Jesień 2024, nr 3

Zamów

Nie chcę plastikowego kubka. Ultraortodoksyjni Żydzi to najlepiej funkcjonująca społeczność, jaką w życiu spotkałem

Me’a Sze’arim, dzielnica ortodoksyjnych Żydów w Jerozolimie. Fot. Simply Boaz / na licencji CC BY-NC-SA 2.0

Tutaj w szabat dzieciaki same z siebie organizują spotkania, na których czytają psalmy, oczywiście w oryginale po starohebrajsku, czyli w języku Tory – mówi Daniel Beker.

Marcin Gutowski: Jesteś Polakiem, urodziłeś się i wychowałeś w Polsce, dopiero kilka lat temu zdecydowałeś się przejść na judaizm i zamieszkać w ultraortodoksyjnej żydowskiej dzielnicy w jednym z izraelskich miast. Czujesz już, że to Twoje miejsce?

Daniel Beker: Nie, to nigdy nie będzie moje miejsce.

Dlaczego?

– Ludzie, którzy żyją tu od pokoleń, mają zupełnie inne spojrzenie na świat. Mają inne odpowiedzi na pytania filozoficzne, które im stawia religia. Ich odpowiedzi nie są moimi. Posługują się odmiennymi kodami kulturowymi, które ja mogę nawet rozumieć, ale nigdy nie będą w pełni moimi…

Na czym konkretnie polega ta różnica?

– Weźmy na przykład kwestię Bożej opatrzności. Mieszkańcy mojej dzielnicy mają pełne przekonanie, że absolutnie wszystko pochodzi od Boga. Sto procent! Cokolwiek się wydarzy na świecie, w ostatecznym rozrachunku jest dziełem Bożym. Nawet zło też koniec końców służy dobru. Nawet szatan jest jednym z aniołów, jest posłańcem Boga – on kusi, bo takie ma zadanie, nie dlatego, że jest zły. Szatan jako sługa Boga! Natomiast w chrześcijaństwie jest wyraźny ślad manicheizmu, silne przekonanie o istnieniu zła jako samodzielnej siły, choć niższej od Boga. I to jest ta podstawowa różnica w widzeniu świata.

Me’a Sze’arim, dzielnica ortodoksyjnych Żydów w Jerozolimie
Me’a Sze’arim, dzielnica ortodoksyjnych Żydów w Jerozolimie. Fot. Simon Mannweiler / Wikimedia Commons / CC BY-SA 4.0

A Tobie taka wizja świata, jaką prezentują Twoi sąsiedzi, nie odpowiada?

– Nie. W kwestii teodycei przeszedłem sporą rewolucję myślową i moje poglądy na temat zła kształtowały się w dużym stopniu pod wpływem Tischnera. Naszego polskiego Tischnera. A to jest zupełnie inne patrzenie na te sprawy.

Ale skoro postanowiłeś zostać ortodoksyjnym Żydem, mieszkającym w ortodoksyjnej dzielnicy, to chyba liczyłeś się ze zmianą optyki? Nie próbowałeś spojrzeć inaczej?

– Dopiero mieszkając tutaj, zrozumiałem, jak bardzo środowiska żydowskie w Polsce przejęły polskie, czyli chrześcijańskie, myślenie w tej kwestii. Żydzi tam nie zawsze zdają sobie sprawę, jak bardzo są polscy. Dopiero dłuższy pobyt w takim miejscu, jak moja dzielnica, uświadamia różnice. Tutejsi Żydzi mają stuprocentowe zaufanie, że istnieje tylko jedna, dobra siła. Nie wierzą w metafizyczne zło jako niezależną siłę.

Ale czy za tym idzie przekonanie, że człowiek nie może źle wybrać? Że jego wolność woli jest w istocie ograniczona?

– Kiedyś w odpowiedzi na to pytanie usłyszałem, że Bóg widzi nasze decyzje, zanim je podejmiemy. Czyli w pewnym sensie to zaprogramował i możemy tu mówić o jakimś determinizmie. Natomiast my nie mamy wglądu w tę Bożą perspektywę, więc wybieramy samodzielnie. Nasza optyka jest optyką wolności.

Tylko jednak jest to wolność ograniczona, skoro człowiek jest elementem planu opatrzności, a nie samostanowiącym podmiotem.

– No i tak doszliśmy do jednego z paradoksów Nieskończoności, paradoksów Boga. Jeżeli Bóg wie wszystko, to wie również, co my zdecydujemy. A zatem czy nie oznacza to, że nie jesteśmy w tym wyborze wolni? Jak mówiłem, to paradoks. Nie oczekuj ode mnie prostych rozwiązań teologicznych.

