Rok, którego nie ma. Ten koncept mógłby spodobać się Leśmianowi. Nie jest to może figiel na miarę pomyłki przy ekshumacji Witkacego, ale dla autora Roku nieistniejącego, poety, który tak wiele miejsca poświęcił w swej twórczości obecności, mogącej być zarazem nieobecnością, „rok, którego nie ma” wydaje się bardzo trafną formą upamiętnienia.
Gorzej z politycznym wymiarem całego zamieszania wokół niedoszłego Roku Leśmianowskiego. Wedle mej najlepszej wiedzy poeta nie był znany jako szczególnie aktywny zwolennik tej czy innej opcji politycznej (choć w czasach narastającego antysemityzmu bywał ofiarą polityki). Siłą jego wierszy, w szczególności na tle poezji międzywojennej, usilnie mierzącej się z brzemieniem romantyzmu i wynajdywaniem nowej Polski, był właśnie dystans do tego, co polityczne i bieżące. Jeżeli głos Leśmiana ma wymiar światopoglądowy, to raczej przez uwikłanie w metafizykę, a nie politykę. Leśmianowi bez trudu przychodziło to, o czym jego współcześni mogli tylko marzyć – wiosną widział wiosnę, nie Polskę.
Z punktu widzenia badacza współczesnych mitów spór o Rok Leśmianowski układa się w przeciwną historię! Kolejne rozdziały senackiej i publicystycznej epopei wiodą ku sytuacji, w której poezja przegrywa z polityką, a sam Leśmian zostaje zredukowany do karykaturalnej figury „poety, którego PiS nie chciało upamiętnić”. Paradoksalnie jednak przekora i polityczny spór prowadzą ostatecznie do finału, w którym poezja raz jeszcze zwycięża. Wykorzystując jako paliwo (nie zawsze słuszne) oburzenie i dynamikę bieżącego sporu, jak grzyby (czy raczej maliny) po deszczu wyrastają kolejne leśmianowskie inicjatywy. Lokalne, oddolne, pełne pomysłowości i szczerej miłości do poezji.
Warto tę historię prześledzić krok po kroku, przyglądając się uważnie różnym zachodzącym po drodze nieporozumieniom. Bo mówi nam ona o czymś zupełnie innym niż poezja Leśmiana – ta, paradoksalnie, niemal do końca pozostaje na marginesie debaty. Spór o rok nieistniejący mówi nam o mechanizmach współczesnej debaty publicznej, w której nieproporcjonalnie dużą rolę odgrywają bieżące spory polityczne. Ale daje też nadzieję, bo ostatecznie polityka przegrywa z tym, co trwałe, ważne, rzeczywiste.
Narodowe świętości, czyli polski spór o pamięć
Od dwóch lat kieruję, finansowanym przez Narodowe Centrum Nauki, projektem „Pamięciowy wymiar transformacji ustrojowej w świetle uchwał kommemoratywnych Parlamentu RP podejmowanych w latach 1989–2014”. Pod tym stosunkowo mało atrakcyjnym tytułem kryje się jeszcze mniej atrakcyjna robota. Wraz ze współpracownikami przekopujemy się mozolnie przez wszystkie debaty wokół uchwał sejmowych i senackich, dotyczących uczczenia wydarzeń, osób czy instytucji. Zaglądamy do kolejnych wersji projektów i patrzymy, jak zmieniały się między posiedzeniami komisji, uzyskując kształt akceptowalny dla różnych, często bardzo skonfliktowanych środowisk politycznych. Śledzimy losy zaskakujących sukcesów i łatwych do przewidzenia porażek. Obserwujemy inspirujące historie budowania porozumień ponad doraźnymi podziałami, jak i żenujące próby wykorzystania narodowych świętości do pogrążenia politycznych przeciwników.
