Pytanie: “jaka parafia u progu III tysiąclecia?” można rozpatrywać dwojako: jaka ta parafia jest, bądź – jaka powinna być1. W pierwszym przypadku treścią odpowiedzi będzie opis stanu faktycznego, w drugim zaś odpowiedź ukierunkowana będzie na ideał parafii, a więc będzie w niej chodziło o ukazanie modelu parafii.
Opisanie obecnego stanu polskich parafii graniczy z niemożliwością – ich różnorodność jest zbyt duża (zresztą, nie wiem, czy jest możliwe wyczerpujące opisanie nawet jakiejś konkretnej parafii). Można natomiast opisać model, według którego nasze parafie są kształtowane, tzn. pewną wizję parafii – niekoniecznie do końca uświadomioną – kryjącą się za myśleniem o tej “jednostce kościelnej” i realizowanymi w niej formami duszpasterstwa. Takie próby opisu są podejmowane, choć niestety rzadko. Dominuje tu raczej myślenie “koń, jaki jest, każdy widzi”.
Modele parafii
Próby opisu urzeczywistnianego modelu parafii pojawiają się z reguły przy okazji poszukiwań jakiegoś wzorca parafii na nasze czasy. Trudno się więc dziwić, że model faktycznie realizowany opisuje się zazwyczaj pod kątem krytyki. Określa się go czasem mianem “piramidowego”, wskazując, że na szczycie tej piramidy znajduje się proboszcz, który myśli i decyduje za wszystkich (niekiedy na ten szczyt “załapują” się wikarzy), a kolejne, niższe poziomy wyznaczają parafianie apostolscy albo aktywni, dalej – praktykujący, czyli czynni, pod nimi znajdują się tzw. parafianie marginalni – bierni, a wreszcie na samym dole – duża masa tzw. niepraktykujących, czyli parafian jedynie nominalnych2.
Takiemu opisowi często towarzyszy graficzne przedstawienie w postaci trójkąta, którego wierzchołek stanowi duszpasterz, a podstawę – parafianie nominalni. Przeciwstawiany mu model “parafii – wspólnoty wspólnot” rysuje się natomiast z reguły w postaci koła czy też szeregu koncentrycznych kręgów (rada parafialna, rozmaite diakonie i małe wspólnoty kościelne), skupionych wokół centrum, jakie stanowi duszpasterz3.
Kryzys jest
Wolno mniemać, że poszukiwania nowego modelu parafii biorą się z konstatacji kryzysu parafii, dostrzeżenia, że jej tradycyjny kształt dziś nie wystarcza, już się nie sprawdza. Gdy przedstawiono mi temat wystąpienia na dzisiejszej sesji, poprosiłem kilku znajomych o garść osobistych refleksji związanych z pytaniem: Jaka parafia? W odpowiedzi z reguły pojawiało się słowo “kryzys”.
Parafia musi się zatem zmienić, bo jej aktualny kształt zupełnie nie przystaje do wymagań współczesności. Pozwolę tu sobie zacytować fragment jednego listu, w którym ta nieprzystawalność została celnie i w plastyczny sposób przedstawiona: “Od pewnego czasu mieszkam w 10- -tysięcznej parafii miejskiej na osiedlu będącym typową dużego miasta. W parafii pracuje dwóch księży, plus trzeci, dochodzący. Każda z niedzielnych Mszy św. gromadzi 200-300 osób. Osoby te wcale się wzajemnie nie znają, idą spełnić swój katolicki obowiązek uczestniczenia w niedzielnej Mszy św., są zagubione w tłumie wiernych, pozostają same ze sobą ze swoimi myślami, być może wzruszeniami, pytaniami. Ich uczestnictwo jest całkowicie bierne, anonimowe i można mieć przynajmniej obawy, że w przeważającej części – rytualne i powierzchowne. Kończy się Msza św. i tacy, jacy byliśmy, wracamy do swoich domów, spraw i świata, który – z okazji niedzieli – opuściliśmy na godzinę . I dzieje się to w takiej sytuacji społecznej, gdy cała współczesna cywilizacja maksymalnie różnicuje potrzeby i gusty potencjalnych klientów, gdy kultura oferuje w każdej dziedzinie nieskończoną gamę ofert dostosowanych do indywidualnej wrażliwości. I tylko w kościele spotykam nudną ceremonię sprawowaną , czyli dla nikogo osobiście, z kazaniem wygłoszonym ponad głowami, które najczęściej nawet nie dotknie moich osobistych problemów, z kultem sprawowanym gdzieś daleko i niezrozumiale dla mojej wrażliwości. I w sumie coraz częściej pojawić się może pytanie: co ja tu robię i jaki to wszystko ma dla mnie sens?”.
