Gdy mówimy o dorosłych, nikt nie ma wątpliwości, że nawet jednorazowe uderzenie drugiej osoby jest przekroczeniem granic. Dlaczego gdy dorosły uderzy dziecko, nagle sprawa przestaje być dla znacznej części Polaków oczywista?
„Byłem na Mszy, którą ksiądz odprawiał i jestem zbulwersowany tym, co usłyszałem. […] plecie [ksiądz] takie lewackie głupoty. Może czas, by ktoś zakazał księdzu mówić kazań…” – list o takiej treści otrzymał jezuita o. Grzegorz Kramer po swojej ostatniej niedzielnej homilii. I nie była to jedyna reakcja tego typu, z jaką spotkał się duchowny. Na jego facebookowym profilu pojawił się też na przykład komentarz o treści: „Straszne bzdury Ksiądz wypisuje. […] To, co Ksiądz pisze, to skrajnie naiwny lewacki permisywizm”.
Cóż takiego mógł powiedzieć o. Kramer, że ściągnęło to na niego zarzuty krzewienia „lewackiej głupoty” i „lewackiego – jakże by inaczej! – permisywizmu”? Czy opowiadał z przejęciem o zasadzie powszechnego przeznaczenia dóbr, zachęcał do walki z globalnym ociepleniem albo nawoływał do przejścia na dietę wegańską? Otóż nie. Jezuita w trakcie Mszy Świętej tłumaczył, że Pismo Święte nie zachęca do bicia dzieci (choć wiele osób się właśnie na nie powołuje, chcąc te praktyki usprawiedliwić), a na swoim profilu na Facebooku napisał: „Nie rozumiem, jak można być «za życiem» i zarazem godzić się na to, że dzieci można bić (ups, dawać im klapsy). Nie rozumiem tego, że można człowieka, pod każdym względem mniejszego, uderzyć «dla jego dobra». Być «pro life» to bronić życia, a nie odbierać je – bijąc”.
Korczak powtarzał: „Nie ma dzieci, są ludzie”. Jeśli szef nie uczy swoich pracowników zasad obowiązujących w firmie przy pomocy klapsów, skąd założenie, że rodzic ma prawo w ten sposób uczyć dziecko czegokolwiek?
Na pierwszy rzut oka nie ma w jego stanowisku niczego dyskusyjnego. Zgodzimy się chyba wszyscy, że znęcanie się nad drugim człowiekiem – niezależnie od jego wieku – jest obrzydliwe moralnie i na szczęście karalne. Gdy mówimy o ludziach dorosłych, nikt nie ma wątpliwości, że nawet jednorazowe uderzenie drugiej osoby jest przekroczeniem granic. Natomiast jeśli dorosły uderzy dziecko, nagle sprawa przestaje być dla 42 proc. Polaków oczywista (wedle badania SW Research dla serwisu Rp.pl).
W dyskusji na ten temat niezmiennie pojawiają się hasła: „klaps to nie bicie”, „ja dostawałem klapsy i wyszedłem na ludzi”, „nie popadajmy w paranoję” lub (mój ulubiony): „a w Szwecji/Danii/Norwegii/Finlandii to za jednego klapsa już odbierają dzieci!”. Sytuację dodatkowo pogarsza fakt, że zgodę na klapsy mamy często głęboko zinterioryzowaną, ba, sam rzecznik praw dziecka wspomina je z estymą!
Problem nie jest oczywiście nowy. Już Janusz Korczak zauważał podwójne standardy: „Kto i kiedy, w jak wyjątkowych warunkach, ośmieli się dorosłego pchnąć, szarpnąć, uderzyć? A jak codzienny i niewinny jest klaps wymierzony dziecku, mocne pociągnięcie za rękę, bolesny uścisk pieszczoty […] Pamiętać należy, że to niesilne uderzenie jest również karą brutalną – bijemy bezbronnego. Bijemy, żeby się bało. Dziecko zawsze się boi – jedno, bo ojciec pas zdejmie, drugie, że je wykrzyczą, trzecie, żeby nie zasmucić”.