Nie zamierzam, ale nie mogę się uwolnić od wrażenia, że Bóg, który posługuje się złem, aby zrealizować swój plan, to inny Bóg niż ten, którego znamy z chrześcijańskich kodów – dający wolność i na pierwszym miejscu stawiający przykazanie miłości…

– Chrześcijaństwo też w jakimś sensie posługuje się cierpieniem. Wystarczy poczytać Jana od Krzyża – on wyraźnie mówi, że człowiek, który zaczyna iść drogą duchową, w pewnym momencie wchodzi w noc ciemną. Doświadcza tego, że Bóg się na niego zamyka, składa na jego duszę coś, co też jest pewnym ćwiczeniem duchowym. Taki człowiek przestaje widzieć sens modlitwy i postów, nie czuje już żadnej więzi z Bogiem. Wokół niego jest tylko ciemna noc.

Zaraz, zaraz, czy Twoi sąsiedzi wiedzą, że czytasz dzieła katolickiego księdza i jednego z największych chrześcijańskich mistyków?

– Żaden z nich nigdy o nich nie słyszał.

Ale czy nie mieliby nic przeciwko temu, że będąc ortodoksyjnym Żydem, czytasz myślicieli chrześcijańskich?

– Dyplomatycznie mówiąc: ze względu na ogrom cierpień, który Żydzi wycierpieli, słowo „chrześcijaństwo” jest dla nich czymś co najmniej nieprzyjemnym.

Co najmniej?

– Mówiąc wprost: chrześcijaństwo z perspektywy ortodoksyjnego judaizmu to awoda zara.

Czyli?

– Awoda zara to po hebrajsku idolatria, bałwochwalstwo, czczenie fałszywych bożków. Oczywiście zdarza się, że rabini prowadzą dialog z chrześcijańskimi duchownymi, ale po stuleciach cierpień, które chrześcijanie zgotowali Żydom, trudno od nich oczekiwać entuzjazmu dla takiego dialogu międzyreligijnego. To cierpienie weszło im głęboko w serca i umysły. Żydzi nie mają powodu, żeby odnosić się do chrześcijaństwa przyjaźnie, bo wycierpieli zbyt dużo.

W każdej społeczności rodzi się pytanie, na ile powinniśmy być otwarci, a na ile zamknięci. Ta społeczność wybrała drogę zamknięcia. I paradoksalnie to się sprawdza

Daniel Beker

Udostępnij tekst

Tym bardziej ciekawi mnie, czy mógłbyś im otwarcie się przyznać, że Twoje widzenie dobra i zła opierasz w dużej mierze na chrześcijańskim myślicielu.

– Z perspektywy mieszkańca mojej dzielnicy wszystko, czego potrzeba do życia, jest tutaj. Wystarczy żydowskich myślicieli, nie trzeba ich szukać daleko. Dlatego na ten temat nie rozmawiamy. Gdybym spróbował, prawdopodobnie uznaliby, że moje rozumienie zła jest błędne, i odesłaliby do ich myślicieli. To byłaby naturalna reakcja.

ŻEBYŚ SIĘ NAUCZYŁ BYĆ WŚRÓD LUDZI

Przy naszym poprzednim spotkaniu kilka lat temu mówiłeś, że Twoi synowie chodzą do liberalnej Talmud Tojre, w której mogą się uczyć matematyki i innych przedmiotów. Dla polskiego czytelnika informacja, że szkoła jest liberalna, bo jest w niej możliwość nauki matematyki, może być szokująca.

– Tutaj są inne realia. Nauczyciele nie uważają, że matematyka jest niepotrzebna, ale zakładają, że w młodszych klasach należy przede wszystkim dziecko wychowywać, żeby było porządnym człowiekiem. Żeby na takiego wyrosło, musi nauczyć się samo nad sobą panować. Poskramiać swoją złość i wszystkie popędy, które przeszkadzają w rozwoju duchowym. Nacisk kładzie się na kształcenie etyczne, formowanie właściwych postaw, kształtowanie wiary – ale nie po to, żeby ktoś był ślepym wykonawcą nakazów religijnych, tylko po to, żeby był dobrym człowiekiem. Żeby się nauczył być wśród ludzi, robić chesed. Wiesz, co to jest chesed?

Me’a Sze’arim, dzielnica ortodoksyjnych Żydów w Jerozolimie
Me’a Sze’arim, dzielnica ortodoksyjnych Żydów w Jerozolimie. Fot. Sangjun Yi / na licencji CC BY-NC-SA 2.0

Nie wiem.