O tym, że nie jest to doświadczenie odosobnione i że takie pytania się pojawiają, świadczą także niektóre odpowiedzi na ankietę “Więzi” pt. “Dlaczego chodzę, dlaczego nie chodzę do kościoła?”, których książkowy wybór dane mi było opracowywać4.
Najczęściej wskazywane przyczyny kryzysu parafii dają się wyodrębnić także w cytowanym wyżej liście. Chodzi tu, z jednej strony, o rozrost parafii, a zwłaszcza powstanie ogromnych parafii miejskich, a z drugiej – przemiany dokonujące się we współczesnym społeczeństwie, którym towarzyszy zmiana mentalności jego członków.
Pierwszy z tych czynników (czyli rozrost parafii) wzmaga anonimowość wiernych w parafii (która jak na ironię coraz częściej nazywana bywa wspólnotą, przez co skutecznie pozbawia się to słowo właściwej mu treści). W konsekwencji prowadzi to do traktowania parafii jako stacji usługowej – parafianie to anonimowy zbiór jednostek obsługiwany przez odpowiednio dużą, proporcjonalną do liczebności parafii liczbę księży (warto zauważyć, że choć duszpasterze zżymają się na takie traktowanie parafii, to w praktyce bardzo często się do takiej koncepcji stosują – co konstatując, nie chcę nikogo urazić, a jedynie wskazać na bardzo ograniczone pole manewru w tej sytuacji).
Z drugiej strony, mamy zmiany wynikające przede wszystkim z procesu demokratyzacji społeczeństwa. Wywalczeniu sobie przez ogół społeczeństwa praw obywatelskich (także realnego wpływu na kształt i skład osobowy władzy) towarzyszy wzrastające poczucie równości wszystkich obywateli, ale też poszanowanie dla ich różnorodności. W tym kontekście parafia odbierana jest jako twór obcy, z innej epoki – ksiądz z założenia stoi wyżej od innych (w dodatku ta władza przynoszona jest “w teczce”), tożsamość pozostałych parafian wyznaczana zaś jest na zasadzie członkostwa w stadzie, które raczej niweluje indywidualne różnice.
Piramida od góry i z boku
Wspomniany tu już model “parafii – wspólnoty wspólnot” zdaje się wychodzić naprzeciw wymienionym przyczynom kryzysu. Dowartościowuje on małe wspólnoty i ruchy, widząc w nich odpowiedź na pragnienie wyjścia z anonimowości. Dostrzegając pluralizm oczekiwań, więcej miejsca poświęca różnym duszpasterstwom specjalistycznym. Zauważając zaś, że dla współczesnego człowieka poczucie przynależności do danej społeczności i odpowiedzialności za nią wiąże się ze współudziałem w podejmowaniu decyzji (także przez wybór tych, którzy je podejmują) ważne miejsce wyznacza różnym radom, diakoniom i zespołom koordynacyjnym, które w dodatku nierzadko możemy wybierać przez głosowanie. Przemawia do nas także jego graficzne przedstawienie – wydaje się nam, że kiedy jesteśmy w kręgu, stanowimy bardziej wspólnotę niż kiedy stanowimy kolejny stopień piramidy.
