Zima 2024, nr 4

Zamów

Dzieci innego Boga? rozmowa

(fragment)

– Jak odnieść się do nadziei, która kryje się w oczekiwaniu wielu rodziców, że ich dorosłe dziecko przestanie być homoseksualne?

J. Prusak SJ: Nie gaszę tej nadziei, tego nie wolno mi robić ze względów terapeutycznych. Uczciwie mówię, że sam nie mam tutaj doświadczenia. Jeśli ktoś szuka terapeuty, który jest przekonany, że takiej zmiany jest w stanie dokonać, to muszę go tam odesłać. Ze swej strony mogę jedynie pomóc młodemu człowiekowi w poznawaniu tego, co przeżywa; być może w trakcie naszej pracy coś ulegnie zmianie, nie mogę jednak tego zagwarantować.

– Istnieje katolicka propozycja pomocy, która istotnym jej elementem czyni dążenie do zmiany orientacji. Richard Cohen, który korzystając z osobistych doświadczeń opracował własną metodę terapii, twierdzi, że zmiana orientacji jest w zasięgu możliwości każdego młodego człowieka, który ma tego typu problem. Wystarczy, żeby on tego chciał.

C. Żechowski: Trudno mi się wypowiadać o terapii naprawczej, ponieważ jej nie znam. Jestem jednak zdania, że terapia nie powinna z góry przesądzać, co się w jej trakcie dokona. W czasie terapii, która ma pomóc w określeniu swojej tożsamości seksualnej, jedni odkryją zapewne, że są heteroseksualni i będą mogli umocnić się w takiej orientacji. Będą jednak i tacy, którzy wyraźnie zdeklarują się jako osoby homoseksualne.
Założenie, że wszystkie osoby mogą być „wyleczone” wydaje mi się zbyt optymistyczne. Przypomnę tu, że użycie terminu „wyleczony” z punktu widzenia psychiatrii jest nieprawidłowe, gdyż nie uznaje ona homoseksualizmu za zaburzenie psychiczne. Są osoby, które nie będą szukały takiej terapii, ponieważ zgadzają się z własną orientacją seksualną.

– Są też i takie, które swojej orientacji nie akceptują, poddają się terapii i mimo to nie mogą się swoich homoseksualnych skłonności wyzbyć…

J. Prusak SJ: Prawdą jest, że skuteczność terapii w znacznej mierze zależy od motywacji pacjenta. Deklarację Richarda Cohena traktuję jednak z dystansem. Po pierwsze, nie podaje on żadnych badań, wobec tego jego wypowiedzi to raczej obietnice niż fakty. Po drugie, nie bierze on – jak sadzę – pod uwagę właśnie tych osób, o których wspominał pan doktor Żechowski: dla których ich homoseksualna orientacja nie stanowi dyskomfortu, ponieważ się z nią utożsamiają. Po trzecie, istniejące badania pokazują, że większość zmian dokonuje się nie u osób stricte homoseksualnych, lecz u biseksualnych. A powoływanie się na świadectwa tych, którzy korzystając z metody Cohena weszli w związki małżeńskie, nie jest jeszcze dowodem na zmianę orientacji.
W odróżnieniu od środowisk katolickich zajmujących się terapią naprawczą, nie uważam, że w każdym przypadku prowadzi ona do zmiany i że jest to nie tylko jedyny, ale także właściwy sposób podejścia do problemu. Dla osób mocno zmotywowanych religijnie terapia naprawcza może okazać się skuteczna, trudno tu jednak o jakiekolwiek gwarancje. Nieetyczne jest twierdzenie, że zmiana się z pewnością dokona, byleby tylko włożyć w terapię wystarczająco dużo siły. Z badań wynika, że mniej więcej do dwudziestego piątego roku życia ludzie myślą o zmianie orientacji seksualnej. Po czterdziestym roku życia raczej już nie. Proponując terapię naprawczą trzeba być ostrożnym, aby jej nie ideologizować. Nie przedstawiać jej jako jedynego modelu oddziaływania psychoterapeutycznego ani nie czynić zeń psychoterapii chrześcijańskiej.

C. Żechowski: Całkowicie się zgadzam. Niedopuszczalna jest w terapii sytuacja, która potęguje w pacjencie poczucie winy. Doprowadzić to może bowiem do tego, że broniąc się przed tym poczuciem winy, sam przed sobą gotów będzie deklarować coś, co jest nieprawdą.