– Po polsku trzeba użyć zwrotu ze słownika religijnego: uczynki miłosierdzia. Tutaj bardzo silna jest tradycja działalności charytatywnej, wolontariatu. Bycie wśród ludzi, bycie w grupie jest tu bardzo istotne, dużo bardziej niż w Europie Zachodniej, która jest skrajnie indywidualistyczna.

Być wśród ludzi to znaczy: dopasować się?

– W jakimś sensie na pewno tak. Ale to nie jest Korea Północna, gdzie wszyscy muszą być od jednej sztancy! W większej społeczności nie możesz widzieć tylko siebie. Absolutnie nie wolno ci odezwać się w sposób bezczelny do osoby starszej, zwłaszcza do rodzica. Kiedy podczas szabatu ojciec daje dziecku błogosławieństwo, ono dla okazania mu szacunku całuje go w rękę. Wyobrażasz to sobie gdzieś poza tym miejscem?!

To nie znaczy, że dziecko musi się z ojcem we wszystkim zgadzać, gdy dorośnie, ale już zawsze będzie mu winne szacunek za to, że je wychowywał, karmił i o nie dbał. Szacunek należy też się nauczycielowi, nawet jeśli ten czasami zachowa się niewłaściwie – ma zły humor albo potraktuje to dziecko niesprawiedliwie.

A w czym się ten szacunek przejawia? Czy chodzi o bezwzględne posłuszeństwo?

– Od razu zakładasz, że w świecie ortodoksyjnych Żydów wszystko kręci się wokół ślepego posłuszeństwa…

Nie! Zadaję pytania, żeby zrozumieć, co dokładnie masz na myśli.

– OK, przejdźmy więc do konkretów. Jeśli nauczyciel wykłada, to nie wolno mu przeszkadzać, tylko trzeba w ciszy słuchać. Proste.

Ale przecież dzieci wszędzie są takie same – czy w Polsce, czy w Australii, czy w Izraelu…

– No właśnie o to chodzi, że nie są takie same! Tu są bardziej ułożone i spokojniejsze.

Jakimi środkami się to osiąga?

– Chociażby przez łagodny sposób, w jaki nauczyciele mówią do dzieci. Tutejsi nauczyciele mają naprawdę głęboką wiedzę o duszy dziecka i potrafią do niego dotrzeć. Sam jestem nauczycielem i bardzo bym chciał być taki jak oni, ale ciągle nie wiem, jak oni to robią. Druga sprawa to taki psychologiczny klasyk: wyraźne stawianie granic. Trzecia rzecz: odniesienie do spraw duchowych. Jeśli odnosisz wszystko do Bożej perspektywy, to inaczej patrzysz na świat.

A jeszcze jest inna ważna kwestia: brak dostępu do wszystkich mediów, które mogłyby namieszać dzieciom w głowach. Jako nauczyciel pracuję też z dziećmi ze świeckich rodzin i widzę, jakie straszliwe problemy się dziś wiążą z uzależnieniem od elektroniki. Dlatego tutejsze dzieci zostały odcięte od mediów cyfrowych.

I ostatnia sprawa: te dzieci mają dużo rodzeństwa. Czyli już od małego uczą się funkcjonować z innymi, opiekować młodszymi, pomagać starszym. Nawet 8-letnie dziewczynki wychodzą z młodszym rodzeństwem na dwór. W ten sposób uczą się być matkami. Z chłopcami jest inaczej – bardzo wcześnie zaczynają wymagające intelektualnie studia talmudyczne. Przy tym zajęciu niezbędne jest skupienie, co siłą rzeczy łagodzi obyczaje. Książki temperują charaktery, tutejsi chłopcy są dużo spokojniejsi niż ich rówieśnicy w innych częściach świata.

Twoi synowie też nie mają smartfonów?

– Oczywiście, że nie. Czego mieliby w nich szukać? One bardzo silnie uzależniają i tak samo skutecznie otępiają. Po co chłopak miałby kopać piłkę, skoro ma taką zabawkę? Nasze społeczeństwo nie dorosło do posługiwania się takimi narzędziami.

ZAMIAST ZŁOTEGO KIELICHA

Mógłbyś wytłumaczyć komuś, kto nie ma pojęcia o codziennym życiu pobożnego Żyda, dlaczego sobotni wieczór to dobry moment na rozmowę?

– W piątek wieczorem zaczyna się szabat. Wtedy nie wolno używać komputera. Natomiast w sobotę, kiedy już zaszło słońce, czyli skończył się szabat, człowiek jest zrelaksowany, ma chwilę czasu wolnego i odrobinę energii, żeby porozmawiać.

