Zima 2024, nr 4

Zamów

Sięgać wysoko rozmowa

Z o. Mieczysławem Kożuchem – jezuitą, psychologiem i psychoterapeutą, związanym z Grupą „Odwaga”, rozmawiają Katarzyna Jabłońska i Cezary Gawryś

– Pomaga Ojciec osobom dotkniętym problemem homoseksualnym. Jak to się stało, że w życiu Ojca pojawiła się właśnie ta forma pracy?

Mieczysław Kożuch SJ: W naszym domu w Krakowie jest oprócz mnie jeszcze kilku ojców, którzy ukończyli psychologię na Gregorianum w Rzymie. I to właśnie oni założyli przed dziesięcioma laty Ośrodek Konsultacji Psychologicznej. Pośród zgłaszających się do tego Ośrodka były także osoby o tendencjach homoseksualnych. Miałem więc z nimi kontakt i ja.

– >Od prawie dwóch lat jest Ojciec również zaangażowany w Grupę „Odwaga”.

– „Odwaga” to nie był mój pomysł, lecz inicjatywa kilku Pań z Instytutu świeckiego ks. Franciszka Blachnickiego. Jak wiadomo, Ruch „Światło-Życie” ma w perspektywie wyzwolenie człowieka w Chrystusie. Instytut ks. Blachnickiego realizuje charyzmat swego założyciela, doskonale wyczuwając ducha czasu. Ponieważ homoseksualizm – jak się wydaje – dotyka dzisiaj coraz większą liczbę osób, postanowiono podejść do tego problemu w duchu Ewangelii, czyli autentycznej służby człowiekowi. Zostałem do tej inicjatywy zaproszony.

– Skąd, zdaniem Ojca, biorą się skłonności homoseksualne? Jak Ojciec sam je definiuje?

– Homoseksualizm jest zjawiskiem ogromnie złożonym. Dzisiaj dość często twierdzi się, że homoseksualizm przekazywany jest genetycznie, czy też uwarunkowany jest życiem płodowym dziecka i stąd wysnuwa się z kolei wniosek, że tutaj już nic się nie da zmienić. Wobec tego seksuolog czy terapeuta, do którego zgłasza się człowiek, odczuwający homoseksualne skłonności, jest często w stanie zaproponować komuś takiemu jedynie ich zaakceptowanie. „Żyj z tym, bo wszelkie wysiłki są i tak bezowocne” – słyszy nierzadko borykająca się z homoseksualizmem osoba. Takie podejście do homoseksualizmu to w moim odczuciu wynik pewnej mody.

Uczciwy psychiatra czy psycholog, jeśli chce podejść do tego fenomenu profesjonalnie, nie może poprzestać na stwierdzeniu, że homoseksualizm jest wrodzony, ponieważ jest to po prostu nieprawda. Wielu psychiatrów powołuje się na oświadczenie Światowej Organizacji Zdrowia z 1993 roku, które głosi, że homoseksualizm nie jest chorobą, w związku z tym trzeba przyjąć ten fenomen. itd. Jednak taka postawa w praktyce oznacza po prostu zaniechanie pomocy człowiekowi. Jest bowiem wielu ludzi – spotykam ich często – którzy chcą wyjść z homoseksualizmu. I są pośród nich również tacy, którym się to udaje.

Homoseksualizm ma swoje źródła w pewnej niedojrzałości, objawiającej się na trzech poziomach: fizjologicznym, psychologicznym i duchowym. Oto bowiem człowiek zupełnie zdrowy, mający normalne odruchy fizjologiczne, nie może współżyć z płcią przeciwną. Czy to nie dziwne? Mężczyzna mający tendencje homoseksualne zazwyczaj nie jest swobodny w kontaktach z kobietami. Wydaje się, że znakomicie się z nimi komunikuje, jednak kiedy pojawia się możliwość bliższej więzi, objawiająca się chociażby gestami, jakie w takiej sytuacji pojawiają się między mężczyzna i kobietą – ów mężczyzna bardzo szybko się z takiej relacji wycofuje. To są te dwa pierwsze poziomy – fizjologiczny i psychiczny. I wreszcie poziom trzeci – duchowy. Wszyscy ludzie wyznają jakieś wartości. My katolicy, i szerzej – chrześcijanie, próbujemy żyć według zasad Ewangelii i Dziesięciorga Przykazań, pośród których jest również i to odnoszące się do sfery naszej seksualności: „Nie cudzołóż”. Tymczasem ludzie borykający się ze swoim homoseksualizmem bardzo często nie są w stanie zachowywać Bożych przykazań w dziedzinie seksualnej. Jeśli zatem jako wierzący chrześcijanie twierdzimy: tutaj nic się nie da zrobić, to oznacza, że albo Bóg stawia tym ludziom wymagania zupełnie nierealne, albo coś tu jest do odkrycia.