Korczak zwracał niezmordowanie uwagę na fakt, który zdaje się często nam umykać: „Nie ma dzieci, są ludzie”. Nie tak dojrzali jak my, dorośli, ale zasługujący dokładnie na ten sam szacunek. Zatem jeśli szef nie uczy swoich pracowników zasad obowiązujących w firmie przy pomocy klapsów, skąd założenie, że rodzic ma prawo w ten sposób uczyć dziecko czegokolwiek?
Smutna prawda niestety jest taka, że dzieci rzeczywiście się w ten sposób uczą, ale bynajmniej nie tego, czego byśmy chcieli. Parę dni temu w mediach pojawiła się szokująca informacja o trzyletniej dziewczynce, która zmarła po tym, jak matka w środku nocy przez 5 minut polewała ją lodowatą wodą za karę, że dziecko zmoczyło łóżko. Początkowo sądzono, że przyczyną śmierci było wychłodzenie organizmu, ale dalsze badania wykazały, że dziecko zmarło wskutek ciężkiego pobicia.
Obojgu rodzicom postawiono zarzuty zabójstwa i znęcania się ze szczególnym okrucieństwem, ale nie sposób uciec od myśli, że oskarżona kobieta też w pewnym sensie jest tu ofiarą: – Matka wobec dziewczynki stosowała takie metody wychowawcze, jakie wcześniej stosowano wobec niej, gdy była dzieckiem w domu dziecka, a więc zamykanie w ciemnym pomieszczeniu czy polewanie zimną wodą w przypadku niesygnalizowania potrzeb fizjologicznych. To, czego sama doświadczyła, przekładała na innych – przekazuje Marzena Rusin-Gielniewska, rzeczniczka Sądu Okręgowego w Świdnicy.
Ten przykład dosadnie pokazuje, że przemoc potrafi tworzyć międzypokoleniowe łańcuchy zaburzonych relacji, w których ofiara często staje się agresorem wobec własnych dzieci. Przemoc rodzi przemoc, często odroczoną w czasie.
Dziś już wiemy, że bicie dzieci niesie ze sobą szereg bardzo trudnych do odwrócenia skutków zarówno natury fizjologicznej (bicie zostawia ślady w strukturze mózgu, niszcząc komórki nerwowe), jak i psychologicznej. Bite dziecko często do końca życia nosi w sobie traumę i zaburzony schemat relacji międzyludzkich. Przemoc rujnuje poczucie własnej wartości, radykalnie obniża samoocenę. Bite dziecko często jest zalęknione i wycofane lub przeciwnie – agresywne, zawsze jednak przemoc wywołuje poważne zaburzenia emocjonalne, które utrudniają budowanie zdrowych i trwałych relacji.
Można powiedzieć to jeszcze bardziej dosadnie, jak uczyniło to 116 pedagogów na IX Zjeździe Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego w reakcji na głośny artykuł prof. Zbigniewa Stawrowskiego, który bronił wartości wychowawczej klapsów: „Jako pedagodzy podkreślamy, iż wszelkie formy przemocy fizycznej i psychicznej wobec dzieci: bicie, tzw. lanie, uderzanie nazywane klapsami są dziecięcą krzywdą. Powodują szkody w rozwoju fizycznym, emocjonalnym i społecznym dziecka, zaburzają jego zdolności uczenia się, ograniczają pamięć i koncentrację, przyczyniają się do zwiększenia zachowań agresywnych. Są antywychowawcze”.
O tym, że prof. Stawrowski nie ma racji, pisząc, że klaps jest „symbolicznym wyrazem najgłębszej miłości i najlepiej pojętego odpowiedzialnego wychowania w sytuacjach granicznych, wyjątkowych i najtrudniejszych wychowawczo”, pisała już na tych łamach Anna Czepiel.
A jeśli w dalszym ciągu ktoś chciałby bronić stanowiska, że wymieniane wcześniej problemy dotyczą na pewno tylko dzieci katowanych przez rodziców, to zgromadzone dane naukowe w żaden sposób nie potwierdzają tej tezy.
Prowadzone przez 50 lat na grupie 160 tys. ludzi badanie nadzorowane przez naukowców z Uniwersytetu Teksańskiego i Uniwersytetu Michigan służyło wyłącznie zaobserwowaniu, jakie są skutki klapsów dla psychiki ludzi, którzy je w dzieciństwie dostawali.
