Świat i byt nie są ślepo posłuszne nakazom technokratów czy techników polityki. Nie po to istnieją, by spełniać ich zamiary. Buntują się.
Przemówienie wygłoszone 27 października 1992 roku w Institut de France w Paryżu z okazji przyznania Havlowi członkostwa zagranicznego francuskiej Akademii Nauk Moralnych i Politycznych. Oryginał opublikowany w „Le Monde” 29 października 1992 r.
Przybywam do Państwa z kraju, który przez długie lata żył w oczekiwaniu wolności. Niech mi więc wolno będzie, korzystając z dzisiejszej okazji, przedstawić krótkie rozmyślanie na temat zjawiska czekania.
Istnieje wiele sposobów czekania. Czekanie na Godota, będącego uosobieniem wyzwolenia czy też powszechnego zbawienia, mieści się na jednym krańcu szerokiej palety obejmującej różne formy czekania. Dla wielu z nas, którzy żyliśmy w przestrzeni komunistycznej, czekanie było często, a może nawet stale, bliskie temu właśnie skrajnemu rozumieniu. Ludzie zaszczuci, stłamszeni, skolonizowani od wewnątrz przez system totalitarny, tracili wszelką nadzieję na znalezienie jakiegoś wyjścia, tracili wolę działania, a nawet poczucie, że jakiekolwiek działanie leży w ogóle w ich mocy. Jednym słowem, tracili nadzieję.
Chciałem przyspieszyć Historię, tak jak dziecko, które ciągnie roślinę, żeby szybciej rosła
Nie przestawali jednak potrzebować tej nadziei, nie mogli przestać jej potrzebować, gdyż życie wyzbyte nadziei traci sens. Właśnie dlatego czekali na Godota. Nie umiejąc już wykrzesać nadziei w sobie, oczekiwali jej ze strony nieokreślonego wybawienia, które miało przyjść z zewnątrz. Ale Godot – ten, na którego się czeka – nigdy nie przychodzi, po prostu dlatego, że nie istnieje. On jest tylko substytutem nadziei. Jako wytwór naszej niemocy, nie jest nadzieją, lecz ułudą. Jest strzępem materiału, który ma służyć do załatania rozdartej duszy, gdy tymczasem sam jest dziurawy. Tak wygląda nadzieja ludzi pogrążonych w beznadziejności.
Potrzeba mówienia prawdy
Na drugim krańcu palety mamy inny rodzaj czekania: czekanie jako cierpliwość. To czekanie ożywione jest wiarą, że czymś zasadniczym jest stawianie oporu poprzez mówienie prawdy, że po prostu tak właśnie trzeba postępować, bez oglądania się na to, czy zaangażowanie to przyniesie jakieś owoce w bliższej czy dalszej przyszłości, a może w ogóle okaże się daremne. To czekanie oparte jest na silnym przeświadczeniu: bez względu na to, czy buntownicza prawda będzie kiedykolwiek uznana, niezależnie od tego, czy pewnego dnia zatriumfuje ona czy też przeciwnie, jak już bywało tyle razy, zostanie zduszona – trzeba tę prawdę powtarzać, i ma to sens samo w sobie, choćby ten, że stanowi szczelinę w królestwie powszechnego zakłamania.
Na drugim miejscu dopiero wymieniłbym czekanie oparte na przekonaniu, że zasiane ziarno się zakorzeni i pewnego dnia zakiełkuje. Nikt nie wie, kiedy to się stanie. Przyjdzie kiedyś taki dzień. Być może będzie to już udziałem innych pokoleń. Taka postawa, którą dla ułatwienia będę tu nazywał dysydencką, zakładała i kultywowała cierpliwość. Ta postawa nauczyła nas cierpliwości. Nauczyła nas czekać. Czekanie jako cierpliwość. Czekanie jako stan nadziei, a nie jako wyraz poddania się beznadziejności. Można powiedzieć, że czekanie na Godota nie ma sensu, to okłamywanie samego siebie, a więc strata czasu, podczas gdy ten drugi rodzaj czekania ma sens. To nie słodkie kłamstwo, lecz gorzkie życie w prawdzie, które jest nie stratą czasu, lecz jego wypełnieniem.
Czekać, aż wzejdzie ziarno, które jest z istoty dobre, to coś innego niż „czekać na Godota”. Czekanie na Godota to czekanie na zakwitnięcie lilii, której nie posadziliśmy.
Polityka jako niekończący się proces
Chciałbym uniknąć nieporozumień: obywatele żyjący w strefie komunistycznej nie dzielili się na tych, którzy czekali na Godota z jednej strony, i dysydentów z drugiej. Wszyscy byliśmy w pewnej mierze raz czekającymi na Godota, a raz dysydentami, jedni zajmowali bardziej pierwszą postawę, inni – drugą. Jednakże całe to doświadczenie można by sprowadzić do stwierdzenia, że czekanie nie zawsze ma tę samą wartość.
Moje rozważania nie wynikają z jakiejś nagłej potrzeby nostalgicznego przywoływania przeszłości. Pragnę natomiast z doświadczenia, jakie było naszym udziałem, wydobyć coś istotnego na dziś i na przyszłość.