Jestem chrześcijaninem, a jednocześnie próbuję być uczciwy w tym, co robię jako psycholog i psychoterapeuta. Uważam zatem homoseksualizm za problem złożony, ale nie zgadzam się z tezą, że jest on uwarunkowaniem niezmiennym. Dlatego staram się tym ludziom pomagać.

Dom

– Na czym konkretnie polega ta pomoc?

– Osoby z problemami homoseksualnymi zazwyczaj mają ogromne kłopoty nie tylko z akceptacją swojej płciowości, ale również swojego wyglądu i w ogóle wielu cech w sobie, są często ogromnie zalęknione. Tak więc pierwszy etap pracy to po prostu bycie z tym człowiekiem i wysłuchanie go – stworzenie mu możliwości, żeby mógł wypowiedzieć swoje emocje, lęki, żeby mógł mówić wprost o swoich homoseksualnych skłonnościach. Ważne jest, że dzieje się to w grupie, pośród osób doświadczających podobnych problemów. Kolejną istotną sprawą jest rzeczowe wytłumaczenie istoty fenomenu, jakim jest homoseksualizm. Bez rozumienia rzeczy nie można bowiem się rozwijać. Tak więc ten pierwszy etap polega na wspieraniu człowieka, który próbuje mierzyć się ze swoim homoseksualizmem.

Ludzie borykający się z homoseksualizmem z reguły nie mieli pełnego domu, dlatego bardzo ważne jest miejsce naszych spotkań – dom na Sławinku (dzielnica Lublina), w którym doświadczamy prawdziwie domowej atmosfery. Podczas naszego pobytu tam włączamy się po prostu w życie tego domu, w zwykłe codzienne czynności – przyrządzanie posiłków, sprzątanie, prace w ogrodzie. To sprawia, że czujemy się tam u siebie. Spośród mieszkających tam osób – cztery kobiety szczególnie nam towarzyszą. Pozostają dyskretnie w tle, ale przy różnych nadarzających się okazjach okazują mężczyznom z „Odwagi” swoją akceptację, szacunek i wielką serdeczność. A przecież ci mężczyźni szukają właśnie kobiet – niektórzy z nich w przyszłości chcieliby się żenić, a nawet jeśli któryś zdecyduje się na przykład pójść do seminarium, to tam również kobiety nie może wziąć w nawias.

Brak pełnego domu rozumiem tutaj jako zaburzenie pewnego bardzo istotnego wymiaru relacji z rodzicem tej samej płci – chłopca z ojcem, dziewczynki z matką. Te relacje były często niepełne, czasami niemal w ogóle ich nie było albo były wręcz chore. Nie spotkałem jeszcze – i to już zostało potwierdzone przez badania – chłopca o tendencjach homoseksualnych, który miałby dobrą relację ze swoim ojcem. Zawsze była to relacja niedojrzała, niepełna. Podobnie w przypadku dziewcząt o skłonnościach homoseksualnych – zachwiana jest ich relacja z matką. Doświadczenie domu było więc u tych osób nieudane – często ojciec był po prostu nieobecny albo miał szkodliwy wpływ na dziecko. Osoby ze skłonnościami homoseksualnymi nierzadko również mówią, że jako dzieci często nie były cenione, nie czuły, żeby były dla swojego rodzica kimś jedynym, niepowtarzalnym, ważnym.

