Jesień 2024, nr 3

Zamów

Co się stało z państwem policyjnym?

Sprawozdanie Komitetu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego za okres od maja 1955 r. do kwietnia 1956 r., strona tytułowa.

Czy operacje Służby Bezpieczeństwa oraz całego sektora siłowego związane ze zmianą ustroju były przygotowywane świadomie?

Rozmawiają w 2000 r. Maria Łoś, Piotr Niemczyk, Andrzej Paczkowski. Dyskusję prowadzą Agnieszka Magdziak-Miszewska i Tomasz Wiścicki („Więź”).

„Więź”: Chcielibyśmy, żeby tematem tej dyskusji była rola służb specjalnych w polskich przemianach oraz obecnie. Punktem wyjścia są zupełnie różne perspektywy, z których obserwują Państwo tę rzeczywistość – perspektywa historyka, socjologa i praktyka. Pani Profesor jest współautorką – wraz z profesorem Andrzejem Zybertowiczem – książki „Privatizing the Police State” („Prywatyzacja państwa policyjnego”), która dotyczy interesujących nas problemów.

Maria Łoś: Wbrew stereotypowej, potocznej opinii, która zresztą jest powielana w literaturze światowej, w latach osiemdziesiątych w krajach bloku komunistycznego nie nastąpiło bynajmniej rozmiękczenie, rozchwianie się państwa policyjnego. Nasze badania, których efektem jest ta książka (wydana przez Macmillan Press), wskazują na to, że przeciwnie – struktury państwa policyjnego zostały wówczas poważnie wzmocnione, zarówno ilościowo, jak i funkcjonalnie. Było tak i w Polsce, i w Związku Sowieckim.

W Polsce wraz z wyraźnym słabnięciem i kurczeniem się partii w latach osiemdziesiątych wzrosła rola służb specjalnych. To stadium można określić jako pototalitarne państwo policyjno-partyjne. Z trzech głównych filarów, na których opierała się władza PZPR, czyli ideologii, scentralizowanej gospodarki i resortów siłowych, tylko ten trzeci zachował wówczas jakieś siły witalne, w rezultacie jego znaczenie de facto wzrosło. Jednocześnie został on uwolniony z pancerza ideologicznego, mógł więc być używany w sposób bardzo pragmatyczny, także w interesie rozmaitych grup. Ponadto, choć brzmi to paradoksalnie i przykro, wzrost opozycyjnego ruchu masowego, jakim była „Solidarność”, również spowodował wielką mobilizację i ofensywę służb specjalnych, także wojskowych. Nastąpiło też pewne zbliżenie jednych i drugich służb ze względu na wspólne interesy, a także poprzez osoby generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka. Ich władza opierała się na kompleksie wojskowo-policyjnym. Kluczowym elementem ich technologii rządzenia były szczegółowo planowane i przeprowadzane – choć oczywiście nie zawsze udane – tajne operacje. Z czasem akcje te skupiły się na przygotowaniu przemian, o których już było wiadomo, że będą miały charakter raczej radykalny. Celem tych działań było zabezpieczenie interesów grup związanych z dawnym systemem.

Istotna jest odpowiedź na pytanie, co się z tym całym kompleksem później stało i jaki był jego wpływ na przemiany, które określamy jako transformację. Chodzi więc o to, czy i w jaki sposób kontekst państwa policyjnego wpływał na procesy demokratyzacji, urynkowienia gospodarki oraz integracji Polski ze strukturami światowymi. Z tym łączy się też konkretne pytanie, co stało się ze strukturami, zasobami, personelem, wiedzą tego właśnie aparatu państwa policyjnego. Wiadomo, że sektor ten reprezentował specyficzne, wyspecjalizowane, niedostępne innym doświadczenie, kwalifikacje, wiedzę, rozbudowane zaplecze techniczne, materiały, powiązania międzynarodowe itd. Wyniki naszych badań pokazują – tak jak zresztą przypuszczaliśmy – że zasoby państwa policyjnego nie zniknęły, nie rozwiały się, ale uległy z jednej strony instytucjonalnej transformacji, czyli przeszczepieniu do struktur formalnych nowego państwa, a z drugiej podległy nieformalnemu rozproszeniu i właśnie prywatyzacji, o czym często się zapomina. Można powiedzieć, że procesy prywatyzacji nie tylko objęły struktury tego państwa, ale stanowiły również ramę dla przekształceń ustrojowych i dla formowania się nowego systemu i nowych formuł gospodarowania, jak też integracji z rynkami światowymi. Na ten proces prywatyzacji państwa policyjnego złożyło się wiele zjawisk, na przykład: prywatyzacja niektórych funkcji państwa policyjnego; selektywne niszczenie i zawłaszczanie tajnych archiwów, co oznacza prywatyzację i komercjalizację tajnej wiedzy nagromadzonej przez państwo policyjne; aktywna rola funkcjonariuszy czy też całych układów związanych z dawnymi służbami specjalnymi w podporządkowaniu przekształcającej się gospodarki dawnej nomenklaturze, a także w licznych kryminalnych aferach; i wreszcie – infiltracja i manipulacja różnych płaszczyzn funkcjonowania nowego państwa, aż po dzień dzisiejszy.