Wyniki mogą być dla wielu zaskakujące, okazało się bowiem, że dzieci, które karano za pomocą klapsów (a nie sięgano po żadną inną formę bicia), częściej niż ich rówieśnicy wychowywani bez przemocy sprzeciwiały się rodzicom, częściej przejawiały zachowania antyspołeczne i agresywne, a także miały problemy ze zdrowiem psychicznym i obniżone zdolności poznawcze (więcej argumentów za powstrzymaniem się od dawania klapsów na stronie Blog Ojciec).
Przemoc nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem, ale szczególnie bolesne są sytuacje, gdy ktoś motywuje ją religijnie. Kilka miesięcy temu internet obiegł fragment książki „Pasterz serca dziecka” (na szczęście wycofanej już ze sprzedaży po wielkiej awanturze medialnej) napisanej przez pastora jednej z amerykańskich wspólnot protestanckich, w której autor krok po kroku instruuje, jak na zimno przeprowadzić proces karania dziecka (autor używa określeń: „lanie”, „klaps”), gdy jest ono nieposłuszne. Owo nieposłuszeństwo dostrzega nawet w zachowaniu niemowlaków i nakazuje usunąć pieluszkę, która mogłaby „zneutralizować” karę.
Przemoc nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem, ale szczególnie bolesne są sytuacje, gdy ktoś motywuje ją religijnie
Co jednak dla mnie dużo bardziej szokujące, poradnik nakazuje: „Powiedz dziecku, że karząc je, nie chcesz wyładować swojej złości, lecz przywrócić go [sic!] do stanu, w którym Bóg obiecuje swoje błogosławieństwo. Że martwi cię jego nieposłuszeństwo. Karanie musi być wyrazem twojego posłuszeństwa Bożym poleceniom i troski o dobro dziecka. Każda inna postawa byłaby tylko formą agresji wobec słabszego. Nie masz prawa uderzyć własnego dziecka w sytuacji innej niż biblijnie usankcjonowanej kary!”.
Powiedzmy to sobie jasno: Bóg nie żąda od nikogo bicia dzieci. W żadnej sytuacji. Tym bardziej nie da się dziecka „naprawić” przy pomocy lania. Można je wystraszyć i wytresować do akceptowalnego poziomu posłuszeństwa, ale na pewno nie od tego zależy Boże błogosławieństwo!
Owszem, znajdziemy chociażby w Księdze Przysłów literalne zachęty do takich „metod wychowawczych”, ale – jak tłumaczy teolog Piotr Sikora – ta akurat księga „to zbiór niejednorodny, powstały jako kompilacja wielu powiedzeń mądrościowych funkcjonujących przez wieki w Izraelu – ale także w kulturach ościennych, zwłaszcza w Egipcie. Fragmenty, w których wspomina się o karceniu rózgą jako o metodzie wychowawczej (por. Prz 13, 24; Prz 23, 13-14; Prz 22, 15; Prz 29, 15) pochodzą sprzed VI wieku przed Chrystusem i – jak wskazują międzykulturowe badania porównawcze – powstały pod dużym wpływem kultury Egiptu. Aby ocenić właściwie zawartą tam wizję pedagogiczną, trzeba wiedzieć, jak w tamtym świecie traktowane było dziecko, jak funkcjonowało w rodzinie i społeczeństwie, co wiedziano o psychologii rozwojowej – i jak na tym tle jawi się proces wychowania. Chrześcijanin powinien umieścić jeszcze tamte teksty w perspektywie nauczania Jezusa – tego, co On mówił o relacji do dziecka, a także o stosowaniu przemocy”.
Sięganie po argumenty religijne w celu usprawiedliwienia przemocy zawsze będzie nadużyciem. Dziś człowiek wierzący może z pełnym przekonaniem powtórzyć za przywoływanym tu o. Kramerem: „Wierzę w Boga, który «trzciny nadłamanej nie złamie», tym bardziej wierzę, że jest kimś, kto nie pozwala łamać najmniejszych. Zresztą sam o tym mówi: «cokolwiek uczyniliście najmniejszemu, mnieście uczynili»”.
Przeczytaj też: Na czym polega cała katechizacja, skoro tyle w nas lęku?