Nie przeczę, że ten nowy model ma wielkie walory, chciałbym jednak wyrazić pewne wątpliwości. Otóż, jeśli w parafii będą małe grupy, to niewątpliwie potrzeba wyjścia z anonimowości zostanie tam dla ich członków zaspokojona. Czy jednak sprawi to, że w całej parafii będą się oni czuli mniej anonimowo, czy przeciwnie – tym ostrzej ta anonimowość będzie doświadczana? Owszem, za swoją wspólnotę będą się oni poczuwali do odpowiedzialności, ale czy przełoży się to na odpowiedzialność za parafię, czy raczej prowadzić będzie do postrzegania jej jako narzuconej “czapki”? Czy wprowadzenie pewnych procedur demokratycznych zwiększy poczucie współudziału w podejmowaniu decyzji, czy też odwrotnie – rozczaruje i zniechęci przez przekonanie o pozorności zmian, skoro władzę decyzyjną ma tylko ksiądz, a jego akurat wybierać nie można?
Przyglądając się różnym projektom uwspółcześniania modelu parafii, nie mogę się bowiem oprzeć wrażeniu, że ten – nazwijmy go – model “koncentryczny” jest w gruncie rzeczy tym samym “piramidowym” modelem, tyle że widzianym z innej perspektywy. Mówiąc językiem geometrycznym – teraz widzimy rzut z góry, podczas gdy wcześniej był to rzut z boku na tą samą bryłę, czyli stożek. Tam ksiądz stał na szczycie piramidy, teraz jest w samym centrum koła; tam byli parafianie apostolscy, tu mamy rozmaite diakonie, itd. Nadal zatem w centrum życia parafialnego stoi ksiądz i on – jakkolwiek to nazwiemy – rządzi parafią, tak samo jak w modelu “piramidowym”. Dalej on za wszystkich myśli i decyduje, może zasięgać opinii rozmaitych rad (w założeniu: powinien, ale w praktyce zależy to od jego woli), które jednak w niczym nie są dla niego wiążące.
Model “koncentryczny” jest więc, moim zdaniem, w gruncie rzeczy zmianą niewielką, to lekko podretuszowany model “piramidowy”. Używając analogii z języka świeckiego: nie jest to już monarchia absolutna, tylko oświecona (przez sugestie takiej czy innej rady). Nie przeczę, że jest to zmiana pozytywna. Trzeba to podkreślić, zwłaszcza że wiem (także od księży przejętych “nową wizją parafii”), z jakimi oporami spotyka się ona u duszpasterzy.
Jeśli jednak moja diagnoza jest trafna, to obecny kryzys parafii jest stosunkowo niewielki w porównaniu z tym, który mamy dopiero przed sobą. Proponowane zmiany są bowiem niewspółmierne wobec wyzwań – nowy model parafii jest próbą obrony starego za cenę pewnych ustępstw. Bo w gruncie rzeczy za oboma tymi modelami kryje się “piramidowy” model całego Kościoła, a jest to model organizacyjno-instytucjonalny, przejęty ze struktury cesarstwa rzymskiego i dopracowany przez średniowieczny feudalizm.
Oczywiście wiem, że wypowiadając takie twierdzenia ryzykuję oskarżenie o zbyt świeckie postrzeganie Kościoła, przykrawanie do niego kategorii odnoszących się do społeczności zupełnie innej natury, niezrozumienie jego hierarchiczności, itp. Uważam jednak, że bardziej właściwym adresatem tego oskarżenia byłby akurat ów “piramidowy” model Kościoła. Powstał on bowiem właśnie w wyniku przeniesienia na Kościół modelu organizacyjnego ówczesnego społeczeństwa. Nie chcę tu zbyt długo uzasadniać swego stanowiska, zwłaszcza że odbieglibyśmy w ten sposób nieco od zasadniczego tematu, przedstawiam więc od razu wniosek: parafia jako taka jest tworem powstałym w wyniku dostosowania Kościoła do panujących wówczas struktur społecznych. Nic zatem dziwnego, że w zmienionych warunkach przeżywa kryzys i odbierana jest jako twór obcy. Obecna struktura parafii sama w sobie zakłada “piramidowy” model Kościoła i w konsekwencji wymusza wręcz myślenie o nim w kategoriach feudalnych – zwłaszcza w aspekcie organizacyjnym, ale rzutuje to także na inne wymiary.
