Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Nienawidzę totalizmu za to, że nauczył mnie nienawiści

Wyzwolony przez armię amerykańską więzień KL Buchenwald wskazuje palcem esesmana z załogi obozu (1945). Fot. Wikimedia Commons

Totalizm zniekształca nie tylko dusze swoich wyznawców – zatruwa nienawiścią, a więc zniekształca i dusze tych, którzy usiłują mu się przeciwstawić, tych, którzy podjęli z nim słuszną i sprawiedliwą wojnę.

Fragment eseju „O nienawiści, okrucieństwie i abstrakcji” [1940], który ukazał się w „Pismach zebranych” Bolesława Micińskiego, opr. Paweł Kądziela, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2011

Nienawidzę totalizmu i za to także, że nauczył mnie nienawiści. Nienawiść do zła jest – zapewne – uczuciem „słusznym” i „sprawiedliwym”, ale czy można bezkarnie wyzwolić słuszną nawet nienawiść? Czy uczucie to – raz rozpętane – przez samą swoją dynamikę nie wyzwala w nas równocześnie innych uczuć – potępionych? Worka, w którym Eol zamknął wiatry, nie można otworzyć po to tylko, by jeden jedyny pomyślny wiatr uderzył w żagle. Złe wiatry wyrywają się równocześnie z otchłani magicznego worka, strzępią żagle i mącą powierzchnię wód.

„Nienawidzę”. „Mam prawo do nienawiści”. Budzę się co dzień z tym uczuciem.

Wiatr zwiał ze stołu ćwiartkę papieru. Schylam się. Ileż gniewu w tym ruchu. Nie! – to nie zwykłe zniecierpliwienie, agacement[1], na które nikt dziś pozwolić sobie nie może. W każdym ruchu, w każdym słowie dochodzą do głosu potępione, na dno świadomości zepchnięte uczucia, wyzwolone przez prawo do nienawiści.

Ci, co walczą, wolni są od grzechu nienawiści. Sublimują ją w walce. Ale jakże straszny jest los jednostek i narodów skazanych na bezczynność

Bolesław Miciński

Udostępnij tekst

Totalizm zniekształca nie tylko dusze swoich wyznawców – zatruwa nienawiścią, a więc zniekształca i dusze tych, którzy usiłują mu się przeciwstawić, tych, którzy podjęli z nim słuszną i sprawiedliwą wojnę. Jest to żelazny wiek ludzkości:

…fugere pudor verumque fidesque
in quorum subiere locum fraudesque dolique.
Insidiaeque et vis et amor sceleratus habendi
[2]

Jest to żelazny wiek ludzkości i skrwawiona bogini Pallas – potrząsa chrzęszczącą zbroją.

Tragizm leży w tym, że nienawidzę, że jestem zatruty, że cierpię nad tym – i że dumny jestem z nienawiści, która chroni mnie od grzechu „letniości”.

II

Ci, co z rąk gniewnej bogini przyjęli chrzęszczący oręż, ci, co walczą, wolni są od grzechu nienawiści. Sublimują ją w walce. Ale jakże straszny jest los jednostek i narodów skazanych na bezczynność. Niesublimowane uczucia zniekształcają osobowość, deprawują i zaprawiają sadyzmem wyobraźnię. Prawo do nienawiści wyzwala sadyzm i drapuje go w togę kodyfikatora.

Ci, co skazani są na bezczynność – w sensie walki bezpośredniej – mogą znaleźć ratunek w cierpieniu. Cierpienie jest nie tylko ratunkiem – jest obowiązkiem tych, co nie walczą.

„Uspokój się. Cierpienie twoje nie zmieni biegu historii i dlaczego zaraz łamać przysłowiowe krzesełko?” – tak mówią obserwatorzy zdarzeń.

Tchórzostwo, wygodnictwo moralne i megalomania.

Roi się od tych zaestetyzowanych komiwojażerów intelektualnych, od tych intelektualnych subiektów, którzy „pracują w kulturze”, tak jak pracuje w towarach „łokciowych”, z metrem składanym w kieszeni, z ołóweczkiem za uchem. Chcą czytać „wojnę”, tak jak się czyta książkę, zaznaczając na marginesie paznokciem „ciekawsze” fragmenty. Sprawy tego świata sądzą z wysokości swego pseudointelektualizmu. Im więcej obojętności na sprawy tego świata, tym więcej dumy, tym więcej zarozumiałości. Ci ludzie dumni są z tego, że w mieście spalonym nie trupy widzą, ale stokrotkę między niedopalonymi, sczerniałymi belkami. A potem ze stokrotką w butonierce spacer po świecie w poszukiwaniu nowych, „interesujących” objawów szaleństwa. Bo to, co dla nas jest walką o zbawienie, dla nich jest mniej lub więcej ciekawym obłędem.

