co innego niż kalkulacja, że zgromadzenie tak czy owak zapłacić będzie musiało, bo wina zakonnika jest już dawno prawomocnie orzeczona. Przede wszystkim pani „Katarzynie” zdecydowanie należy oszczędzić koszmaru kolejnego upokarzającego procesu w tej sprawie. Ta młoda kobieta ma już za sobą cztery próby samobójcze… Potrzebuje specjalistycznej terapii oraz pomocy w zdobyciu wykształcenia i organizacji życia.
Gdyby chrystusowcy chcieli zachować się po Chrystusowemu, to powinni czym prędzej – nie czekając na werdykt Kongregacji Nauki Wiary czy ewentualny proces cywilny wytoczony przez ofiarę – udać się do pani „Katarzyny” jak do Canossy, i to z bardzo poważną propozycją. Taka postawa ze strony zgromadzenia byłaby także sama w sobie elementem zadośćuczynienia, gdyż ustawiałaby wreszcie właściwą (i po ludzku, i po chrześcijańsku) hierarchię spraw: przede wszystkim troszczyć należy się o ofiarę nadużyć seksualnych.
W niedawnym wywiadzie dla KAI rzecznik chrystusowców konsekwentnie uchyla się od odpowiedzi na kluczowe pytania dziennikarza. Wspomina jednak po raz pierwszy, tyle że niezwykle enigmatycznie: „Tej dziewczynie została zaoferowana tzw. chrześcijańska pomoc”. Nie chce jednak mówić o szczegółach, odsyłając do prawnika. W wywiadzie wyraźnie dominuje ton współczucia dla sprawcy przestępstw seksualnych, zupełnie nieobecne jest natomiast analogiczne podejście do ofiary.
Chrystusowcy powinni udać się do ofiary jak do Canossy, z bardzo poważną propozycją
Przede wszystkim zaś rodzi się pytanie: czym jest „tzw. chrześcijańska pomoc”, o której mówi ks. Hadalski? Na pewno: będziemy o tobie dobrze myśleć i modlić się za ciebie. Czy nie należy jednak „po chrześcijańsku” zaoferować czegoś więcej? Może warto na przykład oszacować wszystkie wydatki, jakie zgromadzenie poniosło na rzecz ks. Romana po ujawnieniu oskarżeń (i prawnicy, i odwiedziny w więzieniu, i terapia, i utrzymanie), a następnie pomnożyć je przez prawdopodobną liczbę gwałtów (sąd stwierdził ich „co najmniej kilkadziesiąt”), jakich dopuścił się on wobec 13-14-latki? Nawet niewielki odsetek tej kwoty byłby prawdopodobnie wielkim wsparciem dla „Katarzyny” – o kwestiach przyzwoitości i wiarygodności zgromadzenia już nie mówiąc.
Kwestia wydalenia sprawcy ze stanu duchownego, zgodnie z przepisami kościelnymi, pozostaje obecnie w gestii watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary. Niezależnie od werdyktu, który w tego typu sprawie może być tylko jeden – warto jednak od razu pomyśleć: i co dalej z Romanem B., gdy już zostanie wydalony z kapłaństwa i ewentualnie zakonu? Czy zgromadzenie może uznać sprawę za załatwioną, umyć ręce i powiedzieć: „on już do nas nie należy, więc nie odpowiadamy za jego dalsze losy”? A może warto pomyśleć o stworzeniu precedensu: niech sprawca (obecnie zaledwie 40-letni mężczyzna, prawdopodobnie głęboko zaburzony), także po wydaleniu z kapłaństwa czy nawet z zakonu, pozostanie pod odpowiednim nadzorem w klasztorze, rzecz jasna, odcięty od internetu – wtedy bowiem wzrasta prawdopodobieństwo, że na wolności nikomu więcej nie zaszkodzi? Byłaby to też forma pokuty dla zgromadzenia zakonnego i przestrogi na przyszłość.
„Wysłuchajmy płaczu i jęku tych dzieci; posłuchajmy także płaczu i zawodzenia Matki Kościoła, która opłakuje nie tylko cierpienie zadane jego najmniejszym dzieciom, ale także dlatego, że zna grzech niektórych swoich członków: cierpienie, historie i ból nieletnich, którzy byli wyzyskiwani seksualnie przez księży” – pisał niedawno papież Franciszek w specjalnym liście do biskupów. „Grzech, który nas zawstydza. Ludzie, którzy ponosili odpowiedzialność za opiekę nad tymi dziećmi, zniszczyli ich godność. Wyrażamy głębokie ubolewanie z tego powodu i prosimy o przebaczenie. Łączymy się w żalu z ofiarami i ze swej strony opłakujemy grzech. Grzech z powodu tego, co się stało, grzech zaniechania pomocy, grzech ukrywania i zaprzeczania, grzech nadużycia władzy. Również Kościół gorzko opłakuje ten grzech swoich dzieci i prosi o przebaczenie. […] Utożsamiajmy się wyraźnie i lojalnie z nakazem «zero tolerancji» w tej dziedzinie”.