– A to z kolei może doprowadzić go do podjęcia kroków, które bywają tragiczne w skutkach nie tylko dla niego. Może na przykład wejść w związek małżeński, a potem nie znaleźć w sobie dość siły, aby w nim trwać, kiedy stłumione skłonności powrócą ze wzmożoną siłą.

J. Prusak SJ: Wszystko to prawda. Powtórzę: jakiekolwiek ideologizowanie terapii jest niedopuszczalne i nieetyczne. Pamiętajmy jednak także o drugiej stronie zjawiska: skoro homoseksualizm zniknął z klasyfikacji zaburzeń psychicznych, większość lekarzy czy terapeutów nie chce podjąć się interwencji – nie mogą przecież leczyć czegoś, czego nie ma. Warto tu jednak dokonać rozróżnienia – podjęcie się pomocy człowiekowi, który nie akceptuje swoich homoseksualnych skłonności, nie musi oznaczać, że lekarz czy terapeuta traktuje homoseksualizm jako zaburzenie psychiczne. Człowiek ma prawo do cierpienia z powodu swojego homoseksualizmu, ma prawo nie identyfikować się z nim. Zadaniem lekarza jest po pierwsze nie szkodzić, czyli leczyć. Twierdzenie: „cierpisz, ale nie na homoseksualizm” uważam za nadużycie, jeśli nie idzie za nim gruntowne rozpoznanie psychodynamicznych uwarunkowań pacjenta.

– Wyobraźmy sobie sytuację, w której młody człowiek ma silną motywację do zmiany swojej orientacji seksualnej. Podejmuje często długoletnią, nierzadko heroiczną wręcz terapię, okazuje się jednak, że ten wysiłek nie przynosi upragnionego rezultatu. Co w takiej sytuacji? Teraz rodzice nie mają złudzeń. Już nie ma nadziei, że dziecko nie będzie homoseksualne, oni jednak nadal uważają, że trzeba je ratować.

C. Żechowski: Skoro terapia nie przyniosła oczekiwanego rezultatu, młody człowiek zmuszony jest szukać w sobie zgody na to, że będzie musiał żyć z tą orientacją i ze wszystkim, co ta sytuacja w nim wyzwala: buntem, rozpaczą, poczuciem niespełnienia, krzywdy albo przeciwnie – z decyzją, że szukać będzie spełnienia, i z jej wszystkimi konsekwencjami. Dla rodziców oznacza to alternatywę – albo mogą go takim zaakceptować, albo odrzucić. Teraz problem jest jeszcze poważniejszy – dla młodego człowieka, któremu pomimo prób nie udało się wyzbyć homoseksualnych skłonności, oznacza nie tylko konieczność negocjowania własnego wyobrażenia samego siebie, ale też negocjowania swojego wyobrażenia w oczach rodziców. Żadna ze stron nie ma złudzeń albo tych złudzeń musi się pozbyć. Jeśli się ich nie pozbędzie, pojawią się kolejne problemy.

– Na przykład?

C. Żechowski: Zdarza się, że w imię niezgody na homoseksualność dziecka rodzice odmawiają mu prawa do opuszczenia rodzinnego gniazda. Wydaje się im, że mają do tego prawo, ponieważ chcą mu pomóc. Są przekonani, że mają wręcz obowiązek nie zgadzać się na to, jak chce żyć ich dorosły już syn czy córka. Prawda jest jednak taka, że rodzice traktują wówczas dziecko jako swoją własność. Chociaż ono jest już dorosłym człowiekiem, nie pozwalają ani jemu, ani sobie na wzajemną separację. A ona musi się dokonać, jeśli rodzice naprawdę pragną dobra dziecka.
Wraz z otrzymaniem przez rodziców od swego dorastającego czy dorosłego dziecka wiadomości „jestem gejem, jestem lesbijką” w życiu rodziców zaczyna się bardzo trudny okres, który zapewne szybko się nie zakończy. Oni wtedy bardzo potrzebują jakiejś pomocy. Obietnice składane na wyrost przez niektórych, że dziecko można naprawić, tak jak się naprawia przedmioty, zegarek oddany do zegarmistrza, który można odebrać po pewnym czasie i już jest wszystko dobrze – są naiwne i nieetyczne. Może być tak, że tę trudną drogę konstruowania obrazu dziecka na nowo rodzice będą odbywali sami albo wraz ze swoim dzieckiem. To drugie również jest możliwe.
Wrócę jeszcze na chwilę do metafory żałoby, ponieważ wydaje mi ona tutaj bardzo ważnym elementem konstruowania na nowo relacji rodziców z ich dorosłym dzieckiem, a także dla rekonstruowania przez rodziców obrazu swojego dziecka. Rodzic żegna się wtedy z pewnymi swoimi pragnieniami, które wiązał z dzieckiem. Musi pogodzić się na przykład z tym, że nie będzie miał wnuków, że być może niejeden obarczać go będzie winą za orientację dziecka. Rodzice będą musieli poznać i zaakceptować partnera syna czy partnerkę córki. Będą się musieli pogodzić z tym, że ich dziecko narażone jest na sytuacje dla nich nieznane i często w ich mniemaniu niebezpieczne; nierzadko zresztą to odczucie jest uzasadnione – zagrożenie AIDS, brak tolerancji społecznej itp. Lęków będzie bardzo dużo, oprócz tego każdy rodzic zmierzyć się będzie musiał z silnym poczuciem winy. Cała ta sytuacja doprowadzić może do kryzysu małżeńskiego, wzajemnego obwiniania się.