Nasza grupa spotyka się raz w miesiącu przez trzy dni: piątek, sobota i niedziela. W tym czasie przede wszystkim jesteśmy razem. Na początku nie było to łatwe, chłopcy przeżywali różne opory i zahamowania w byciu w grupie. Jednak po kilku miesiącach dało się zauważyć, że zaczynają się oni tym wspólnym przebywaniem cieszyć. To jest etap pierwszy. Kiedy jednak członkowie grupy staną się już trochę silniejsi, bardziej odważni w wyrażaniu siebie – zazwyczaj trwa to przynajmniej rok – przychodzi czas na kolejny etap. Oznacza on terapię, której celem jest „przepracowanie” emocji, próba odnalezienia swojej własnej tożsamości, scalenia siebie. Jako osoba prowadząca grupę wsparcia nie mogę jednocześnie podjąć się tej pracy, ale na szczęście znaleźliśmy świetnego psychologa. Od września tego roku rozpocznie się więc terapia grupowa, której celem będzie scalenie osobowości, uczenie się komunikowania z sobą samym i innymi oraz większej asertywności. Od roku istnieje już właśnie taka terapeutyczna grupa kobiet.

W naszym domu na Sławinku ważny jest dla nas także wymiar duchowy, przestrzeń modlitwy, świadomie przeżywany kontakt z Bogiem. Mamy tu kaplicę z Najświętszym Sakramentem. Nasze spotkanie zaczynamy Mszą świętą, przez mniej więcej trzy godziny adorujemy Pana Jezusa, spotykamy się na wspólnym zebraniu, potem są indywidualne rozmowy ze mną. Zasadniczym dniem formacyjnym jest sobota. W tym dniu akcent położony jest na pracę w grupie. W niedzielę mamy także wspólne spotkanie. Całość kończymy Mszą świętą i wspólnym obiadem.

W naszej pracy opieramy się na metodzie Richarda Cohena, którego książka wkrótce ukaże się także w polskim przekładzie, nakładem Wydawnictwa WAM w Krakowie i Wydawnictwa Światło-Życie Instytutu im. ks. F. Blachnickiego. Cohen jest człowiekiem, który przeżył kilka lat w relacji homoseksualnej, a potem dzięki ogromnemu wysiłkowi terapeutycznemu i łasce Bożej, którą wyraźnie podkreśla, odszedł od zachowań homoseksualnych, ożenił się i ma wspaniałą zdrową rodzinę.

Grupa

– Wspomniał Ojciec o terapii grupowej. Tymczasem pojawiają się niekiedy opinie, często bardzo światłych ludzi, służących zresztą pomocą duszpasterską bądź psychologiczną osobom o orientacji homoseksualnej, że terapia grupowa nie jest tutaj dobrym narzędziem – jedynie terapia indywidualna.

– Najlepiej byłoby łączyć te dwa rodzaje terapii. Terapia grupowa ułatwia komunikację, pozwala zrozumieć, nazwać, ewentualnie zmieniać – przynajmniej w sensie technicznym – swoje zachowania w grupie. Jeśli ktoś jest wycofany czy agresywny, najlepiej może się to ujawnić właśnie w grupie. Praca terapeutyczna w grupie pomaga jej uczestnikom rozpoznać swoje uczuciowe zablokowania i „wyprostować” relacje z innymi. Natomiast grupa z pewnością nie daje takich możliwości jak terapia indywidualna w odkrywaniu motywacji podświadomych. To wymaga czasu i koncentracji na pojedynczej osobie. Wiele może tutaj pomóc właśnie terapia indywidualna, prowadzona jednak przez terapeutę, który wie, że tendencje homoseksualne można zmienić lub przynajmniej znacząco osłabić.

Warto też dodać – wyraźnie formułuje to Cohen – że w przypadku osób o tendencjach homoseksualnych nie wystarcza terapia typu psychoanalitycznego. Ten rodzaj terapii zakłada, jak wiadomo, dystans pomiędzy pacjentem a terapeutą. Tymczasem ludzie o tendencjach homoseksualnych mają ogromne problemy z wyrażaniem swoich emocji, zwłaszcza na poziomie pozawerbalnym. Dlatego terapeuta powinien nawiązać z pacjentem, oczywiście w sposób fachowy, także komunikację pozawerbalną. Nie wystarczy tylko pomóc mu w uświadomieniu sobie problemów, w dochodzeniu do motywacji podświadomych. Terapia w tym ujęciu to w pewnym sensie nadrobienie tego wszystkiego, czego dany człowiek nie przeżył w relacji z rodzicami w dzieciństwie – chłopiec z ojcem, dziewczynka z matką. Terapeuta realnie zastępuje tu ojca względnie matkę.