Czy chcą zbawić duszę, czy bawić duszę? „Ale co zrobimy z tymi, co umarli za życia, co nie należą ani do przeszłości, ani do współczesności, co nie są ani poganami, ani chrześcijanami?” (Péguy).

Ci, co z rąk gniewnej bogini nie otrzymali chrzęszczącej zbroi, ci, co skazani są na bezczynność, muszą cierpieć, aby cierpieniem oczyścić się z grzechu nienawiści, aby brać udział w dramacie, który się rozgrywa. Jeśli już – siłą rzeczy – są widzami, niech będą jak widzowie średniowieczni, którzy na widok Heroda w jasełkach wołali: „Powieś go, powieś!”. Musimy uwierzyć w rzeczywistość jasełek, na które zwołał nas czas, musimy uwierzyć w realność śmierci z kosą, która przechadza się wśród stokrotek i popiołów. Musimy uwierzyć w realność Heroda i wołać: „Powieś go – powieś”.

– Powieś go!

I dlatego dumny jestem z nienawiści, która mnie zatruwa, i modlę się o cierpienie, które by oczyściło mnie z grzechu.

III

„Obserwatorzy życia” operują często argumentami historyzmu. Historyści mają czas. Mierzą czas wiekami: „tendencje dziejowe dojrzewają, giną, ustępują miejsca innym, i tak, mutatis mutandis[3], rozwija się ludzkość. I dalej: jest szczególna megalomania w przeświadczeniu, że czas, w który zostaliśmy uwikłani, jest właśnie ważny, ostateczny, że nosi na sobie piętno eschatologii. A więc… uspokój się, cierpienie twoje nie zmieni biegu historii, i dlaczego zaraz łamać krzesełko?”.

Chrześcijanie nie mają czasu, stoją wobec wieczności, ale czas mierzą tą skromną ilością lat, które mają wypełnić w życiu doczesnym. Chwila, w której żyję, jest istotnie najważniejsza: jedynie w tym wąskim wycinku czasu dysponuję sam sobą, mam wolność wyboru między dobrem a złem. Gdy przekroczę wyznaczone mi granice, znajdę się wobec sądu, który nie zna omyłek. Będę zawieszony między zbawieniem a potępieniem. Czyż chwila, w której żyję, działam, nienawidzę i cierpię, nie jest najważniejszym momentem w dziejach i czy nie warto złamać przysłowiowego krzesełka?

Argumenty historyzmu są często podbudową pod teorię beau geste. Jakże by to było pięknie na ławce oskarżonych w dolinie Jozafata spokojnie przetrzeć szkła okularów i z ciekawością spojrzeć w oczy Ostatecznemu z Sędziów. Sen ten często nawiedzać musi „obiektywnych obserwatorów życia”. Byłby to beau geste godny szubienicznika z opowieści Brantóme’a – czy śmierć wybrać, czy brzydką kobietę.

Chrześcijanie nie mają czasu, stoją wobec wieczności, ale czas mierzą tą skromną ilością lat, które mają wypełnić w życiu doczesnym. Chwila, w której żyję, jest istotnie najważniejsza: jedynie w tym wąskim wycinku czasu dysponuję sam sobą, mam wolność wyboru między dobrem a złem

Bolesław Miciński

Udostępnij tekst

Wielbiciele beau geste’u, estetyści z argumentami historyzmu w kieszeni, zdają się zapominać o jednym: można oto spokojnym ruchem przetrzeć szkła, spojrzeć w oczy Ostatecznemu z Sędziów – i wyczytać w nich potępienie.

Więc warto – warto złamać przysłowiowe krzesełko: nienawidzić, cierpieć i ustrzec się grzechu letniości.