Co ciekawe, cała ta z pozoru nudna i frustrująca praca staje się niezwykle ciekawa, kiedy z setek niepowiązanych historii – nasz korpus obejmuje ponad 600 dokumentów – wyłania się widziany z lotu ptaka obraz polskich sporów o pamięć. W perspektywie ostatniego ćwierćwiecza widać wyraźnie pewne ogólne trendy. Porównując w postaci tabel i wykresów dziesiątki niezwiązanych, na pozór, inicjatyw politycznych, otrzymujemy syntetyczną historię wykuwania się polskiej pamięci politycznej, a raczej kilku jej wersji, w pewnych obszarach spójnych, w innych – skonfliktowanych.
Najważniejszym wnioskiem płynącym z naszej pracy jest spostrzeżenie, że uchwały upamiętniające parlamentu stanowią bardzo specyficzny gatunek, rządzący się skomplikowanymi, ale dość ściśle określonymi prawami. To, kogo się upamiętnia, kiedy i w jaki sposób, często niewiele ma wspólnego z „wielkością” – i tak trudno mierzalną – danej postaci, więcej zaś z budowaniem pewnego całościowego obrazu polityki pamięci.
Jeżeli porówna się uchwały parlamentu z wynikami badań sondażowych albo innymi formami upamiętniania – muzea, publikacje, rola w podręcznikach szkolnych – to często okazuje się, że są one bardzo niereprezentatywne. Wśród najczęściej upamiętnianych przez Sejm bohaterów znajdowali się np. Maciej Rataj czy Wincenty Witos, których respondenci, zapytani w badaniach opinii publicznej o najważniejsze postaci polskiej historii, nigdy nie wspominali. Powstanie Wielkopolskie określa się często mianem „zapomnianego powstania”, ubolewając nad jego niewielką obecnością w świadomości Polaków, tymczasem jest to jedno z najczęściej upamiętnianych przez parlament wydarzeń. Przykłady podobnych różnic można bez trudu mnożyć.
Wynikają one z faktu, że uchwały parlamentarne wcale nie mają za zadanie odzwierciedlać pamięci i systemu wartości społeczeństwa. Przy uważnym, całościowym oglądzie okazują się raczej narzędziem budowania pewnego kanonu – i to kanonu bardzo specyficznego, który można by określić mianem „pamięci politycznej”. Stąd bierze się nadreprezentacja w stosunku do innych form pamięci postaci, wydarzeń i instytucji związanych z historią polityki i parlamentaryzmu polskiego, dziejami partii politycznych, ale także odzyskaniem niepodległości i odbudową państwa.
Artystów, naukowców, duchownych czy społeczników upamiętnia się – w stosunku do ich znaczenia w innych obszarach pamięci – wyraźnie rzadziej. Czyni się to wyłącznie wobec postaci największego formatu, zwykle przy okazji bardzo okrągłych rocznic – jak pięćdziesiąta czy setna itd. rocznica urodzin lub śmierci – nierzadko też czytelnie wpisując jednostkowe biografie w ramy pamięci politycznej, a więc podkreślając znaczenie działalności danej osoby dla zachowania lub odzyskania narodowej tożsamości, ewentualnie wspominając o uznaniu w świecie, które interpretować można jako rodzaj „reklamy dla Polski”.
Ogłoszenie postaci czy instytucji patronem roku to najwyższe przewidziane w tym systemie wyróżnienie. Tworzy ono coś, co można by nazwać „parasolem semantycznym” – szyldem, pod którym łączą się różne inicjatywy pamięciowe, budując dodatkowy kapitał społeczny.
Na straconej pozycji
Z tej perspektywy patrząc, Bolesław Leśmian – w nie dość okrągłą, 140. rocznicę urodzin, niepiszący poezji patriotycznej, a w dodatku niezwykle trudny do przełożenia i niecieszący się specjalną międzynarodową estymą – jako kandydat na patrona roku był od początku na pozycji straconej. To jasne dla każdego, kto wie choć trochę o funkcjonowaniu uchwał kommemoratywnych. Także senatorowie zgłaszający projekt uchwały nie mieli w tej kwestii specjalnych wątpliwości. Zajrzyjmy za kulisy senackiej debaty, która rozpoczęła się z dala od kamer i publicystycznego oburzenia – na kameralnym posiedzeniu Komisji Kultury i Środków Przekazu.