Pojawiają się naturalnie pytania, czy to był spisek, czy to było jakoś koordynowane, sterowane odgórnie. Spisek jest oczywiście pojęciem bardzo zdyskredytowanym. Uważam jednak, że jako socjolog muszę być otwarta na wszystkie możliwe interpretacje. Spisek zakłada nie tylko ogólną strategię i cele czy wspólnotę interesów, ale scenariusz od początku do końca, z rozpisanymi rolami. Na podstawie naszych badań uznaliśmy, że tak rozumianego spisku nie było, a zmiana systemu nie była przygotowana systematycznie i w sposób formalny. Wydaje mi się, że w skomplikowanych układach społeczno-politycznych spisek z góry jest skazany na niepowodzenie dlatego, że wyklucza elastyczność. W procesach, o których mówimy, było natomiast coś innego: myślenie strategiczne, wspólnota interesów, zasoby, doświadczenie. Właśnie brak sztywnych ram organizacyjnych umożliwił tym graczom wielką elastyczność w planowaniu swych ruchów, ale także przystosowywaniu się do często zaskakujących sytuacji. Oczywiście nie wszystko szło po ich myśli, ale ich reakcją było szybkie przegrupowanie się i ucieczka naprzód, wspólnie i w jednym kierunku. Zaskoczenia nie rozbijały ich jedności – odwrotnie, mobilizowały ich do bardziej efektywnych prób utrzymania kontroli nad procesami nomenklaturyzacji gospodarki i utrzymania dominacji interesów przedstawicieli byłego ustroju.

Ludzie aparatu mieli świadomość, że potrzebna jest radykalna zmiana w sferze gospodarczej. W danych, które zgromadziliśmy i oczywiście zinterpretowaliśmy, istnieją wyraźne dowody, że bardzo wcześnie rozpoczęły się wysiłki w kierunku przygotowania, strategicznego zaplanowania tych akcji, które później złożyły się zarówno na prywatyzację państwa policyjnego, jak i na równoczesne uwłaszczenie nomenklatury, bardzo silnie powiązane i uwarunkowane przez ten pierwszy proces.

W latach osiemdziesiątych stworzono siatkę prawną. Ówczesne zmiany legislacyjne pozwoliły na przejmowanie pewnych fragmentów gospodarki i legalne wprowadzenie własności hybrydowej – państwowo-prywatnej. Oznaczało to zielone światło dla tworzenia przez partię i służby specjalne prywatnych, nastawionych na zysk firm, także międzynarodowych – w ramach bloku komunistycznego. Bardzo wcześnie rozpoczęto też przekazywanie partii dodatkowych funduszy państwowych w celu ich transferu – zostało to ostatnio bardzo dobrze opisane w artykule Dariusza Stoli w marcowej „Więzi”. Takie działania wskazują również na pewien stopień koordynacji i zaplanowania tych ogólnych procesów, o których mówimy. Następnie majątek PZPR został przejęty i kapitał zainwestowany za granicą. Ślady tych inwestycji bardzo umiejętnie zacierano poprzez skomplikowane, łańcuszkowe przekształcenia wykorzystywanych do tego firm i instytucji finansowych. To wymagało odpowiedniego przygotowania także poprzez tajne operacje. Istnieją ślady uczestniczenia w tym procesie osób związanych z tajnymi służbami. Byłby on zresztą niemożliwy bez tego rodzaju doświadczenia, kwalifikacji, kontaktów, siatki powiązań.

