(Mt 19,27)
Czasem się słyszy, że św. Piotr, zadając to pytanie, wykazał chciwość i nie miał pojęcia o bezinteresownej służbie. Niektóre świątobliwe dusze posuwały się aż do tego, że chciały służyć Bogu bez perspektywy zbawienia, właśnie dla tym większej miłości. A pielęgnując w ten sposób własną cnotę bezinteresowności, zapominały, że gdyby Bóg mógł się zgodzić na coś takiego, nie byłby tym kochającym Ojcem, którym jest. I tak można z wielkiej poświętliwości niechcący Bogu ubliżyć.
Cały problem w ogóle nie ma sensu. Nazywanie zbawienia “nagrodą” byłoby zasadne tylko wtedy, gdybyśmy budowali nasz stosunek do Boga na wzór stosunku do ziemskiego pracodawcy – za pracę płaca, za dodatkowy wysiłek premia, a po wzięciu premii grzecznie mówimy pracodawcy “Do widzenia” i odchodzimy na noc do domu, do swojego prywatnego, właściwego życia. Natomiast na gruncie miłości spotkanie dwóch kochających się istot – spotkanie na wieki już nieutracalne – jest wzajemnym darem tak wielkim, że tam nikt nie będzie miał głowy ani podliczać zasług, ani pytać o premie.