W metodzie Cohena jest taki etap, który nazywa się terapią naprawczą. Dokonuje się on m. in. poprzez kontakt fizyczny. Gesty są przecież niezwykle ważnym elementem komunikowania się ze sobą nawzajem. Jak ważne są w przypadku osób homoseksualnych, uświadomiłem sobie, obserwując Cohena na konferencji w Lublinie. W trakcie swego wystąpienia objął z wielką serdecznością stojących obok siebie mężczyzn – zobaczyłem wówczas, jakie ten gest miał dla nich znaczenie. W grupie takie gesty są naturalne i bezpieczne. Trudno wyobrazić je sobie podczas terapii indywidualnej – mogłyby zostać odebrane dwuznacznie i rzeczywiście mogłyby być dwuznaczne.

Dodać trzeba, że tego rodzaju gesty nie mogą być byle jakie. Tu nie chodzi o to, aby dać chwilowe pocieszenie. Chodzi o metodyczne i mądre uczenie człowieka bycia sobą i bycia z drugim.

– Z tego, co Ojciec mówi, wynika, że w przypadku terapii osób homoseksualnych ważna jest również płeć terapeuty?

– Rzeczywiście jest to ważne. Dobrze jest, żeby terapię kobiet z problemami homoseksualnymi przynajmniej na początku prowadziła kobieta, a mężczyzn – mężczyzna. Wiadomo – jest to fakt potwierdzony naukowo – że dla człowieka o tendencjach homoseksualnych świat płci przeciwnej jest zagrożeniem. W obecności nawet najwspanialszej terapeutki homoseksualni mężczyzn będą zatem spięci. Natomiast terapeuta-mężczyzna, jako mężczyzna właśnie, lepiej rozumie innych mężczyzn, i oni z kolei też czują się z nim swobodniej. Wtedy łatwiejsze jest wychodzenie z różnych zahamowań psychicznych. Na późniejszych etapach jest natomiast wręcz wskazane, aby mężczyźni uczestniczyli w terapii razem z kobietami – kiedy już lepiej rozumieją siebie, kiedy nabierają odwagi, a ich tożsamość staje się wyraźniejsza. Wtedy również w takiej mieszanej grupie płeć terapeuty nie ma już takiego znaczenia.

– Wspominał Ojciec, jak ważny w przypadku terapii osób homoseksualnych jest kontakt fizyczny. Nie jest on chyba zarezerwowany dla relacji pacjent-terapeuta, ale dochodzi do niego również pomiędzy uczestnikami grupy. A oni nierzadko są pod tym względem bardzo podejrzliwi wobec samych siebie i wobec siebie nawzajem. Czy nie boją się, że takie gesty mogą mieć podtekst erotyczny?

– Przede wszystkim musi być jasne, że oni nie są dla siebie terapeutami i nie mają odgrywać takiej roli. Grupa jest również po to, żeby pomagać im przyzwyczajać się do lęków, uczyć się żyć ze swoim ciałem, umieć je rozumieć, żeby przestali bać się własnego ciała, podszytego lękiem na skutek wcześniejszych doświadczeń. Nie powinni się bać, nawet gdyby gestowi przytulenia miały towarzyszyć odczucia homoseksualne, ponieważ celem takich gestów nie jest budzenie doznań seksualnych, lecz nauczenie się komunikacji pozawerbalnej. Trzeba jednak do całej sprawy podchodzić uczciwie, tak aby nie było dwuznaczności. Ważne jest, żeby być uczciwym i wobec drugiego, i wobec siebie.

Osoby, które są w naszej grupie, bardzo obawiają się pojawienia się we wzajemnych relacjach uczuć homoseksualnych, ponieważ przychodzą tutaj po to, aby się od nich wyzwolić. Dlatego przy kwalifikowaniu kogoś do uczestnictwa w grupie trzeba zwracać wielką uwagę na jego motywację wchodzenia w grupę.

– Jakie są kryteria przyjmowania do Grupy „Odwaga”?

– Przyjmowana jest osoba, która jasno formułuje swoje pragnienie: pomóżcie mi rozwiązać mój problem homoseksualizmu. Nie ma natomiast kryteriów wyznaniowych. W tej chwili nie ma wprawdzie w naszej grupie ludzi niewierzących, ale są osoby niepraktykujące. Teraz bardzo powoli przygotowują się do uczestnictwa w sakramentach. Szanuję ten proces. Niedawno zadzwonił pewien pastor z zapytaniem, czy wyznawcy innych religii niż katolicka mogą przyłączyć się do naszej grupy. Jeśli tak się stanie, będzie to dla nas wszystkich wielkie i ważne wyzwanie. Trzeba będzie stworzyć jakąś formę modlitwy możliwą do zaakceptowania dla wszystkich, żeby nie dzielić się na dwie grupy z powodów wyznaniowych. Dobrze byłoby, abyśmy się na siebie otwierali.