Zaraz po tym, jak senator Jerzy Fedorowicz odczytał projekt uchwały, jego koleżanki z Platformy Obywatelskiej, Barbara Borys-Damięcka i Barbara Zdrojewska, zwróciły uwagę na kwestię nadmiaru kandydatów na patronów roku. Jest to problem, który w sejmowych i senackich dyskusjach powraca niemal co roku przy okazji ustalania listy patronów. Zbyt duża liczba uhonorowanych osób prowadzi do rozmycia rangi tego aktu w społecznej świadomości.
Barbara Zdrojewska ujmuje to w ten sposób: „w ślad za tym, że Senat ogłasza dany rok np. Rokiem Bolesława Leśmiana, powinny pójść jakieś środki i zostać podjęte jakieś konkretne czynności. Wiadomo, że jeżeli my podejmiemy kilkadziesiąt takich uchwał, to będzie to bez sensu”. Senator Fedorowicz przyznaje jej rację. Stwierdza, że zasięgnął już opinii w tej sprawie na szczeblu lokalnym i okazuje się, że obchody Roku Leśmianowskiego planowały tylko związane z poetą Iłża, Hrubieszów i Zamość. Żadnych przygotowań do Roku Leśmiana nie było w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego ani w podległych mu agendach.
Senatorowie zwracają przy tej okazji uwagę na bardzo ważny aspekt uchwał upamiętniających. Otóż nie ma sensu wykonywanie pustego gestu ogłaszania kogoś patronem roku, jeżeli inicjatywa senacka – za którą nie idą żadne środki finansowe ani ramy instytucjonalne! – nie będzie tylko parasolem spinającym szerokie działania podejmowane na różnych szczeblach: przez trzeci sektor, instytucje samorządowe, duże agendy rządowe i instytucje kultury, aż po poziom ministerialny. Pojawia się też problem nieokrągłej rocznicy i sugestia, że Leśmian mógłby na swój rok poczekać jeszcze dziesięć lat, ale za to zostać uczczony mądrze, z zaangażowaniem znacznych środków. Jako przykład przywołany zostaje rok 2010 – ogłoszony Rokiem Chopina, w trakcie którego dzięki olbrzymim nakładom i dobrej koordynacji, udało się przeprowadzić wiele przedsięwzięć o bezprecedensowym rozmachu. To właśnie mam na myśli, kiedy o inicjatywach tego rodzaju piszę jako o „parasolach semantycznych”, które nie inicjują żadnych działań, mogą najwyżej nadać im spójną markę i wzmocnić synergię, rozpoznawalność, społeczne oddziaływanie…
Ostatecznie komisja decyduje, aby dodać Leśmiana do listy proponowanych patronów roku i przedstawić projekt – pomimo niewielkiej nadziei na jego powodzenie – stosownej uchwały na posiedzeniu plenarnym. Warto podkreślić, że cała debata przebiega w bardzo przyjaznej atmosferze (prace komisji odbywające się bez udziału dziennikarzy w ogóle mają zazwyczaj przebieg sympatyczny i pokojowy). Na tym etapie nie ma też mowy o jakichkolwiek podziałach według linii politycznych. Wszyscy zgadzają się co do wielkości Leśmiana i sensu jego uhonorowania. Dyskusja – prowadzona zresztą głównie w łonie Platformy Obywatelskiej – dotyczy wyłącznie ograniczonej liczby „miejsc” dla patronów roku i dbałości o nierozmywanie znaczenia samej instytucji uhonorowywania w ten sposób.