Eucharystia naprawdę jest źródłem
Jeśli zaś sprawy tak się mają, to zasadniczym problemem jest to, że punktem wyjścia czyni się strukturę, która jest wobec Kościoła zewnętrzna, tj. nie wynika z jego natury. Co więcej, milcząco uważa się ją za niepodlegającą dyskusji, czyli właśnie naturalną. Tymczasem właściwą i podstawową strukturą Kościoła jest jego struktura sakramentalna, zatem inne struktury powinny z niej wynikać i do niej być dostosowywane, a nie odwrotnie.
Co to jednak konkretnie miałoby oznaczać dla tematu, którym się zajmujemy? Soborowy dekret o posłudze prezbiterów mówi tu wyraźnie: Żadna społeczność chrześcijańska nie da się wytworzyć, jeżeli nie ma korzenia i podstawy w sprawowaniu Najświętszej Eucharystii; od niej zatem trzeba zacząć wszelkie wychowanie do ducha wspólnoty (DK 6). Tak więc, jeśli myślimy o urzeczywistnianiu się Kościoła jako wspólnoty, to refleksję należy zaczynać nie od takiego czy innego zorganizowania parafii, lecz od zgromadzenia eucharystycznego. Trzeba poważnie potraktować soborowe stwierdzenie, że Eucharystia jest źródłem i szczytem życia Kościoła (zob. KL 10, KK 11, DK 5), z niej zatem powinny wypływać i ku niej być ukierunkowane wszelkie jego przejawy, także struktury organizacyjne.
Konstytucja o liturgii mówi, że czynności liturgiczne uwidaczniają i oddziałują na całe Ciało Kościoła (zob. KL 26). Stąd sprawą naturalną i konieczną jest, aby w celebracji brały udział osoby pełniące różne posługi: diakon, lektorzy, śpiewacy, akolici, itd. Jaki to bowiem Kościół zobaczymy, kiedy przyjrzymy się Eucharystii sprawowanej w naszych kościołach? Czy bardzo często nie jest tak, że – jak pisze wybitny liturgista – z nawy widać w prezbiterium tylko jednego człowieka, który zdziera sobie gardło, aby przekonać wszystkich, że tworzą lud Boży, ale staje na ich oczach w charakterze samotnego indywiduum?5 Nie widać tu przejęcia się słowami tejże konstytucji soborowej: W odprawianiu liturgii każdy spełniający swą funkcję, czy to duchowny, czy świecki, powinien czynić tylko to i wszystko to, co należy do niego z natury rzeczy i na mocy przepisów liturgicznych (KL 28). Czyżby wszystkie czynności w liturgii należały do księdza? Jaką zatem ilustracją do biblijnego obrazu Kościoła jako Ciała Chrystusa jest nasza Eucharystia? Czy nie jest to zaprzeczenie słów św. Pawła: Nie może więc oko powiedzieć ręce: “Nie jesteś mi potrzebna”, albo głowa nogom: “Nie potrzebuję was” (1 Kor 12, 21)? Okazuje się bowiem, że nie potrzeba diakona, lektora, kantora, akolity i całego szeregu innych funkcji, gdyż ksiądz w zupełności wystarcza.
Niemal słyszę jednak rozgorączkowane głosy księży, odpowiadających: “Ależ człowieku! My tak właśnie byśmy chcieli, żeby świeccy angażowali się w liturgię. Męczymy się, jak możemy, żeby zmienić obecną sytuację, ale ręce opadają. Bo wołami takiego nie zaciągniesz, żeby np. przeczytał lekcję”.