Rodzina

– Homoseksualizm może oznaczać udrękę dla osoby, która jest nim dotknięta, jest też zazwyczaj szokiem i dramatem dla dowiadującej się o tym rodziny. Problem jest tym trudniejszy, że źródeł homoseksualizmu upatruje się w nieprawidłowym funkcjonowaniu rodziny. A przecież skłonności homoseksualne pojawiają się również u osób pochodzących z tzw. porządnych, kochających się rodzin. Rodzice stają zatem wobec bolesnego pytania: w czym zawiniliśmy?

– Wiadomość o homoseksualizmie dziecka to zazwyczaj prawdziwy dramat dla rodziców. Nie powinni jednak oni obarczać się moralną odpowiedzialnością za ten fakt. Nie da się natomiast uciec przed prawdą, że homoseksualne skłonności dziecka mają związek z jakimiś słabościami rodziny, bardziej lub mniej przez jej członków zawinionymi. Oprócz wyraźnych błędów wychowawczych, może to być na przykład w przypadku chłopców – styl wychowania najmłodszego albo długo oczekiwanego dziecka. Miałem ostatnio do czynienia z takimi właśnie przypadkami. Taki chłopczyk jest rozpieszczany, nie stawia się mu żadnych wymagań. Ma pod ręką internet, a w nim dostęp do wszelkiego rodzaju pornografii. Chłopak niemający również często oparcia w ojcu wchodzi w świat, który daje przyjemność i łatwo może zostać wciągnięty przez starszego od siebie mężczyznę w środowisko homoseksualne. W tym środowisku spotyka go miłe przyjęcie, nie stawia mu się żadnych wymagań, natomiast poucza się go o jego prawach. Jest w „Odwadze” chłopak, który mówi: ze strony tych ludzi nie spotkało mnie nic złego! Żeby takiego młodego człowieka odciągnąć od tego przyjemnego świata związanego z homoseksualizmem, nie wystarczą zakazy i groźby ze strony rodziców – tutaj potrzebne jest alternatywne środowisko, w którym będzie się dobrze czuł. Właśnie taką funkcję ma pełnić nasza grupa wsparcia.

– Jak powinni zachować się rodzice, dowiedziawszy się, na przykład że ich syn jest aktywnym homoseksualistą?

– Po pierwsze, nie powinni swemu dziecku niczego ani narzucać, ani zakazywać. Zwłaszcza ojcowie mają tutaj tendencję do rozwiązań „siłowych”. Tymczasem tego nie załatwi się krzykiem ani jedną „męską rozmową”. Jeśli chłopak już wszedł w takie środowisko, to zazwyczaj jest z nim tak emocjonalnie związany, że nie jest w stanie szybko się wycofać. Po drugie, rodzice powinni spokojnie i z szacunkiem, ale zarazem jasno i wyraźnie tłumaczyć, że homoseksualizm nie rozwiąże jego problemów i nie zaspokoi najgłębszych pragnień. Jeżeli dziecko poczuje się akceptowane, łatwiej z czasem zrozumie to, co widzą rodzice – mianowicie, że homoseksualizm nie jest żadnym rozwiązaniem, że nie jest właściwym sposobem na przeżywanie siebie i swojej seksualności. Przede wszystkim jednak rodzice powinni po prostu być ze swoim dzieckiem, które im się w pewnym sensie „nie udało”. Ogromną rolę do odegrania w przypadku chłopca ma ojciec, tyle że on, niestety, często w takich sytuacjach odcina się od syna.

Planujemy w „Odwadze” specjalne sesje również dla rodziców, na których będą się oni mogli dowiedzieć, że nie jest to kwestia wyłącznie seksualna, ale także psychiczna; że homoseksualizm dziecka to nie ich wina, a jedynie skutek jakiejś ich słabości, która skądinąd jest rzeczą ludzką i z którą trzeba coś zrobić.