I wtedy można sięgnąć po tę paskudną elektronikę (śmiech). Czy Twoje dzieci mogą korzystać z komputera w domu?

– Mogą, choć mają sporo ograniczeń. Chłopcy uczą się języka polskiego przez internet. Komputery w naszym domu służą dzieciom do nauki. Nie ma natomiast żadnych filmów. Tutaj się nie zajmuje dzieci w ten sposób.

A dlaczego? Przecież istnieje wiele wartościowych filmów.

– Nie wydaje mi się. Wyobraź sobie społeczność, która ma złoty kielich. Przychodzą do nich ludzie z zewnątrz i mówią: „Popatrzcie, nasza fabryka wyprodukowała plastikowe kubki jednorazowe. Dlaczego ich nie chcecie? Przecież z takiego kubka też można się napić!”. Ale członkowie tej społeczności tylko stukają się w głowę: „Jak w ogóle możecie nam coś takiego proponować?!”. I wtedy w tych ludziach od kubków rodzi się podświadoma złość i są coraz bardziej przekonani, że przynoszą coś wartościowego.

Tutejsi Żydzi mają stuprocentowe zaufanie, że istnieje tylko jedna, dobra siła. Nie wierzą w metafizyczne zło jako niezależną siłę

Daniel Beker

Udostępnij tekst

Tutaj w szabat dzieciaki same z siebie organizują spotkania, na których czytają psalmy, oczywiście w oryginale po starohebrajsku, czyli w języku Tory, niezwykle trudnym. Same dzieci chcą to czytać! Obcują z pięknym tekstem. A czego mogłyby się nauczyć z jakichś rozkrzyczanych filmów?

Co prawda ten złoty kielich nie jest mój. Ja przyjechałem z Polski ze swoim glinianym kubeczkiem ze śląskimi wzorami, ale też nie chcę plastikowego kubka. Bo to jest nic. Po prostu nic.

Tylko czy te dzieci nie powinny mieć szansy poznania innego świata?

– Zawsze istnieje ryzyko, że nawet mając w zasięgu wzroku złoty kielich, dziecko wybierze ten plastikowy. Ono nie zawsze widzi te same wartości co jego rodzice. W każdej społeczności rodzi to pytanie, na ile powinniśmy być otwarci, a na ile musimy być zamknięci. Ta społeczność wybrała drogę zamknięcia. I paradoksalnie to się sprawdza, choć natychmiast pojawia się tu pytanie o wolność człowieka.

Skoro nie oglądacie filmów, to pewnie nie wiecie, że teraz na całym świecie są bardzo popularne seriale, które pokazują życie wewnątrz społeczności haredim – ultraortodoksyjnych Żydów?

– Przed naszą rozmową zobaczyłem w internecie zwiastun serialu Unorthodox, bo wiedziałem, że o to zapytasz. I odpowiem ci słowami cadyka arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia: ja byle czego nie oglądam.

Już po zwiastunie wiesz, że nie warto?

– Wystarczy spojrzeć, jak w nim są rozłożone akcenty. To serial nakręcony pod tezę: pokażmy, że oni tam są prymitywni, zacofani, niedobrzy, żebyśmy my mogli się poczuć fajni i dobrzy.

A w tej społeczności nie ma opresji?

– Oczywiście, że może się zdarzyć. W świecie świeckim się nie zdarza?

Kiedyś pracowałem w bardzo elitarnej świeckiej szkole. Były tam dzieci dyplomatów, prawników, lekarzy. Czternasto-, piętnastolatki z głowami pełnymi marzeń. I kto te ambicje dusił? Kto podcinał im skrzydła? Rodzice i szkoła. System, który wymagał, żeby z każdego przedmiotu mieć najwyższe możliwe oceny. To była opresja dużo gorsza niż ta, którą tu widzę.

Me’a Sze’arim, dzielnica ortodoksyjnych Żydów w Jerozolimie
Me’a Sze’arim, dzielnica ortodoksyjnych Żydów w Jerozolimie. Fot. Reinhardt König / na licencji CC BY-NC-ND 2.0

A co tu widzisz?

– Sam niczego takiego nie doświadczyłem, ale społeczność chasydzka jest bardzo różnorodna i nie da się wykluczyć, że zdarzają się pokazane w tym serialu rzeczy. Natomiast inną sprawą jest to, że gdy Amerykanie pokazują życie ortodoksyjnych Żydów, to trochę jakby przyganiał kocioł garnkowi. Społeczeństwa zachodnie, gdzie rozpada się co druga rodzina, chcą innych pouczać, jak budować zdrowe rodziny?