Pozwolą Państwo, że będę mówił przez chwilę w pierwszej osobie. Otóż, choć sam byłem wyćwiczony w tej umiejętności cierpliwego czekania i głęboko przekonany o jego sensie, to jednak muszę wyznać, że przez ostatnie trzy lata, a więc od czasu pokojowej rewolucji antytotalitarnej – coraz bardziej popadałem w zniecierpliwienie graniczące z rozpaczą. Zadręczałem się tym, że zmiany przebiegają o wiele za wolno, że mój kraj nie ma ciągle nowej demokratycznej konstytucji, że Czechom i Słowakom nie udaje się porozumieć w sprawie dalszej koegzystencji w tym samym państwie, że nie dość szybko zbliżamy się do demokratycznego świata Zachodu i jego struktur, że nie potrafimy uporać się z przeszłością, że zbyt wolno pozbywamy się resztek dawnego systemu i całej nędzy moralnej, jaką po sobie pozostawił.
Pragnąłem rozpaczliwie, aby choć jeden z tych celów został zrealizowany. Aby można go było skreślić z listy jako problem rozwiązany, czyli zlikwidowany. Aby praca, którą wykonywałem stojąc na czele państwa, doprowadziła wreszcie do jakiegoś widocznego rezultatu, nie dającego się zakwestionować, namacalnego i niepodważalnego, a więc do czegoś zakończonego. Trudno mi było pogodzić się z myślą, że polityka to proces niekończący się, podobnie jak Historia, proces, który nigdy nie pozwala powiedzieć: oto coś zostało ukończone.
Tak jakbym zapomniał, co to jest czekanie – to jedyne, które ma sens.
Potrzeba pokory
Dziś, z dystansu mogę sobie to wszystko spokojnie przemyśleć. I zaczynam rozumieć, że moja niecierpliwość doprowadziła mnie do stanu, który sam zawsze poddawałem krytycznej analizie. Popadłem mianowicie w ten rodzaj niecierpliwości, jakże destrukcyjnej, która typowa jest dla nowoczesnej cywilizacji technokratycznej, zadufanej w swoim racjonalizmie, przekonanej, zupełnie niesłusznie, że świat jest czymś w rodzaju wielkiej krzyżówki, w której dla każdego problemu jest tylko jedno poprawne rozwiązanie – rzekomo obiektywne; i że to ja sam decyduję o jego realizacji.
Choć nie zdawałem sobie z tego sprawy, de facto popadłem w perwersyjne poczucie pewności, że jestem absolutnym panem rzeczywistości, a moim jedynym powołaniem jest udoskonalić tę rzeczywistość według jakiejś gotowej formuły. Skoro zaś tylko ode mnie zależy wybór właściwej chwili – nie widziałem powodu, by nie dokonać dzieła od razu. Krótko mówiąc uznałem, że jestem panem czasu.
I to był wielki błąd. Albowiem świat, byt i historia mają czas własny, w który my możemy się wprawdzie włączać w twórczy sposób, ale nad którym nikt nie może w pełni zapanować. Świat i byt nie są ślepo posłuszne nakazom technokratów czy techników polityki, nie po to istnieją, by spełniać ich zamiary. Buntują się przeciwko nim, nie poddają się ich upraszczającym wyjaśnieniom. Toteż nawet jeśli świat, byt i historia niosą niespodzianki i tajemnice zaskakujące nowoczesne myślenie – które jest w gruncie rzeczy racjonalistyczne – to zarazem płyną jakimś właściwym sobie, krętym, podziemnym nurtem. Gdybyśmy chcieli zlikwidować tę nieprzeniknioną „krętość” za pomocą jakiejś piekielnej zapory, podjęlibyśmy ogromne ryzyko: od wyschnięcia wód podziemnych aż po tragiczne zmiany w biosferze.
Potrzeba czekania
Zastanawiając się nad moją niecierpliwością jako polityka, dochodzę do przekonania, że współczesny i przyszły homo politicus – pozwolą Państwo, że posłużę się pojęciem: homo politicus postnowoczesny – musi nauczyć się czekać, w najlepszym i najgłębszym znaczeniu tego słowa. Nie chodzi już o czekanie na Godota, ale o czekanie, które będzie wyrazem szacunku dla immanentnego ruchu wszystkiego, co istnieje, dla natury rzeczy, dla ich samodzielnego bytu i własnej dynamiki, która oporna jest na wszelką gwałtowną manipulację. Tak czekać, to dać szansę każdemu zjawisku, aby ukazało swoją własną naturę, ujawniło swą prawdziwą substancję. Postępowanie postnowoczesnego człowieka polityki powinno wynikać nie z bezosobowej analizy, lecz z osobistej wizji. Zamiast umacniać się pychą, powinno karmić się pokorą.
Świat bowiem różni się czymś od maszyny i nie poddaje się naszej absolutnej kontroli. Nie da się go całkowicie przebudować na podstawie jakiegoś technicznego pomysłu. Utopiści, którzy w ten sposób myślą, powodują w końcu straszliwe cierpienia. Rozum, jeśli oderwie się od ludzkiej duszy – która z istoty jest jedyna i niepowtarzalna – i uczyni się głównym motorem wszelkiego działania politycznego, musi doprowadzić do przemocy.