– Założeniem i celem Grupy „Odwaga” jest zmiana orientacji jej uczestników z homoseksualnej na heteroseksualną. W oświadczeniu Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy USA, zatytułowanym „Homoseksualizm i nadzieja” – dostępnym w internecie także po polsku (www.oaza.de/odwaga/Podstawy) – bardzo rzetelnym od strony naukowej, a zarazem patrzącym z dużym optymizmem na możliwość leczenia skłonności homoseksualnych, czytamy jednak, że skuteczność terapii jest tutaj podobna, jak w przypadku wszelkiego rodzaju nerwicowych zaburzeń osobowości, czyli około 30 procent. Co w takim razie z pozostałymi 70 procentami? W dokumentach Kościoła mówi się zresztą wyraźnie o „głęboko zakorzenionych” tendencjach homoseksualnych, kiedy mimo dobrej woli i fachowej pomocy orientacji zmienić się nie da. Jak mają żyć tacy ludzie?

Krzyż

– Ja w moich pragnieniach sięgam wysoko. Jeśli ktoś sięga nisko, to. szkoda. Oczywiście jestem świadomy, że sprawa nie jest prosta. Statystyki powinny być traktowane poważnie, ale nie dogmatycznie.

Raz jeszcze chciałbym powtórzyć: możliwa jest całkowita zmiana orientacji z homoseksualnej na heteroseksualną. Trzeba mówić o tym coraz głośniej. Czyni się wielką krzywdę, oznajmiając osobie o skłonnościach homoseksualnych – zwłaszcza młodej – że w tym względzie nic nie da się zrobić. Mówię to nie dlatego, że jestem człowiekiem wierzącym. Dokonywanie się takiej zmiany orientacji potwierdzają autorytety naukowe i środowiska terapeutyczne.

Zdarzają się przypadki, że skłonności homoseksualne częściowo pozostaną i będą się objawiały u osoby żyjącej w małżeństwie i mającej zasadniczy ton heteroseksualny – szczególnie w momentach zmęczenia, depresji, porażek. Nie unieważnia to jednak zmian, które już się dokonały. Taki trudny czas trzeba nauczyć się znosić. Nie popadać w zwątpienie tylko nieść swój krzyż. Każdy z nas ma przecież jakiś krzyż.

Może się również zdarzyć, że człowiek nie będzie w stanie uporać się ze swoimi skłonnościami homoseksualnymi i one w nim pozostaną na zawsze. Wierzę jednak głęboko, że te tendencje można opanowywać, więcej – znam osoby, którym się to udaje. Można nauczyć się wytrzymywać napięcie wynikające z nierozładowanego popędu seksualnego. Powiedzieć sobie: będę żył w celibacie – wprawdzie go nie wybrałem, ale się nań godzę. To oczywiście bardzo trudne, ale możliwe. Nie jestem idealistą – jestem realistą, który wierzy w moc człowieka i w moc Boga.

– Do tego potrzebna jest z pewnością duża dojrzałość i równowaga wewnętrzna. A sam Ojciec mówił, że tendencje homoseksualne są z reguły wyrazem zaburzenia całej emocjonalności człowieka. Czyż osobom, które mają „głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne”, nie jest o wiele trudniej opanowywać swój popęd niż innym ludziom? Kościół wzywa takie osoby do życia w czystości. Czy to wezwanie do niesienia krzyża nie jest jednak wobec nich czymś nadludzkim? Można odnieść wrażenie, że jest to powiedziane zbyt łatwo, jeśli jednocześnie nie pomaga się takim osobom dźwigać ich krzyża. Co Kościół ma tutaj do zaoferowania?

– To ważne pytanie. Rzeczywiście, są osoby o orientacji homoseksualnej tak słabe psychicznie, cierpiące na przykład na depresję, że muszą być z kimś drugim, żeby w ogóle móc jakoś egzystować. Dlatego wymagania czystości, które jako chrześcijanie sobie stawiamy, mogą się czasami wydawać nieludzkie w stosunku do możliwości takiego człowieka. Klasyczna odpowiedź brzmi: przykazanie „Nie cudzołóż”, pojęte najszerzej, w tym także: „Nie cudzołóż z tą samą płcią”, nie zależy od Kościoła, ale jest dane od Boga i Kościół nie może tego przykazania zawiesić. Ale zarazem trzeba przyznać, że Kościół w Polsce za mało obecnie robi, aby tworzyć środowiska, gdzie ci ludzie otrzymywaliby od dojrzałych braci i sióstr wsparcie, pomoc, poczucie wspólnoty, ciepło i miłość – ale bez współżycia seksualnego, którego spontanicznie by pragnęli.

