Utwory ukazały się w kwartalniku „Więź”, wiosna 2021.
Smutne czasy
Nadeszły smutne czasy. Zwykła ludzka miłość:
płowieje hibiskus, kinowy neon
wytraca cząstki światła, polaroid czernieje.
Pamięć się w nas odwraca, odczynia zażyłość
w żółć zaprawianą wapnem, zaciąganą bielą.
I jest tak, jakby się mapa skruszyła od środka
w strzaskany kalejdoskop znaczków topografii.
Gdyby tak w naszym domu na oścież otwartym
los dał nam spotkać kogoś, kto potrafi
wywieść nas poza mury tej globalnej wioski
dokądś, gdzie się w nas cesarskie nawróci na boskie –
przez kineskopów śnieżyce, eteru zawieje,
póki się radia pokrętło z gwiezdnym szumem brata,
niechaj zmierza z odsieczą, zło zamienia w żarty.
Nad naszym czyśćcem czuwa jak Dantego Kato.
Getsemani
Nie mów: drzew nic nie boli. Odkłada się miazga
w słojów ciemne pręgi. Każdy rok –
rozedrgany pierścień, który w końcu zgaśnie.
Przecięcie. I wiesz: tylko powierzchnia się goi,
na korze blizny zadraśnięć. Sam środek wciąż miękki –
ząb, nim go weźmie zgorzel, pod paznokciem
kłąb nerwów. Tak samo ze światem.
Każdą utratę zapisał. I gdy chcesz przejść do sedna,
rzecz nie w tym, by go przejednać,
lecz by przeżyć z nim ból, wstrząs elektryczny pokoleń,
miliard impulsów biegnących zakolami Ziemi.
Nie dziwię się temu. Znam to dobrze z miłości –
ciernie drutów kolczastych, przechodzenie
przez warstwy, aż się kiedyś ukaże
na czułej membranie, na tym piasku, na którym
pisze ktoś.
Z wzorów włókien rozpiętych na otwartej ranie.
***
Mówił jej: nie płacz. Chciał zatrzymać
obrót tej szpuli, co hologram wciąż rzuca w nas
za hologramem. A ona była wtedy sama,
ze wzrokiem w sobie, ze wzniesioną
dłonią lutnisty, który zamilkł
jak Chrystus nad straconym globem.
Na przewiniętej taśmie czasu wyczuła
bruzdy, szmery, braki
i w dotyk przeszedł ogień, który ławą
jak przez sny idzie przez negatyw.