Kiedy na posiedzeniu Senatu rozpoczyna się głosowanie nad projektami uchwał, Leśmian jest w zasadzie na pozycji straconej. I rzeczywiście – przegrywa. To, co dzieje się na sali plenarnej, dalece odbiega jednak od prostej opowieści, którą usłyszymy potem w mediach.
Przede wszystkim – tak jak obawiali się tego członkowie senackiej komisji przygotowującej projekt uchwały – głosowanie zamieniło się w konkurs. Bolesław Leśmian musiał stanąć w szranki z lekarzem i społecznikiem Władysławem Biegańskim, generałem Józefem Hallerem, Tadeuszem Kościuszką, Matką Boską Częstochowską oraz Władysławem Raczkiewiczem. Ponieważ Senat może wskazać najwyżej pięciu patronów roku, jedna z postaci musiała przepaść.
Wątpliwości zgłaszane w debacie nad uchwałami w najmniejszym nawet stopniu nie dotyczyły osoby Leśmiana ani jego wielkości. W ogóle nikt nad uchwałą o Roku Leśmianowskim nie dyskutował! Jako pierwszy do głosu zapisał się senator Bogdan Klich z Platformy Obywatelskiej. Jego zamiarem nie było jednak zachęcanie kolegów i koleżanek do głosowania na Leśmiana (albo przeciw niemu), lecz – przeciwnie! – zwrócenie uwagi na problem nadmiaru uchwał, który powoduje ich „inflację”. Klichowi odpowiada Jan Maria Jackowski, senator Prawa i Sprawiedliwości:
Dobrze się stało, że [senator Klich] jako pierwszy zabrał głos, bo mogę do tej wypowiedzi się odnieść. Otóż chciałbym zwrócić uwagę na jedną kwestię: że my, niestety, po traumatycznym okresie PRL oraz po błędach, grubych kreskach i innych koncepcjach, które były realizowane po 1989 roku, nie wypracowaliśmy właściwego stosunku do naszej narodowej przeszłości. Ciągle go wypracowujemy i ciągle jest potrzeba przypominania postaci, które z różnych powodów – czy to w okresie PRL, czy to później, już po 1989 roku – nie znalazły w naszej zbiorowej pamięci miejsca, na które zasługują. I to jest odpowiedź na pytanie, skąd tyle tych uchwał. Przecież kiedy państwo – zwracam się tutaj do senatorów Platformy Obywatelskiej – mieli większość w Senacie, mogli państwo również podejmować chwalebne dzieło upamiętniania wybitnych postaci z naszej historii, wybitnych naukowców, literatów, polityków, generałów i dowódców, Polaków, dzięki którym Polska przez pokolenia mogła przetrwać.
Jackowski nie wspomina o Leśmianie i stara się uzasadnić raczej liczbę kandydatur – a więc wypełnienie wszystkich pięciu miejsc – niż argumentować na rzecz konkretnych postaci. Zarazem jednak nietrudno zauważyć, że przywołane przez niego kryteria stawiają poetę na straconej pozycji wobec „konkurentów” znacznie lepiej wpisujących się w wizję „narodowej przeszłości”.
Ostatecznie zgodnie z przewidywaniami Leśmian przegrywa w tym dość absurdalnym konkursie wielkości. Faktycznie, do jego porażki przyczyniły się raczej głosy PiS niż PO – choć głosowanie nie przebiegało wcale ściśle według linii partyjnych. Wielu senatorów wstrzymało się od głosu, zdarzył się senator PO głosujący przeciw, jak i senatorka PiS głosująca „za Leśmianem”.
Nie ulega wątpliwości, że kandydatura poety przepadła dlatego, że mniej pasowała do modelu pamięci, budowanego przez uchwały kommemoratywne. Dotyczy to w szczególności polityki pamięci Prawa i Sprawiedliwości, w mniejszym stopniu jednak także parlamentarnej polityki pamięci jako całości, kiedy patrzymy na nią od roku 1989.