Gdzie leży przyczyna? Otóż wydaje mi się, że wynika to właśnie stąd, iż w myśleniu o Kościele punktem wyjścia czyni się parafię. W konsekwencji liturgia to tylko jedna z dziedzin działalności parafialnej, czyli sprawa księdza, bo – niektórzy parafianie powiedzieliby brutalnie – on za to bierze pieniądze. Zachęcanie przez księdza do podejmowania działań w liturgii jest więc przez wiernych odbierane jako próba wysługiwania się nimi. To znaczy, że wierni nie uważają czynności, które mogą na niej sprawować, za ich posługi wobec zgromadzenia, ale funkcję pomocy księdzu czy wręcz wyręczanie go, za rodzaj ozdobnika w dokonywanej przez księdza celebracji. Nie mają poczucia (i nie bezpodstawnie!), że to są ich własne posługi, za które oni są odpowiedzialni. A ponieważ czynności liturgiczne nie tylko uwidaczniają, ale i oddziałują na Ciało Kościoła (KL 26), posługi powinny mieć jakieś odzwierciedlenie, jeśli chodzi o miejsce i status w Kościele, także poza celebracją, osób je sprawujących. Nie może być tak, żeby ich odpowiedzialność kończyła się po wyjściu z kościoła, lecz musi mieć przełożenie na realny wpływ na życie tej wspólnoty.
Trzeba zatem poważnie, a więc także z jej konsekwencjami, potraktować naukę Katechizmu, że to nie ksiądz, ale całe zgromadzenie eucharystyczne jest podmiotem celebracji, poważnie potraktować fakt, że Eucharystia jest epifanią Kościoła, że każdorazowe zgromadzenie eucharystyczne jest Kościołem w całej jego pełni6.
Parafia służebna wobec Eucharystii
Gdzie tu miejsce dla parafii? Spieszę uspokoić tych, którzy podejrzewają, że sugeruję jej skreślenie z mapy Kościoła. Parafie istnieją w Kościele już około półtora tysiąca lat i pewnie długo jeszcze istnieć będą. Chciałem tu jedynie podkreślić, że parafia nie może być strukturą nadrzędną wobec zgromadzenia eucharystycznego, lecz wobec niego pomocniczą i służebną, strukturą, której cała działalność jest podporządkowana urzeczywistnianiu się pełni Kościoła w Eucharystii. Ma to mnóstwo konsekwencji praktycznych i wymaga przewartościowania wielu działań duszpasterskich. Chciałbym tu wskazać jedynie kilka z nich.
Zgromadzenie eucharystyczne powinno być traktowane jako całość w pewnym sensie autonomiczna. Zatem ktoś, kto nie jest uczestnikiem konkretnego zgromadzenia liturgicznego, nie powinien spełniać w nim posług czy funkcji. Ksiądz “dochodzący”, by wygłosić kazanie czy udzielić komunii, kościelny wybiegający z zakrystii, by usłużyć przy ołtarzu czy zebrać “na tacę”, organista robiący sobie w trakcie kazania przerwę “na papierosa” – to właśnie przykłady wzięcia w nawias eklezjalnego i eklezjotwórczego wymiaru Eucharystii, zwycięstwo koncepcji “stacji obsługowej”.
Służebna rola parafii wobec zgromadzenia eucharystycznego będzie się tu przejawiać w trosce i udzielaniu wszelkiej pomocy, by mogło być ono w tym względzie “samowystarczalne”. Należy jednak i tutaj podkreślić pomocniczość parafii, przede wszystkim bowiem troska ta spoczywa na samym zgromadzeniu. Niestety, obecnie do rzadkości należy nie tylko wypełnianie tej roli, ale i sama jej świadomość, rola parafii zaś zbyt często jest ograniczana do zapewnienia posługi przewodniczącego zgromadzenia. Przy tym sposób wywiązywania się z tej roli nierzadko też pozostawia wiele do życzenia.
Problemem jest bowiem to, że – w parafiach, w których jest kilku księży – wierny idąc na Mszę niedzielną z reguły nie wie nawet, który ksiądz będzie przewodniczył temu zgromadzeniu. Trudno się mu zatem dziwić, że odbiera je jako anonimowy zbiór jednostek obsługiwany przez przypadkowego (któremu akurat “wypadło”.) księdza, a nie jako wspólnotę. Wspólnota wszak zakłada istnienie więzi osobowych.