Bardzo umiejętnie i szybko przeprowadzono też działania związane z zachowaniem dawnych struktur PZPR, które natychmiast stały się bazą dla nowej partii. Ludzie związani z dawnym systemem – partią i służbami – bardzo płynnie weszli do takich dziedzin, jak tworzący się w nowym ustroju gospodarczym sektor finansowy, handel zagraniczny, który już wcześniej był opanowany przez służby specjalne, sektor bezpieczeństwa, system sprawiedliwości, media, telekomunikacja. Oznaczało to koncentrację ich wpływów i dominacji w sektorach z góry określonych jako strategiczne.

Nastąpił też szybki rozwój pozapaństwowego sektora bezpieczeństwa i kontroli. Zwykle mówimy o firmach ochroniarskich i detektywistycznych, ale to jest znacznie więcej – banki danych, wywiad gospodarczy. Niejako wymuszono rezygnację państwa z tradycyjnego monopolu na legalne używanie przemocy. W ten sposób nastąpiło – można by powiedzieć – przemieszczenie przemocy i kontroli, rozwiązywania konfliktów opartego na użyciu siły, do tego prywatnego sektora bezpieczeństwa. To pozwoliło na zabezpieczenie przebiegu procesu, o którym mówimy.

Doszło do instytucjonalizacji tych wpływów. Z naszych badań wynika, że nielegalne, pasożytnicze sieci powiązań i korupcji na tym tle przeniknęły struktury kluczowe dla funkcjonowania państwa w taki sposób, że walka z nimi grozi dezintegracją tych instytucji, a zatem – dezintegracją państwa. Ich usunięcie wymagałoby całkowitej rozbiórki istniejących struktur i dogłębnego ich oczyszczenia, co jest niemożliwe. Nawet politycy, którzy mieli silną motywację, żeby coś w tej sprawie zrobić, często się wahali, wiedząc, że to grozi frontalnym atakiem na państwo i jego instytucje. Tu kryje się przynajmniej częściowa odpowiedź na oczywiste pytanie, dlaczego tego nie powstrzymano.

Andrzej Paczkowski: Generalnie nie zgadzam się z tą diagnozą. Jest ona zbyt zwarta, logiczna i konsekwentna. Są takie sfery życia – obecnie i w przeszłości, które są naprawdę wielostronnie poznane, ale są i takie, w których mamy wciąż więcej pytań niż gotowych odpowiedzi i jeżeli usiłuje się je przedstawić w taki zwarty, bardzo logiczny sposób, budzi to zastrzeżenie, że jest to po prostu hipoteza, którą się traktuje jako udowodnioną tezę. Mój zarzut, dla mnie – historyka – bardzo ważny, jest taki: brak faktów. Wydaje się, że tak mogłoby być, nie twierdzę wcale, że tak nie było, tylko po prostu nie mam na to jeszcze dowodów. Jeżeli coś się wydarzyło, usiłujemy to wytłumaczyć w sposób jak najbardziej racjonalny. Wydaje nam się, że to, co nastąpiło, było nieuniknione, zaplanowane i przygotowane. Mówiła Pani, że przy pomocy różnych wielkich operacji przygotowywano upadek komunizmu i przekształcenie go w coś, co nie bardzo umiemy nazwać, wykorzystując przy tym aparat SB, który oczywiście znał techniki i miał możliwości dokonywania takich operacji. Otóż o tym, że takie operacje się odbyły, wnioskujemy tylko z tego, że wybory 4 czerwca wypadły właśnie tak, jak wypadły, i że PZPR założyła spółkę z o. o. Transakcja. Nie mamy jednak jak na razie żadnego wyraźnego dowodu, że to wszystko było przygotowywane. Moja znajomość materiałów archiwalnych ogranicza się wprawdzie do archiwów partyjnych, ale wysokiego szczebla, w tym także dokumentów bardzo poufnych. Nie wynika z nich, żeby to była zaplanowana, świadoma operacja, która miała na celu przekształcenie czy ucieczkę do przodu, żeby zrobić samemu ten przewrót i w związku z tym stanąć na jego czele. Z tych dokumentów wynika, że istniały setki wątpliwości, kompletna niejasność, toczono debaty, a decyzje podejmowano z tygodnia na tydzień, reagując na wydarzenia. Nie znam właściwie materiałów aparatu bezpieczeństwa z końca lat osiemdziesiątych, wobec tego trudno mi powiedzieć coś bardziej zdecydowanego, ale z tych kilku czy kilkunastu dokumentów, które znam, dotyczących lat 1982-1983 i 1988-1989 roku, też nie wynika, ażeby resort brał udział w jakiejś zawczasu przygotowanej, rozpisanej na szczegóły operacyjne wielkiej akcji polityczno-gospodarczej.