Nikt jednak w Senacie nie umniejszał wielkości i zasług poety. Wkrótce zresztą – 26 stycznia 2017 r. – Sejm uczci go uchwałą upamiętniającą, podkreślając jego ogromny wkład w rozwój literatury polskiej. Ani w Sejmie, ani w Senacie nikt nie zarzucał Leśmianowi złego prowadzenia się, braku patriotyzmu, nikt też nie czynił zarzutów z jego żydowskiego pochodzenia. Tymczasem taki właśnie wypaczony obraz parlamentarnej debaty znaleźć możemy w wielu mediach.
Upolitycznianie Leśmiana
W „Gazecie Wyborczej” Michał Wilgocki wyostrza do maksimum reguły konkursu – który niechcący zorganizowali senatorzy – tytułując tekst na temat uchwał: Będzie Matka Boża Częstochowska, PiS przeciw Leśmianowi. Senat wybrał patronów roku 2017. Relacjonując przebieg głosowania, Wilgocki pisze: „Kandydaturę Leśmiana odrzucono – za głosowało 30 senatorów, przeciw – 42 (głównie z PiS). Dlaczego? Trudno stwierdzić, do dyskusji nie zapisał się nikt z tej partii”. Zapomina przy tym dodać, że z innej partii też nikt nie zapisał się do dyskusji, bo o uchwale w ogóle nie dyskutowano. Stanowi to częstą praktykę w przypadku uchwał kommemoratywnych, wokół których wnioskodawcy starają się unikać niepotrzebnych sporów.
O krok dalej idzie w swych rozważaniach Justyna Sobolewska na łamach „Polityki” (Leśmian jak wirus). „Co w Leśmianie przeszkadzało” – pyta retorycznie – „pochodzenie żydowskie? Że pisał erotyki? A może senatorowie po prostu tej poezji nie znają?”. Podobne wątki rozwija Bartosz Palocha, który w ten sposób rozważał przyczyny nieuchwalenia przez Senat Roku Leśmianowskiego na łamach „Krytyki Politycznej”:
Może poza żydowskim pochodzeniem, największą jego zbrodnią jest to, że nie chciał się wpisać w starą polską tradycję dwulicowości. Nie pisał wierszy o umęczonej Ojczyźnie, powstańcach, za to w całości zanurzył się w ludycznej kulturze pełnej fantastycznych postaci, które do dziś inspirują muzyków folkowych. Nie przyjmował też świętobliwej miny. W Polsce wybaczyć można wszelką rozpustę i każdą perwersję, byle na co dzień przybrać maskę świętobliwości i „słusznie prawić”. Leśmian nigdy nie udawał świętoszka, nie krył się z swoim zamiłowaniem do zmysłowości i uwielbieniem dla kobiet. A mimo podłego wzrostu i takiej też urody jego życie obfitowało w liczne romanse.
Bolek, rozpustny Żyd, zanurzający się w mitycznej Słowiańszczyźnie to już prawdziwe multi-kulti. I najwyraźniej jego sprawie nie pomógł nawet fakt, że doskonałą edycję Dzieł wszystkich przygotował Jacek Trznadel, opowiadający się po słusznej stronie sprawy smoleńskiej, a wydał to prestiżowy Państwowy Instytut Wydawniczy.
Ukoronowaniem procesu upolityczniania Leśmiana jest jednak tekst Stanisława Skarżyńskiego Dlaczego PiS nie chce Leśmiana jako patrona roku 2017 w „Gazecie Wyborczej”. Autor twierdzi – półżartem? – że zadecydowała osobista animozja Jarosława Kaczyńskiego, którego Leśmian demaskuje w osobie grafomana Tarabuka:
Nic dziwnego, że prawica nie chce, by Leśmian został patronem nadchodzącego roku. Nie chodzi przecież o to, że Polak z niego nie wzorowo narodowy, o jakim marzył Roman Dmowski, ale za to prawdziwy. Rzecz w tym, że nikt trafniej i złośliwiej nie sportretował Jarosława Kaczyńskiego niż Leśmian – właśnie w postaci wuja Tarabuka.