Utopiści, którzy myślą, że świat poddaje się naszej absolutnej kontroli, powodują straszliwe cierpienia
Świat buntuje się przeciwko porządkowi narzuconemu mu przez mózg, który, jak się wydaje, zapomniał, że jest zaledwie skromną cząstką tej nieskończenie bogatej konstrukcji, którą zwiemy światem. Im bardziej poddajemy świat władzy kategorii racjonalnych, z im większą bezwzględnością i niecierpliwością to czynimy, tym większe są wybuchy nieracjonalności, jakimi świat nas zaskakuje.
Potrzeba słuchania
Ja, sarkastyczny krytyk wszystkich pełnych pychy egzegetów tego świata, który jest naszym światem, musiałem sobie w pewnym momencie przypomnieć, że ten świat trzeba nie tylko wyjaśniać, ale także rozumieć. Nie wystarczy narzucić mu nasze słowa. Trzeba też nastawiać ucha i wsłuchiwać się w polifonię jego głosów, jakże często sprzecznych. Nie wystarczy opisywać za pomocą naukowych terminów mechanizm rzeczy i zjawisk – należy je także poczuć, doświadczyć ich istoty.
Nie należy trzymać się kurczowo kalendarza, który sami ustaliliśmy dla naszego oddziaływania na świat, trzeba się również otworzyć na nieskończenie bardziej zawiły kalendarz, który świat ustala sam dla siebie, kalendarz będący integralną częścią tysięcy autonomicznych kalendarzy rządzących nieskończoną liczbą zjawisk przyrodniczych, historycznych i ludzkich.
Nie należy czekać na Godota.
Godot nie przyjdzie, bo nie istnieje.
Nie da się go też wymyślić. Typowym przykładem Godota wymyślonego, który w końcu nadszedł, a więc Godota fałszywego, który twierdził, że nas zbawi, a tylko niszczył i dziesiątkował – był komunizm.
I tak z przerażeniem doszedłem do wniosku, że moja niecierpliwość dotycząca przywracania demokracji miała w sobie coś komunistycznego. Lub też, ogólniej mówiąc, coś racjonalistycznego, oświeceniowego. Chciałem przyspieszyć Historię, tak jak dziecko, które ciągnie roślinę, żeby szybciej rosła.
Myślę, że musimy uczyć się czekać, tak jak uczymy się tworzyć. Trzeba cierpliwie siać ziarno, troskliwie podlewać ziemię tam, gdzie ziarno zostało posiane, a roślinom zostawić odpowiednią ilość czasu. Rośliny nie da się oszukać, i tak samo nie da się oszukać Historii. Ale można ją podlewać. Cierpliwie, dzień po dniu. Ze zrozumieniem, z pokorą, ale także z miłością.
Jeśli politycy i obywatele nauczą się czekać – w najlepszym znaczeniu tego słowa – przejawiając w ten sposób szacunek dla immanentnego ładu świata i jego niezmierzonej głębi; jeśli zrozumieją, że wszystko na tym świecie ma swój własny czas i że, choć ważne jest to, czego oni oczekują od świata i od Historii, to równie ważne jest wiedzieć, jakie nadzieje ze swej strony żywią świat i Historia – wówczas ludzkość może nie skończy tak źle, jak sobie niekiedy wyobrażamy.
Czas dojrzewania
Przybywam do Państwa z kraju ludzi niecierpliwych. Są niecierpliwi, bo długo czekali na Godota i teraz wydaje im się, że on wreszcie nadszedł. Są jednak w błędzie, tak jak wielkim błędem było tamto ich czekanie. Godot bowiem nie nadszedł. I bardzo dobrze, bo gdyby nadszedł, mógłby to być tylko Godot wymyślony, Godot komunistyczny. Po prostu to, co miało dojrzeć, dojrzało. Może ten owoc dojrzałby wcześniej, gdybyśmy umieli go lepiej podlewać. Teraz mamy tylko jedno do zrobienia: owoce z obecnych zbiorów przekształcić w nowe ziarna i cierpliwie je podlewać.
Nie ma powodów, żeby się niecierpliwić, jeśli zasiew i podlewanie są w porządku. Wystarczy zrozumieć, że nasze czekanie nie jest pozbawione sensu.
Nasze czekanie ma sens, gdyż wyrasta z nadziei, a nie z poczucia beznadziejności; z wiary, a nie z rozpaczy; z pokory w obliczu rytmu tego świata, a nie z lęku przed nim; a spokój tego czekania wiąże się nie z nudą, lecz z twórczym napięciem. Takie czekanie jest czymś więcej niż zwykłym czekaniem.
To życie, życie jako radosne uczestnictwo w cudzie istnienia.
Dziękuję Państwu za uwagę.
Tłum. z francuskiego: Maria i Cezary Gawrysiowie
Tekst ukazał się w miesięczniku WIĘŹ 1993, nr 2. Śródtytuły od redakcji