Dopóki Autorka nie zaproponuje zwolennikom dawnych metod wychowawczych wykształconych w rodzinach wielodzietnych, gdzie nie było czasu na nieograniczone tłumaczenie, by młodszego rodzeństwa nie wciągać w wir zła (np. w znanym przypadku syna rodziny B., który nie dawał się przekonać ojcu, że rzucanie kamieniami z wiaduktu w przejeżdżające niżej samochody to nie najlepsza zabawa, bo on uważał odwrotnie i był w tym konsekwentny) , jakiejś formuły polemiki z jej poglądami, dopóty będę uważał takie „zaproszenia” do dyskusji za z gruntu nieuczciwe. A teraz proszę mnie opluć, że biję dzieci, a jeśli nie biję, to biłbym je gdybym tylko mógł.
Dziękuję za ten komentarz, bo choć się z Panem nie zgadzam, to Pana słowa potwierdzają moją intuicję, że warto mówić o mniej znanych nurtach wychowawczych, jak choćby Rodzicielstwo Bliskości czy Pozytywna Dyscyplina, które wskazują inne wzorce relacji z dziećmi. Ten konkretny artykuł nie zdołałby pomieścić tego wątku, bo zasługuje on na solidne przedstawienie, co z chęcią w przyszłości uczynię. Pozdrawiam.
Znam sporo rodzin wielodzietnych. W tych, które znam dobrze, nie bije się dzieci. A jeśli dziecko stoi na wiadukcie z młodszym rodzeństwem i wspólnie rzucają kamieniami w przejeżdżające samochody, to sama ta sytuacja wskazuje już na co najmniej kilka poważnych błędów i zaniedbań ze strony rodziców lub na zaburzenie u tegoż dziecka.
Tak na szybko….
Poruszanie problemu i napisanie artykułu w kontrze do przykładów patologicznych zrachowań czy treści głupich poradników, które jeszcze wplatają w to Pana Boga, ma się nijak do normalnego życia.
A jaka jest definicja normalności w życiu czy wychowaniu dzieci? No, i na tak postawione pytanie nikt już nie odpowie, bo każda odpowiedź może okazać się niewłaściwą.
Ale jakoś kiedyś sobie ludzie z problemem wychowywania dzieci i ich karcenia musieli poradzić. To spójrzmy na strony Pisma Świętego. Mądrość Syracha, rozdział 30, Księga Przysłów rozdział 13, rozdział 29, werset 15; List do Efezjan rozdział 6, 1-4; List do Hebrajczyków, rozdział 11, werset 7-11, itd.
Ale może jakiś dyżurny teolog i tak wie lepiej, co o tym sądzić.
Prawdziwy problem za to jest taki, że nafaszerowano wszystkich młodych ludzi fałszywymi, czy wręcz patologicznymi obrazami nt. rodziny czy wychowania dzieci i siedzą one w nich tak mocno, że żadna normalność już do nikogo nie przemawia i nie znacie takiej, a nie znacie jej, bo ją zmiotło z powierzchni tej ziemi.
Konsekwentnie, nie wiemy już, czym jest normalność, więc łatwiej jest nam zdefiniować, czym jest nienormalność. I tu zaczyna się wyścig, na klapsy, potrząsanie, krzyczenie, aż dojeżdżamy do samych rodziców, którzy źle lub nie wychowują lub robią to tak, że pożal się dobry Boże.
Dodajmy do tego jeszcze duże zaangażowanie w tworzenie nowych utopii: dla każdego musi okazać się kuszący taki nowy świat, bez przemocy, bez jedzenia mięsa, taki pozbawiony plastiku i zanieczyszczeń, z posegregowanymi śmieciami, z elektrycznymi samochodami, a dookoła sami przyjaciele….
Proszę więc już nie epatować nas tymi obrazami – od torturowania dzieci po idiotycznego klapsa. A i Korczak na mnie nie działa – nie miał i nie wychowywał własnych dzieci i nie jest w związku z tym dla mnie żadną wyrocznią.
Takie pisanie niczego nie dowodzi i nie rozwiązuje żadnych problemów. Jak przegrywają dzieci, to i ich rodzice. I jak rodzice przegrywają, przegrywają też ich dzieci.