„Co za rymy bez sensu wuj Tarabuk przędzie! Głupstwo siedzi na głupstwie, błąd siedzi na błędzie, Osioł pisałby lepiej, a noga stołowa Więcej ma w sobie sensu niźli jego głowa!”.
Konia z rzędem temu, kto dziś lepiej ujmie w słowa to wszystko, co od roku mówi o Kaczyńskim i jego partii więcej niż pół Polski, a do tego cały cywilizowany, demokratyczny świat.
Tam, gdzie inni zobaczą poezję albo baśń, tam Skarżyński dostrzega heroiczną walkę całego świata przeciw Jarosławowi Kaczyńskiemu. Bo przecież nic więcej się nie liczy.
W przywołanych tekstach mowa niby o ponadczasowości poety i poezji. Niby Leśmiana bierze się w obronę przed polityką… Ale czy to nie polityka właśnie odnosi tu ostateczne zwycięstwo? Czy dla współczesnego odbiorcy Leśmian uzyskuje znaczenie tylko jako męczennik walki z prawicą, apostoł multi-kulti i rozluźnionych norm erotycznych? Czy naprawdę poezja może mieć dla nas sens tylko wtedy, gdy można przy jej użyciu dowalić politycznym przeciwnikom?
Niestety, nie jest to przypadek odosobniony. Zamieszanie wokół nieobecnego Roku Leśmianowskiego wpisuje się w długi ciąg podobnych praktyk „robienia na złość” partyjnym wrogom. Widzę w nim kolejną odsłonę wrzucania datków na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy na złość PiS, do czego zachęcał niedawno Tomasz Lis i rzesze jego naśladowców. Tak jak w medialnych relacjach z tegorocznego finału WOŚP pomaganie potrzebującym gubiło się w zderzeniu politycznych sympatii i antypatii, tak poezja Leśmiana pod piórami wielu publicystów – działających z pewnością w dobrej wierze – zostaje poddana ostatecznemu politycznemu rozbiorowi.
Czy największe polskie tytuły prasowe poświęciłyby Leśmianowi tyle miejsca, gdyby kwestii (nie)ogłoszenia go patronem roku nie towarzyszył dodatkowy kontekst polityczny? Czy poezja dałaby radę przebić się do opinii publicznej bez towarzystwa Smoleńska, Kaczyńskiego i multi-kulti?
Zrób to sam
Może jednak ostatecznie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? Poezja jest silniejsza i bardziej długowieczna niż polityka. Nie mam wątpliwości, że Leśmian otrząśnie się z publicystycznego kurzu, a podszyte doraźnością apele przyczynią się, paradoksalnie, do popularyzacji jego twórczości.
W przywołanych wyżej tekstach, nawet jeżeli nie podoba mi się ich wąski polityczny wymiar, kryje się bowiem głęboka prawda dotycząca siły przekory. „Znani ze swojej przekory Polacy już zaczęli się organizować, by świętować te rocznice niejako własnym sumptem” – zauważa Bartosz Palocha. „Senat nie chce Leśmiana jako patrona 2017 roku. Świętujmy więc sami, bez polityków PiS” – wtóruje mu Justyna Sobolewska. Ich tropem podążają dziesiątki inicjatyw i organizacji, a hasło „Zróbmy sobie własny Rok Leśmiana!” robi furorę w mediach społecznościowych. Paulina Domagalska na łamach „Gazety Wyborczej” pisała wręcz o obchodach robionych metodą „zrób to sam”.