Owszem, część pracowników tego resortu – a także wywiadu wojskowego – była dosyć dobrze przygotowana do działania w systemie wolnorynkowym, i to od bardzo dawna. Już w latach 1947-1948 Biuro Polityczne KC PPR powołało zespół, który zajmował się pozyskiwaniem pieniędzy dla partii ze źródeł wywiadu wojskowego i cywilnego, które były wtedy w unii personalnej pod berłem generała Wacława Komara, zarazem dyrektora Departamentu Wywiadu MBP i szefa II Oddziału Sztabu Generalnego. Kilkadziesiąt firm, które działały na Zachodzie, było przykrywką dla wywiadu. Zakładano, że się do nich nie będzie dopłacać. Decyzją Biura Politycznego 80 procent zysków z tych firm wpływało do kasy KC PPR, a 20 procent zostawiał sobie II Oddział na własne wydatki. Takie firmy, finansujące działalnością partyjną i innych partii komunistycznych, a zarazem zarabiające na siebie, istniały do lat sześćdziesiątych. Później zostało to wszystko bardziej zoficjalizowane.

M.Ł.: Była też afera „Żelazo”.

A.P.: To było co innego – operacja wewnątrzresortowa. Niewątpliwie „tradycją” – można powiedzieć – tego resortu był kontakt jego funkcjonariuszy z wolnym rynkiem. To było ich atutem, ale czy to był atut instytucjonalny, czy też grupowy, czy wręcz personalny atut poszczególnych osób? Drugim atutem aparatu bezpieczeństwa było to, że zwłaszcza w latach siedemdziesiątych – a także w osiemdziesiątych, chociaż chyba już w mniejszym zakresie – bardzo rozbudowano w nim służby kontroli gospodarki. Rzeczywiście sporządzano tam mnóstwo analiz o nieprawidłowościach, braku umiejętności, złym planowaniu, malwersacjach, głupocie dyrektorów itd. Z tych dziesiątków analiz nie wyciągano jednak konsekwencji, najwyżej przekazywano wnioski do komisji kontroli partyjnej albo poprzez komitet wojewódzki czy Komitet Centralny do NIK. Niewątpliwie część pracowników pionu ochrony gospodarki dobrze znała komunistyczną gospodarkę, jej możliwości. Ci ludzie mieli dużo kontaktów, także swoich tajnych współpracowników, a przede wszystkim kontakty poufne. Tajny współpracownik pewnie potem nie był przydatny w tym procesie prywatyzacji tego państwa, w przeciwieństwie do kontaktu poufnego w postaci wicedyrektora centrali czy zjednoczenia, z którym pijali koniaki. Ta maszyna służyła ludziom resortu. Oni mieli bardzo duże możliwości wejścia w nowy system i popłynięcia z nim na fali – większe niż jakakolwiek inna grupa zawodowa w Polsce, nawet tzw. kapitanowie przemysłu socjalistycznego. Spora część tych ludzi wykorzystała te możliwości – to jest oczywiste.

M.Ł.: Nie dla każdego.