Rzeczywiście ten serial operuje kalkami, ale już w izraelskim serialu Shtisel jest pokazane codzienne życie chasydzkiej rodziny z Jerozolimy. Żadnej sensacji, za to dużo ciepła.

– Ciekawe, dlaczego ludzie to oglądają.

Bo ich intryguje życie za murem, nieznany i daleki świat. Chcą wiedzieć, jak to jest.

– Jeszcze w Polsce, na osiedlu, gdzie dorastałem, miałem kolegę, który w pewnym momencie poszedł do więzienia za nielegalny handel samochodami z Niemiec. Gdy już wyszedł, spytałem go: „Jak tam jest?”. On się roześmiał i powiedział tylko: „Idź siedzieć, wtedy zobaczysz, jak tam jest”.

SZCZĘŚLIWY SAM ZE SOBĄ

Twoja droga do ultraortodoksyjnej dzielnicy nie była oczywista. Gdy rozmawialiśmy poprzednim razem, byłeś właśnie w trakcie gijuru – procesu konwersji na judaizm.

– Tak, przeszedłem przez całą procedurę, ale sam jej nie uznaję. Zacząłem mieć wątpliwości już w trakcie.

Czyli sam swojego bycia Żydem nie postrzegasz w taki sposób, jak robi to otoczenie? Dlaczego zatem ukończyłeś proces konwersji?

– Zrobiłem to dla mojej rodziny. Moje dzieci funkcjonują w tej społeczności. Mój syn chce zostać rabinem, wybiera się do jesziwy. Ja bardzo cenię ludzi z mojego otoczenia i staram się ich bronić, ale gdybym był sam, przerwałbym procedury.

Ze względu na to, o czym przed chwilą mówiliśmy? Na poczucie, że to jest jednak ciągle „nie twoje”? Na różnice teologiczne?

– One są dla mnie bardzo ważne. Jestem człowiekiem, który przyszedł ze środowiska akademickiego, muszę być ze sobą wewnętrznie uczciwy. Nie chodzi tylko o przynależność do danej grupy, ale także o zrozumienie istoty jakiejś religii.

Czyli ta forma wyznawania judaizmu nie jest twoją religią?

– W ogóle judaizm nie jest moją religią.

Masz kipę na głowie!

– Dla dzieci, żeby im w szkole nie robili problemów.

No, teraz zabiłeś mi ćwieka.

– Ultraortodoksyjni Żydzi to najlepiej funkcjonująca społeczność, jaką w życiu spotkałem. Najbardziej skuteczna wychowawczo. Nigdzie nie widziałem społeczności, która lepiej by wychowywała dzieci. Mnie się naprawdę w tej grupie wszystko podoba! Tylko to po prostu nie jestem ja.

To gdzie jesteś ty i co jest twoje?

– Moja jest filozofia Tischnera i Jana od Krzyża. Czyli dokonałem zwrotu do chrześcijaństwa.

Jesteś sympatykiem chrześcijaństwa?

– Jestem chrześcijaninem.

Praktykujesz?

– Sporadycznie. W kościele w Jaffo, daleko od domu, żeby nie wywoływać problemów. Tischner dał mi dużo jako filozof. Jan od Krzyża pomógł mi zrozumieć siebie, a liturgicznie najbliżej mi do tradycjonalistów i Mszy trydenckiej. W tym wszystkim znajduję głębsze odpowiedzi niż w judaizmie.

A jak zareagowaliby sąsiedzi na wieść o tym, że uważasz się za chrześcijanina?

– Nie wiem. To tylko gdybanie. Zrozum, mój syn chce być rabinem! Dla niego to jest cały świat. A ja mu w tym kibicuję.

Na koniec naszego spotkania kilka lat temu zapytałem Cię, czy jesteś szczęśliwy.

– I co wtedy odpowiedziałem?

Powiedziałeś, że nie. Ale za chwilę dodałeś: jeszcze nie. Rozumiem, że to „jeszcze” nie nastąpiło?

– Nastąpiło, choć w innej formie, niż się spodziewałem.

Jesteś szczęśliwy ze swoim wewnętrznym wyborem, choć Twoje otoczenie wcale nie wie, kim naprawdę jesteś?

Wesprzyj Więź

– Porównywałem obie drogi, dwa sposoby myślenia i znalazłem to, czego szukałem. I choć inni nie mają o tym zielonego pojęcia, dokonałem wyboru.

Na prośbę rozmówcy jego imię i nazwisko zostały zmienione.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, zima 2020

Podziel się

4
1
Wiadomość