J. Prusak SJ: Rzeczywiście istnieje tendencja, aby genezy homoseksualizmu szukać w bardzo popularnym schemacie: słaby ojciec, silna, dominująca matka. Nawet jeśli odzwierciedla on pewną dynamikę funkcjonowania systemu rodzinnego i emocjonalności dziecka, to jeszcze nie jest dowodem na genezę jego homoseksualnych skłonności. A taka wiedza źle sprzedawana bywa bardzo dużym obciążeniem dla rodziców, nierzadko bywa zarzewiem konfliktu w małżeństwie. Przestrzegałbym przed takimi działaniami.

– Tak jednak jest, że rodzice osób homoseksualnych bardzo często siebie obarczają winą za ten stan rzeczy…

J. Prusak SJ: Inni rodzice pytają: co zrobiłem, że moje dziecko jest złodziejem? Tak to już bywa z rodzicami: jedni za wszelkie niepowodzenia dziecka winią je samo, inni mają skłonność całą winę brać na siebie.

C. Żechowski: Rodzice dzieci z wadami genetycznymi także mają bardzo duże poczucie winy i zastanawiają się, co takiego złego zrobili, że dziecko je ma. Dzieje się tak nawet wtedy, kiedy rodzice doskonale wiedzą, że to irracjonalne.

ULTIMATUM

– Na ile rodzice mają prawo, w ramach troski o dorastające, a często nawet dorosłe dziecko, ingerować w jego wybory, w jego życie? Na ile dzieci mogą ingerować w życie rodziców? Zdarza się, że kiedy dziecko sugeruje rodzicowi, iż ten potrzebuje pomocy, bo cała ta sytuacja powoduje u niego na przykład depresję, rodzic czuje się głęboko dotknięty taką sugestią czy konkretną propozycją, na przykład wizyty u psychiatry. Nie dość, że został już i tak przez dziecko zraniony wiadomością o jego homoseksualizmie, to ono, zamiast samo poddać się leczeniu, sugeruje je jemu.

J. Prusak SJ: Dziecko ma prawo powiedzieć rodzicom, że w jego mniemaniu potrzebują dla siebie pomocy. Pytanie tylko, jak to sformułuje i z czego ta propozycja wynika. Komunikat w rodzaju: powinniście się leczyć, bo zobaczcie, co mi zrobiliście – jest raniący i niesprawiedliwy. Oznacza, że młody człowiek – być może nie mogąc udźwignąć tego, co go spotkało – ewidentnie chce w ten sposób ukarać rodziców: przynajmniej raz czujcie się gorzej ode mnie. Z całą pewnością dziecko nie może stawiać rodzicom ultimatum, podobnie jak i oni nie powinni go stawiać jemu . Tu chodzi o szacunek jednych do drugich a nie o to, kto się ma leczyć. Propozycja terapii powinna być wynikiem troski, a nie stygmatyzacji.
Jeśli rodzice spostrzegą, że z ich dorastającym dzieckiem dzieje się coś niepokojącego, nie widzę problemu w tym, żeby szukali dla niego pomocy, tym bardziej że proces rozwoju psychoseksualnego nie jest tu jeszcze zakończony. Sytuacja osoby dorosłej jest już jednak inna. Rozumiem oczywiście desperację rodziców, którzy mówią: albo poddasz się terapii, albo nie jesteś już naszym dzieckiem – taka postawa rzadko wynika ze złej woli, raczej jest efektem bezradności.