IV

W argumentach historyzmu czai się okrucieństwo. Relatywistyczny historyzm prowadzi często do zimnego pięknoduchostwa. Historyzm racjonalistyczny typu Hegla prowadzi do okrucieństwa. Nie Tamerlan, nie markiz de Sade, ale Hegel był największym okrutnikiem, jakiego znają dzieje. Hegel ze swoim abstrakcjonizmem, ze swoją bezosobową konstrukcją dialektycznego rozwoju. Jednostka to tylko kurz osadzający się na wypolerowanych trybach historycznego arytmometru. To tylko kurz, który się zmiata niedbałym ruchem ręki. „Nic nie wysusza serca tak jak abstrakcje” (Napoleon). A w wojnie dzisiejszej ściera się właśnie abstrakcja zbiorowości z rzeczywistością jednostki.

Roślina, która dojrzewa, zsycha się, traci zieleń, ale równocześnie obnaża swój kościec spleciony z trwalszych włókien i wydaje nasienie. Wojna dzisiejsza nie jest tak barwna jak wyprawy Napoleona, które należą jeszcze do cyklu awanturniczych wojen trojańskich. Ale wojna dzisiejsza jest bardziej zasadnicza. Właściwe cele i motywy działań wojennych stają się coraz wyraźniejsze, coraz bardziej uchwytne. W subtelnej tkaninie dziejowej spełzły kolorowe nici, którymi wyszyto hełm Achillesa i dzieje wypraw Argonautów. Barwne włókna zetlały, wykruszyły się – odsłoniła się mocna kanwa ideowa. Bo wojny nie prowadzi się ani o naftę, ani o Helenę, ale o pogląd na świat. Nafta, to tylko potężny środek w wojnie, która się toczy o koncepcję życia, o koncepcje, które chce się narzucić, których chce się bronić. Ci, co by twierdzili, że w rozgrywkach o Turcję chodzi wyłącznie o pozycje strategiczne i gospodarcze, byliby równie śmieszni jak ci, co w manewrach von Papena chcieliby widzieć zabiegi o rękę Heleny trojańskiej.

Jak wiek homerycki, który stworzył mit wojny o kobietę, podobnie wiek XIX stworzył mit wojny o naftę[4]. Pod pozorem „odkłamania” dziejów usiłowano w nas wmówić, że podstawą przemian dziejowych są wartości gospodarcze. Oczywiście, pod pozorem odkłamania, załgano historię: marksizm, streszczający się w formule „byt kształtuje myśl”, usiłuje dziś właśnie, wbrew własnej zasadzie, kształtować rzeczywistość według abstrakcyjnych wzorów marksowskiej… myśli, kształtować rzeczywistość z bezmiernym okrucieństwem.

Powtórzmy więc: wojen nie prowadzi się ani o zboże, ani o naftę – nafta jest tylko koniecznym, potężnym środkiem w wojnie, która się toczy o taki, a nie inny pogląd na świat, o taką, a nie inną koncepcję życia. W przemianach dziejowych, w które zostaliśmy uwikłani, odsłoniło się teoretyczne podłoże walk gospodarczych i zbrojnych. Jesteśmy uwikłani w wojnę, która toczy się między rzeczywistością i abstrakcją – między jednostką a zbiorowością. I dlatego ta wojna jest tak okrutna. I dlatego tak ważna. Bo tylko jednostka jest rzeczywista, tylko jednostka jest nieśmiertelna – tylko przed nią otwarta jest wieczność. Zbiorowość – rasa, naród, klasa – może być długowieczna, nigdy – wieczna. Dzieje każdej zbiorowości kończą się u wrót doliny Jozafata.

Wesprzyj Więź

Tytuł od redakcji Więź.pl

Przeczytaj też: „Najważniejsze w życiu to rozpoznać, kiedy jest czas na sianie pokoju, a kiedy na odpalanie ognia”


[1] Rozdrażnienie.
[2] Wstyd, nienawiść i wiara, i prawda uciekła / Ich miejsce wzięła chytrość, zdrada, zemsta wściekła / Przemoc i żądza bogactw, wszech zbrodni przyczyna. [Owidiusz, „Przemiany”, tłum. Brunon Kiciński].
[3] Z potrzebnymi zmianami.
[4] Mógłby ktoś złośliwie zauważyć, że Achilles antycypuje w „Iliadzie” materialistyczną interpretację wojny. „Jam tu nie przyszedł gwoli Trojan kopijników, bo mi nigdy nie brali ni wołów ni koni” – mówi Achilles wściekły na Agamemnona, ale wiemy przecież, że cała afera, tj. „non-belligerance” Achilla rozpętała się z powodu Bryzeidy. Ładnie zresztą Achilles wyszedł na neutralności. [Przypis autora].

Podziel się

5
1
Wiadomość