W społeczeństwie, w jakim żyjemy, niesłychanie ważny jest element wspólnotowy. Dlatego trzeba koniecznie zadbać o to, aby ci ludzie mieli dla siebie jakąś alternatywną propozycję – nie tylko getto homoseksualne, w którym się izolują.

– Kościół wyraźnie mówi o szacunku i delikatności, z jaką osoby homoseksualne winny być traktowane. Jak ten szacunek i ta delikatność mają się przejawiać w praktyce? Mówi się nam, że mamy nie akceptować zachowań, ale szanować osobę. Jednak postawa oznaczająca akceptację osoby i nieakceptację jej stylu życia w spotkaniu z bardzo konkretnym człowiekiem, nierzadko nam bliskim, okazuje się niesłychanie trudna.

– Myślę, że „Odwaga” wskazuje właśnie ten kierunek, ale jedna grupa w Lublinie to zdecydowanie za mało. Uważam, że w każdej diecezji w Polsce powinna powstać grupa na wzór amerykańskiego ruchu Courage, którego twórcą jest John F. Harvey. Księża marianie wydali jakiś czas temu jego książkę pt. „Prawda o homoseksualizmie”, ale wciąż na ten temat za mało się u nas mówi, pisze oraz zbyt mało robi się w tej dziedzinie. To są grupy dla ludzi, którzy zgadzają się z tezą, że homoseksualizm nie jest alternatywną propozycją na życie, i że trzeba zawsze zachowywać przykazania Boże. Jeśli ktoś uważa inaczej, jest to jego wolny wybór.

Sam spotkałem wiele osób, które chciałyby z tego wyjść. A jeśli ludzie chcą wyjść, to muszą mieć środowisko, gdzie byłoby to realne. U nas w Polsce taka pomoc jest wciąż w powijakach. My, księża, często nie potrafimy dziś w konfesjonale zaoferować takim osobom nic innego, niż tylko zachęty i nakazy typu „popraw się”. Nie mamy gdzie odesłać tych, którzy chcieliby realnej pomocy. Ksiądz musi żądać poprawy, bo to jest warunkiem sakramentu pokuty, ale jeśli jest człowiekiem myślącym, wie, że ten człowiek nie da rady sam się poprawić. Taki człowiek, aby wytrzymać, musi mieć systematyczną pomoc. Uważam, że każdy z biskupów powinien w swoim sumieniu zatroszczyć się o tę sprawę. Takie ośrodki pomocy powinny istnieć w każdej diecezji i powinno ich być dużo.

– Czy zdaniem Ojca powinno zostać powołane specjalne duszpasterstwo dla osób homoseksualnych? Parę lat temu grupy homoseksualistów chrześcijan zwróciły się z taką prośbą do Kościoła, ale wówczas Episkopat odmówił.

– W działaniach duszpasterskich powinno się – w moim odczuciu – zwracać szczególną uwagę na tę problematykę. Zdarzało się jednak, że specjalne duszpasterstwo osób homoseksualnych stawało się parawanem dla podejrzanych działań duszpasterskich, stąd zapewne obawy księży biskupów. Znany jest przypadek działań Richarda Woodsa OP, autora książki „O miłości, która nie śmiała wymawiać swego imienia”, na którą chętnie powołują się niektórzy homoseksualiści-chrześcijanie. Woods wychodzi z założenia, że „co naturalne, to dobre”, dlatego duszpasterstwo osób homoseksualnych miałoby polegać tylko na tym, by rozwijać naturę, bo natura sama jest mądra. Taka opcja bardzo zubaża spojrzenie na człowieka. W duszpasterstwie osób homoseksualnych musimy wyraźnie mówić, że my nie jesteśmy nad Bogiem i że Bóg, który jest jedyną mądrością, ma prawo żądać od nas trudu, by stale wzrastać i upodabniać się do naszego Pierwowzoru, Jezusa Chrystusa.

Dlaczego?

– Wiele osób stawia pytanie: dlaczego postępowanie kogoś, kto nie prowadzi rozwiązłego trybu życia, lecz żyje w związku z jednym partnerem, dochowując mu wierności, uznawane jest za „obiektywnie nieuporządkowane” i nigdy nie może być zaakceptowane przez Kościół?