C. Żechowski: Kryzys w rodzinie, który może być związany z ujawnieniem tożsamości psychoseksualnej dziecka, bywa też okazją do tego, żeby wszystkie kłopoty i napięcia, które przeżywają rodzice, również ich małżeńskie problemy, złożyć na karb tej jednej sprawy. Nierzadko rodzice ulegają złudzeniu: rozwiążmy tę jedną sprawę, a będzie wspaniale. Istnieje tu duże podobieństwo do sytuacji rodzin, w których dziecko cierpi na zaburzenia odżywania. Rodzice często mówią: jeżeli ty wyjdziesz z anoreksji czy bulimii, wszystko w naszym życiu się naprawi. Tymczasem jedne problemy znikają, ale pojawiają się nowe.

J. Prusak SJ: Sugestia: pomóż sobie, a pomożesz nam – jest formą manipulacji. Jest dużym obciążeniem dla tego, kto jest jej adresatem. Znam osoby, które wzięły taki komunikat na serio, nie po to jednak, żeby pomóc sobie, lecz rodzicom. W ten sposób nie można jednak im pomóc, nie można przecież cierpieć w zastępstwie. Taki argument nie jest również właściwą motywacją do terapii. Młodemu człowiekowi trudno uczciwie zagwarantować, że za tydzień, miesiąc czy nawet rok sytuacja się zmieni. Trudno mu też żyć z myślą, że przyczynia cierpienia rodzicom. Sam w takiej sytuacji namawiam młodego człowieka do podjęcia terapii, która będzie przestrzenią pracy z tym, co on przeżywa. Być może ta terapia przełoży się na funkcjonowanie rodziców. A jeśli tak się nie stanie, na pewno przełoży się na funkcjonowanie tej osoby. Na pewno nie można „kupować” oferty rodziców, trzeba jednak starać się ich zrozumieć.

– W przypadku rodziców wierzących akceptacja homoseksualizmu dziecka napotyka na kolejne problemy. Taki rodzic żyje nierzadko w rozdarciu między potrzebą wierności zasadom wiary a miłością do dziecka. Żyje też w lęku, że nie mogąc przyjąć dziecka takim jakie ono jest, traci z nim więź.

J. Prusak SJ: Sytuacja, kiedy młody człowiek odkrywa, że nie udaje mu się uporać ze swoimi homoseksualnymi skłonnościami, ale ze względów światopoglądowych decyduje się na życie w samotności, choć bolesna, jest dla rodziców łatwiejsza do akceptacji, niż ta, kiedy dziecko decyduje się na życie w związku. Wielu katolickich rodziców nie radzi sobie z taką sytuacją. Jako ksiądz mówię wówczas rodzicom, że to jest dalej ich dorosłe dziecko. Powiedzmy jasno: rodzice nie ponoszą winy ani odpowiedzialności moralnej za to, co ich dziecko robi ze swoim życiem. A lęk, że będą potępieni, ponieważ przyzwalają na homoseksualizm dziecka, bo nie są w stanie radykalnie od niego się odciąć, choć zrozumiały, nie ma teologicznego uzasadnienia.
Rodzice mogą nie zgodzić się na to, aby na rodzinną wigilię syn czy córka przyprowadzili swoją partnerkę czy partnera, ale niedobrą sytuacją byłoby, gdyby nie pozwolili na to, żeby ono samo w niej uczestniczyło.

– A jeśli się godzą, bo na przykład zdają sobie sprawę, że inaczej ich dziecko spędzi tę wigilię nie przy rodzinnym stole, ale ze swoim partnerem?

C. Żechowski: Wydaje się, że z podobną sytuacją zderza się dziecko, kiedy jego rodzice rozwiedli się i żyją w nowych związkach małżeńskich. Z jednej strony czuje z nimi bardzo silną więź , z drugiej nie jest na ogół w stanie zaakceptować tego nowego związku, nowej żony ojca czy nowego męża matki.