A.P.: Moim zdaniem niczego nie zaplanowano. Nie było tak, że w 1987 roku Jaruzelski spotkał się z Kiszczakiem, zaprosili Pożogę, przyszedł Urban i jeszcze ktoś i razem zaczęli się zastanawiać, jak pozakładać te spółki, żeby nic nie stracić, a wręcz przeciwnie – jeszcze zyskać. Przecież to, o czym Dariusz Stola pisał w „Więzi”, było po prostu ratowaniem partii przed katastrofą finansową wobec niemożności dalszego pompowania funduszy państwowych w taki sposób, jak poprzednio. Natomiast dzielni członkowie partii, zwłaszcza w gospodarce, w ministerstwach, bardzo często w towarzystwie swoich przyjaciół z sektora siłowego, po prostu runęli na to wszystko i zaczęli szarpać dla siebie. Nie można było założyć spółki „Komitet Wojewódzki PZPR w Siedlcach”, tylko na przykład „Transakcja 4″. Korzyści finansowe z takiej spółki zaczęły czerpać konkretne osoby, które ją firmowały – prezes czy członkowie rady nadzorczej. W ten sposób partia straciła mnóstwo pieniędzy przez swoich nielojalnych członków, którzy skorzystali z takiej okazji. Środki, które miały wspierać partię, trafiły do poszczególnych osób. Cały ten proces, o którym Pani mówi, wydaje mi się znacznie bardziej zindywidualizowany – odbywał się on zarówno grupowo, jak i indywidualnie. Nie mam natomiast żadnych przesłanek, ażeby powiedzieć, że był to proces instytucjonalny, to znaczy, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych czy też jego pion – Służba Bezpieczeństwa – na podstawie centralnie przygotowywanego scenariusza rozpoczęły wielki manewr polityczny, w którego wyniku tamten system upadł, a jego ludzie stali się głównymi beneficjentami nowego.

„Więź”: O ile rozumiem, Pani Profesor nie sformułowała tezy, że celem takiej operacji miałoby być obalenie jednego systemu i sterowanie procesami politycznymi w nowym. Ta teza brzmi raczej tak, że ludzie służb planowali i przeprowadzali konkretne operacje po to, by w nowym systemie nie tylko nie zaginąć, nie odejść na margines gospodarczo-polityczny, ale by przetrwać, a nawet – o ile się da – spróbować wpłynąć na przebieg procesów przede wszystkim gospodarczych. Oczywiste jest zresztą, że mając wpływ na procesy gospodarcze, można wpływać również na decyzje polityczne.

Piotr Niemczyk: Zauważyłem tę samą rozbieżność. Słuchając Pani Profesor miałem wrażenie, że właściwie do każdego zdania mógłbym opowiedzieć jakąś historię, która by potwierdzała, że Pani Profesor ma rację, mimo że jestem bardzo daleki od tego, by wszędzie widzieć byłych funkcjonariuszy i agentów Służby Bezpieczeństwa. W 1990 roku było 20 tysięcy funkcjonariuszy SB. Ilu z nich zostało przyjętych do Urzędu Ochrony Państwa, nie mogę powiedzieć, ale bardzo mało, więc tych – umownie – kilkanaście tysięcy musiało sobie znaleźć miejsce. Istniało mnóstwo firm służących jako przykrycie dla wywiadu – cywilnego i wojskowego. Najbystrzejsi funkcjonariusze, najczęściej właśnie wywiadu, którzy najwięcej wiedzieli o regułach wolnej gospodarki, już byli w tych firmach, zwłaszcza handlu zagranicznego. Teraz widać tych ludzi na przykład jako doradców osób z pierwszej dziesiątki najbogatszych ludzi w Polsce. Niektórzy są nadal w – teraz sprywatyzowanych – przedsiębiorstwach handlu zagranicznego, a także w bardzo szczególnych dziedzinach gospodarki, jak informatyka. Można się na przykład zastanawiać nad tym, jak powstawały największe firmy komputerowe. Okazuje się, że ich założyciele rozpoczynali działalność gospodarczą na początku lat osiemdziesiątych. Już sam rodzaj ich działalności sugeruje, że mogli być powiązani z MSW lub wojskiem. Mówię oczywiście o transakcjach komputerowych na większą skalę, a nie o ludziach, którzy sprowadzali części z Tajwanu i składali z nich proste komputery. Mikroprocesorów nie można było legalnie sprowadzać do krajów komunistycznych, istniała więc cała infrastruktura wywiadu, pod kontrolą Służby Bezpieczeństwa, zbudowana po to, żeby wykradać komputery z Zachodu. W tym kontekście duże firmy komputerowe wyglądają zupełnie inaczej.