– Po pierwsze, są to mimo wszystko związki symbiotyczne: jeden człowiek żyje tu kosztem drugiego. Altruizm występujący w związkach homoseksualnych jest „odświętny”, czyli krótkotrwały, natomiast codzienność w tych związkach jest zazwyczaj przygnębiająca. Ten altruizm jest też w jakimś sensie posesywny: jestem ofiarny dla drugiego, ale liczę, że ten drugi będzie mi nieustannie pomagał żyć, a jeśli mi nie pomaga, wpadam w rozpacz. Zjawiskiem nagminnym w związkach homoseksualnych jest niezdrowa zazdrość, która w zasadniczy sposób uderza w suwerenność drugiej osoby, wyraża bowiem postawę: musisz ze mną być, bo ja nie jestem w stanie żyć bez ciebie. Logikę tę dobrze obrazuje telewizyjny spektakl „Beztlenowce” (reż. Ingmar Villqist).

Agresywność gett homoseksualnych jest zresztą według mnie dowodem na to, że środowiska te same podskórnie czują, iż nie mają racji i że ich nieszczęście nie jest tylko rezultatem opresji ze strony społeczeństwa, na które oni usiłują przerzucić winę.

Dalej – są to związki niepłodne. Homoseksualista ze swoim partnerem nigdy nie będzie miał dziecka. Stąd bierze się idea adopcji, po to, aby mieć jednak jakiś cel, jakieś przedłużenie.

Wreszcie jest wymiar moralny. Bóg stworzył nas jako mężczyznę i jako kobietę. Bóg nie chce, abyśmy współżyli seksualnie poza małżeństwem, które jest związkiem kobiety i mężczyzny.

– Zrozumienie tego, czym w istocie jest homoseksualizm, może pogłębić i rozjaśnić naszą wiedzę o człowieku. Może więc ujawnienie się skali tego problemu w naszych czasach jest jakimś wyzwaniem?

– Homoseksualizm pokazuje przede wszystkim, jak istotna jest rola zdrowej rodziny, rola ojca i matki w kształtowaniu osobowości dziecka, i to od samego jego poczęcia.

Natomiast kulturowa ekspansja homoseksualizmu, która moim zdaniem ma obecnie miejsce, to rezultat przyjęcia dwóch fałszywych reguł życiowych. Pierwsza z nich brzmi: doświadczaj wszystkiego, a będziesz kimś – a to jest fałsz antropologiczny. Człowiek bowiem, żeby się rozwijać, musi dokonywać wyborów, musi z czegoś rezygnować. I drugie założenie – nie tylko doświadczaj, ale używaj, rób, co ci się podoba, jedynym kryterium jest twoja przyjemność. Nie ma więc żadnych norm, zakazów, granic w sensie psychologicznym, tego, że pewnych rzeczy robić nie wypada, nie wolno. Jeśli więc te dwie reguły wpajane są człowiekowi od dziecka, to dlaczego miałby zmagać się z czymś, co w sobie odkrywa, co stanowi dla niego – choćby w pierwszym momencie – źródło przyjemności. Taki człowiek staje się bardziej podatny na pokusę homoseksualizmu, jeśli ona się pojawia.

Wesprzyj Więź

Myślę więc, że homoseksualizm jest jakąś niedojrzałością także w wymiarze społecznym, która staje się dla nas wszystkich tragicznym wyzwaniem. Cywilizacja musi dbać o samą siebie. Musi mieć pewne normy, żeby przeżyć. Bez nich się udusi. Źle jest jednak, gdy jedynym kryterium postępowania i prawdy pozostaje sam człowiek.

Rozmawiali Katarzyna Jabłońska i Cezary Gawryś

______________________________________
Mieczysław Kożuch SJ – ur. 1948 r., jezuita, wyświęcony na kapłana w 1976 r. Studiował w Krakowie, Paryżu i Rzymie. Uzyskał magisteria z teologii i psychologii oraz doktorat z filozofii. Był rektorem kolegium księży jezuitów w Krakowie (1984-1990) oraz prowincjałem prowincji Polski Południowej Księży Jezuitów (1990-1996). Opublikował wiele artykułów z dziedziny formacji chrześcijańskiej oraz książkę „Chrześcijańska formacja indywidualna”. Mieszka w Krakowie.

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.