Żydowski Instytut Historyczny stawia na „Urok Leśmiana”. Ubolewając, że „rok 2017 mógł być w Polsce rokiem Leśmiana oficjalnie”, ŻIH nie składa broni, lecz stwierdza, że „nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by w roku 2017 Leśmian był upamiętniony przez Żydowski Instytut Historyczny oraz wszystkich, którzy cenią sobie jego twórczość i doceniają jego wkład w polską kulturę”. W ramach programu odbywają się regularne spotkania z pisarzami i krytykami literackimi. Pamięć o poecie zyskuje lokalny wymiar przez przypomnienie historii księgarni na Tłomackiem, która należała przez pewien czas do dziadka poety, Bernarda Lessmana. Cyklowi towarzyszy przewrotny plakat ze słowami „proROK”, „półmROK”, „wzROK” itd., ironicznie przywołującymi obecność/nieobecność Roku Leśmiana.
Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi ogłasza „Samozwańczy Rok Leśmiana”, w ramach którego przygotowane zostaną wydarzenia artystyczne skierowana do osób niewidomych i słabowidzących oraz głuchych. Także i dla tej inicjatywy istotny okazuje się wymiar lokalny. W tym roku przypada bowiem stulecie pracy Leśmiana w łódzkim teatrze.
Zgodnie z wcześniejszymi planami Rok Leśmiana świętuje się w Iłży, Hrubieszowie i Zamościu (dziennikarskim nadużyciem jest prezentowanie tych inicjatyw jako odpowiedzi na nieobecność upamiętnień na szczeblu centralnym). Dzieje się to siłami władz samorządowych, ale także lokalnych organizacji pozarządowych czy wręcz poszczególnych osób – artystów, pasjonatów, działaczy kultury. Na tym szczeblu jeszcze wyraźniej rysuje się oddolny, lokalny wymiar kultu Leśmiana, w ramach którego jego twórczość odczytuje się nie przez pryzmat narodu i wielkiej literatury, lecz właśnie tego, co zakorzenione w konkretnym miejscu i czasie. Plastycznym wyrazem takiego myślenia o Leśmianie jest logo Iłżeckiego Roku Leśmianowskiego, w którym podpis poety układa się w charakterystyczny kształt górującej nad miastem wieży. W ten sposób Leśmian najdosłowniej, jak to możliwe, wpisany zostaje w lokalny krajobraz kulturowy.
Paradoksalnie więc na naszych oczach wydarza się właśnie to wszystko, na co uchwalenie Roku Leśmianowskiego miałoby być tylko odpowiedzią: inicjatywy oddolne, lokalne, spontaniczne, wynikające nie z odgórnego nakazu, lecz z rzeczywistej potrzeby (a w pewnym stopniu może i z politycznej przekory).
Nieistniejący Rok Leśmiana jest tym wszystkim, czym powinien być rok istniejący, a pewnie nawet czymś więcej. Bo ostatecznie to nieogłoszenie Roku Leśmianowskiego i wpisanie poety na listę „odrzuconych” okazało się doskonałym parasolem semantycznym, do którego nawiązują explicite wszystkie niemal wydarzenia.
Można więc zaryzykować twierdzenie, że senatorowie bardziej przysłużyli się pamięci poety, nie uchwalając roku jego pamięci, niżby to zrobili, podejmując decyzję przeciwną. Paradoksalnie to właśnie Leśmian nieupamiętniony, uwolniony od politycznego brzemienia, nieznośnej formuły akademii i apelów może zakorzenić się głęboko i rozpleniać bujnie.
Może więc słusznie Justyna Sobolewska nazwała Leśmiana wirusem? Wygląda bowiem na to, że mimo pewnych zawirowań poezja znowu wygrywa z polityką. W ostatecznym rachunku to Leśmian okpił senatorów i publicystów, skutecznie wykorzystując bieżące spory do propagowania swoich wierszy.
Marcin Napiórkowski
Marcin Napiórkowski – ur. 1985, dr hab., semiotyk, strukturalista, wykładowca w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi badania nad pamięcią zbiorową, kulturą popularną i współczesnymi mitami. Autor książek Mitologia współczesna, Władza wyobraźni i Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944–2014. Autor bloga www.mitologiawspolczesna.pl, poświęconego analizie zjawisk kultury pełniących dziś funkcję mitów. Mieszka w Warszawie.