Istnieją związki byłych funkcjonariuszy milicji, a nawet UOP-u, które składają się z byłych esbeków. To jest zorganizowana formacja. Oni twierdzą, że jak komuniści wygrają wybory w 2001 roku, wrócą i zrobią porządek w Urzędzie Ochrony Państwa. Niektórzy z nich pracują w Kancelarii Prezydenta w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, inni – w bankach czy dużych spółkach skarbu państwa, jeszcze inni w firmach ochroniarskich. Są zarówno w kierownictwach tych firm, jak i na poziomie dyspozytorów załóg interwencyjnych. Jeśli do zagospodarowania jest 20 tysięcy ludzi, muszą oni pełnić różne funkcje – czołówkę stanowi niewielki procent.

Rzeczywiście, na wysokich stanowiskach można często spotkać zarówno byłych funkcjonariuszy, jak i byłych istotnych agentów. Nie mówię o takich, którzy raz pojechali za granicę, opowiedzieli, co tam było i na tej podstawie zostali zarejestrowani. Mam na myśli agentów naprawdę poważnych, zdających relacje o istotnych sprawach i pomagających w różnych transakcjach. Taki agent to jest na przykład ktoś z wyższego szczebla w przedsiębiorstwie handlu zagranicznego. Wiele ważnych inicjatyw gospodarczych – takich, jak na przykład cały handel bronią czy cały przemysł ciężki – ci ludzie albo zorganizowali, albo przejęli i kontrolowali w różny sposób. Pewną prawidłowością jest to, że im się coraz gorzej powodzi. Okazuje się, że umiejętność nawiązywania i wykorzystywania kontaktów jest coraz mniej przydatna w realnej gospodarce rynkowej.

Dla przykładu można opowiedzieć taką historię. Grupa ludzi przejmuje – dzięki kontaktom z politykami decydującymi w końcu lat osiemdziesiątych o obsadzie stanowisk w gospodarce – jedną z central handlu zagranicznego. Na początku lat dziewięćdziesiątych statutowa działalność tej spółki, czyli handel zagraniczny, praktycznie zamiera. Faktyczne przychody tego przedsięwzięcia wynikają przede wszystkim ze sprzedaży papierów wartościowych: akcji i obligacji. Dziwnym trafem znaczną większość tych papierów wykupuje niewielka spółka działająca za granicą. Nawet po pobieżnej ocenie jej sytuacji finansowej widać, że wielkość zakupów akcji polskiej spółki znacznie przekracza jej możliwości finansowe. Skojarzenie sprawy z FOZZ-em wydaje się oczywiste. Pieniądze wyprowadzane w drugiej połowie lat osiemdziesiątych wracały kilka lat później, żeby finansować przedsięwzięcia różnych ludzi.

Wesprzyj Więź

Na ile te wszystkie operacje związane ze zmianą ustroju były świadomie przygotowywane? Akta wywiadu w skali powyżej przeciętnej były niszczone już wiosną 1989 roku, czyli przed wyborami. Wielka fala niszczenia zaczęła się jesienią, ale akta wywiadu niszczyli wcześniej, czując pismo nosem. Myślę jednak, że te wszystkie przedsięwzięcia nie były wcześniej zaplanowane, tylko że ludzie służb łatwo się odnaleźli, nawet jeżeli nie mieli takiego zamiaru. Mechanizm ich współpracy był taki, że musieli się spotkać po tej drugiej stronie – po przejściu z interesu państwowego do prywatnego. Nie umiem więc rozstrzygnąć, czy to wszystko było robione celowo, ale moim zdaniem ludzie służb spodziewali się tego, co się stało, i się do tego szykowali.

prof. Maria Łoś – socjolog, University of Ottawa
Piotr Niemczyk – doradca ministra spraw wewnętrznych, były dyrektor Biura Analiz i Informacji i zastępca dyrektora Zarządu Wywiadu UOP
prof. Andrzej Paczkowski – historyk, członek kolegium Instytutu Pamięci Narodowej

Fragment dyskusji, która ukazała się w miesięczniku WIĘŹ 2000, nr 10 (504).

Podziel się

Wiadomość