J. Prusak SJ: Warunek stawiany czasem przez rodziców: przyjmiemy ciebie, ale bez partnera, oznacza, że rodzice robią wszystko, aby niejako nie dopuszczać do swojej świadomości faktu, że syn czy córka kogoś ma, zachowują się trochę tak, jakby tej drugiej osoby nie było. Bywa i tak, że przejawem niezgody rodziców na homoseksualizm dziecka jest deklaracja w rodzaju: jeśli wybrałeś partnera, a nie nas, to z nim spędzaj święta.
Niedobrze jednak, jeśli w imię religii rozbija się rodzinę. Często mówię rodzicom: to, że zaprosicie swoje dziecko na wigilię, nie znaczy, że akceptujecie to, co ono robi ze swoim życiem. Jakkolwiek rozumiecie kondycję swojego dziecka, w planach Pana Boga jesteście jego rodzicami. Tego Pan Bóg nie odwołał . Czwarte przykazanie o czci dzieci do rodziców działa również w odwrotną stronę. Rodzicom należy się ze strony dziecka cześć, a dziecku ze strony rodziców – szacunek.

IMPERATYW

C. Żechowski: Często homoseksualizm postrzegamy poprzez samą nazwę, traktując go tak jakby chodziło w nim nade wszystko o seksualność, jakby to ona była na pierwszym planie. A tutaj chodzi przecież – trzeba to mocno podkreślić – również o głęboką więź emocjonalną. Tej więzi taka osoba nie jest w stanie nawiązać, ani budować z osobą płci przeciwnej; obecne jest w niej również romantyczne zakochanie. Brak akceptacji ze strony rodziców prowadzi do konfliktu dwóch więzi. Młody człowiek staje wobec bardzo trudnego wyboru, musi którąś z tych więzi zerwać.

– Pogodzenie kondycji homoseksualnej – której nie udaje się zmienić albo którą ktoś decyduje się zaakceptować – z wymaganiami wiary okazuje się w praktyce bardzo trudne. Chcąc żyć w zgodzie z nauczaniem Kościoła katolickiego takie osoby powinny żyć w celibacie. Czy tak radykalny wymóg zmierzania ku doskonałości chrześcijańskiej nie jest wezwaniem do heroizmu, któremu sprostać w stanie są jedynie nieliczni?

Wesprzyj Więź

J. Prusak SJ: Stajemy tu rzeczywiście przed niesłychanie trudnym pytaniem: czy osoba homoseksualna przez to, że jest homoseksualna, powołana jest do celibatu. Pewne jest, że żaden człowiek nie jest powołany do samotności, bez względu na to, jaką ma orientację. Niektórzy, na przykład katoliccy duchowni czy zakonnice, powołani są wprawdzie do celibatu, nie jest on jednak tożsamy z powołaniem do samotności.
Każda osoba homoseksualna, a więc również i ta, która właśnie ze względu na religię nie będzie wchodziła w intymne, czyli erotyczne relacje homoseksualne, ma imperatyw wchodzenia w głębokie relacje emocjonalnie. Homoseksualna kondycja nie zwalnia człowieka z rozwoju. Może się oczywiście zdarzyć, że na drodze tego rozwoju dojdzie do sytuacji, w której stanie ona na rozdrożu, uzna bowiem, że nie może się rozwijać żyjąc w celibacie.
Człowiek, aby uzyskać dojrzałość, musi mieć bliskie relacje z osobami obu płci. Osoba homoseksualna nie różni się tutaj od heteroseksualnej. Dlatego sam tak mocno podkreślam wymóg pracy nad bliskością. W przypadku osób homoseksualnych nie jest to takie oczywiste, często one same boją się bliskości. Świadczą o tym również badania na temat liczby partnerów seksualnych homoseksualnych mężczyzn; wśród kobiet wygląda to inaczej. Dlatego podkreślam, aby osoba homoseksualna wzięła na siebie odpowiedzialność za wchodzenie w bliskie relacje, po to właśnie, żeby ona sama z homoseksualizmu nie zrobiła wyłącznie ,,seksualizmu”, z naciskiem na przeżycia o charakterze jedynie erotycznym.

Jacek Prusak SJ – jezuita, teolog, pracownik socjalny z wykształceniem psychiatrycznym (Boston College), doktorant psychologii UJ, kończy podyplomowe studia z zakresu psychoterapii w Polskim Towarzystwie Psychiatrycznym, redaktor „Tygodnika Powszechnego”. Mieszka w Krakowie.

Cezary Żechowski – psychiatra, dr nauk med., terapeuta, pracuje w Klinice Psychiatrii Dzieci i Młodzieży Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie.

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.