Przyznaję, że pierwszy mój odruch na książkę ks. Jacka Bolewskiego Co po Wenecji… Śladem artystów i świętych to wewnętrzne: basta. Już dość, dość esejów o Włoszech, o Wenecji, bo przecież można z nich zrobić odrębną, wcale pokaźną biblioteczkę! Mamy i Herberta z Barbarzyńcą w ogrodzie, i Iwaszkiewicza, i Zagańczyka, i Bieńkowskiej O czym mówią kamienie Wenecji… A jednak książka Bolewskiego wnosi świeży powiew i warto po nią sięgnąć.
Tajemnicę sukcesu Bolewskiego zdaje się częściowo odsłaniać już sam tytuł. Wprawdzie fraza „śladem artystów i świętych” sugeruje treści typowe raczej dla przeciętnego przewodnika turystycznego, jednak lektura szybko to wrażenie zaciera, zastępując je głębszymi doznaniami. To książka o przecinaniu się, łączeniu, czy też raczej myleniu tropów na drogach świętości i drogach sztuki. Wystarczy przyjrzeć się, jak Bolewski wspomina Brodskiego.
„Wenecja przestała kojarzyć się Brodskiemu ze śmiercią, stała się dlań obrazem raju. To przejście było przejawem zdrowia, zwłaszcza natury duchowej. […] A szczególną rolę w odsłanianiu piękna weneckiego raju gra zimą światło. Brodski poświęca mu strony, w których powraca najwyraźniej echo jego strof o Wenecji. […] W pełni zimowego światła, pewnego popołudnia przed odjazdem, dane zostało Brodskiemu przeżycie dojmującego szczęścia, jakby dopełnienie tego, czego doświadczył pierwszego wieczoru po przyjeździe”.
Miasto, włączone przez poetycką wyobraźnię w chrześcijańską ikonosferę, staje się przestrzenią religijnego doświadczenia. Brodski-poeta staje się Brodskim-mistykiem, a Wenecja miejscem epifanii. Fascynującą sprawą jest przyglądać się, jak u Bolewskiego kolejne postaci znane z historii rysowane są cienką kreską, odzyskują własny kontur i zaczynają ożywać.
Cały tekst w miesięczniku WIĘŹ nr 11-12/2011 (dostępny także w wersji elektronicznej jako e-book)