Czytałem ten wywiad. To jest chamstwo i bezczelność.Jak oni mogą używać nazwy swojego zgromadzenia? Najbardziej jednak boli straszna niesprawiedliwość autorstwa naszego Kościoła, bo kompletnie mnie nie obchodzą jakieś jurysdykcje i kto komu podlega. Nie ma Kościoła takiego czy innego, jest jeden! Ci wszyscy, którzy milczą zasłaniając się brakiem przełożeństwa, a milczą niemal wszyscy biskupi nie tylko w tej sprawie, popełniają ciężki grzech zaniechania. Ofiary pedofilii to nie są jedyne skrzywdzone milczeniem polskiego Kościoła osoby. Wiem, wiem, nie można generalizować, ale coraz bardziej boli, że jak to ktoś genialnie stwierdził, największym świętym polskiego Kościoła jest „święty spokój”. Wiele lat temu, gdy zwracałam uwagę proboszczowi na ewidentne zaniedbania w organizacji kursu przedmałżeńskiego usłyszałem:” Niech pan się nie martwi, Duch Św. to wyrówna” Wygląda na to, że podobnie uważają i dziś starsi mojego Kościoła. Zaprawdę wielka jest ich wiara.
Dlaczego nie piszcie nic o skandalu u Dominikanów – ojciec Adam Wyszyński wyjawił skandalizujące fakty !!!
Jak Pan dobrze wie, zarzuty o.AW mają się nijak do sprawy tu opisywanej – więzienia i kilkudziesięciu wymuszonych stosunków seksualnych z 13-14-latką. Ponadto po uważnym odsłuchaniu opowieści o. AW uważam je za wysoce niewiarygodne.
I znowu Watykan rzekomo nic nie wiedzial, bo oni musza byc poinformowani przez przelozonych, zeby orientowac sie w sytuacji, jakby zabraklo donosicieli. Dopiero gdy media rozdmuchuja sprawe, Kosciol przypomina sobie o swoich powinnosciach i z piana w ustach zaciekle walczy z pedofilia. Bajeczki dla poboznych baranow. Hehehehe
A Panu wszystko z założenia wpisuje się w gotowy schemat. Skoro tak, to już wolę pozostać „pobożnym baranem”.
Problem jest w tym, że nie jesteśmy społeczeństwem obywatelskim, także jako wspólnota wyznaniowa. Póki nie tupniemy nogą, takie zachowania będą się powtarzać – czas przypomnieć kto w Kościele jest suwerem. Niestety jest część wiernych, która uzna ten artykuł za atak na wiarę, ale co z tymi, którzy żeby zagłuszyć sumienie udają, że nie ma tematu?
Akurat suwerenem w Kościele jest KTOŚ inny… A tak się składa, że na razie nikt jeszcze nie uznał publicznie tego artykułu za atak na wiarę. Choć może niektórzy tak pomyśleli.
Suwerenem ktoś inny? Nie mieszajmy w to wiary, to niepotrzebne, zaburza obraz i jest niestety bardzo wygodne. Jestem pewien, że szybko okaże się kto jest suwerenem w Kościele Instytucji, jeśli kasa zostanie wstrzymana.
Osobiście nie wiem kto inny ma reagować na taką patologię jeśli nie wspólnota, bo jak narazie mam wrażenie, że kościół instytucja czuje się dobrze w tym sosie i kara boska ich nie przeraża
Spojrzenie na Kościół bez wiary i bez Boga-Suwerena zaburza obraz już totalnie.
W kraju takim jak Polska głównym problemem w tej dziedzinie wydaje mi się specyficzna kultura klerykalna. Pisała o tym w „Więzi” Ewa Kusz. Tu tylko zajawka:
http://www.wiez.pl/czasopismo/;s,czasopismo_szczegoly,id,582,art,16164
Dziękuję za link
A może ktoś podpowie ks. Generałowi Głowackiemu, że czas nie tylko przeprosić za swoją opieszałość ale i ustąpić ze stanowiska, bo jak widać nie zdaje egzaminu.