Wydaje się więc, że pierwszym krokiem na drodze do poważnego potraktowania zgromadzenia eucharystycznego byłoby ustalenie i podanie do wiadomości, który ksiądz kiedy celebruje. Czasem propozycja taka spotyka się z zarzutem, że parafianie będą przychodzić wówczas na daną Mszę ze względu na odpowiadającego im księdza. Traktowanie tego stwierdzenia jako zarzutu jest jednak nieporozumieniem, suponuje się bowiem wówczas, że ideałem jest odpersonalizowanie więzi kościelnych. Oczywiście, istnieje niebezpieczeństwo, że osoba księdza może dla niektórych przesłonić rzeczywistość istotniejszą, ale sposobem zaradzenia mu nie jest rotacja księży, gdyż prowadzi ona w prostej linii do koncepcji “stacji obsługowej”. Należałoby iść raczej w kierunku podkreślenia roli innych uczestników celebracji, a więc także uwypuklenia relacji między nimi, a nie tylko relacji wierny-ksiądz.
Poważne podejście do liturgii to także rzetelne jej przygotowanie. Nie można tego przygotowania ograniczać tylko do przygotowania się. Takie przygotowanie indywidualne, zwłaszcza modlitewne jest oczywiście niezbędne; bez “izdebki” bowiem wszelkie działanie chrześcijanina pozbawione jest głębi. Ale Eucharystia jest epifanią Kościoła, świętem wspólnoty i w tym wymiarze też musi być ona przygotowana. Konieczne jest więc spotkanie całego zespołu odpowiedzialnego za tę wspólnotę, wszystkich, którzy pełnią posługi wobec zgromadzenia. I to nie pięć minut przed Mszą. Spotkanie takie nie może się ograniczać tylko do kwestii techniczno-organizacyjnych (choć też winny tam być omówione), ale przede wszystkim winno być modlitewnym wsłuchaniem się w treści, które ta konkretna liturgia oferuje dla wzrostu tej konkretnej wspólnoty. Co oczywiście winno mieć później odzwierciedlenie w działaniach osób posługujących, jak też np. w homilii czy modlitwie powszechnej.
Wspomnę tu jeszcze o jednej sprawie wymienianej często przez respondentów ankiety “Dlaczego chodzę, dlaczego nie chodzę do kościoła?”. Chodzi o to, żeby po skończonej celebracji ksiądz z asystą nie “uciekał” do zakrystii. Na uczestnikach ankiety ogromne wrażenie robił fakt, z jakim spotykali się za granicą, że ksiądz po Mszy stawał u wyjścia z kościoła i z każdym się żegnał, zamieniał parę słów, itp. Chodzi więc w gruncie rzeczy o osobowe potraktowanie każdego z uczestników zgromadzenia, o dialog. Chodzi tu także o możliwość spotkania się po liturgii w jakimś mniejszym gronie (np. na skromnym poczęstunku), niejako jej przedłużenia, podzielenia się przeżytymi treściami czy uwagami na jej temat. To na takich spotkaniach zaczyna się przygotowanie następnej liturgii, tu bowiem można dowiedzieć się, czym żyje dana wspólnota, jak przeżywa celebrację itd. Wierni zaś zyskują poczucie, że nie są bezosobowymi pionkami w tłumie, że z ich przeżyciami, radościami i trudnościami, a nawet krytycznymi uwagami ktoś się liczy, że liturgia to nie jest daleki od życia niezrozumiały rytuał.
Jest stara zasada liturgiczna lex orandi – lex credendi, mówiąca o tym, że z kształtu modlitwy Kościoła ma wynikać kształt jego życia. Trzeba zatem, byśmy na nowo poddali się liturgii, wsłuchali i zagłębili się w nią. Kiedy nie będziemy narzucać jej własnych, utartych schematów myślenia o niej, zobaczymy, jak w niejednej dziedzinie życia Kościoła potrafi nam podpowiedzieć właściwe rozwiązanie, nieraz nas przy tym zaskakując. Także, jeśli chodzi o parafię.
______________________
Ireneusz Cieślik – ur. 1961. Studiował teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W latach 1995-1998 współredagował dział religijny “Tygodnika Powszechnego”. Współautor książki “Dzieci Soboru zadają pytania”. Pomysłodawca ankiety i redaktor książki “Dlaczego chodzę, dlaczego nie chodzę do kościoła?”. Mieszka w Olkuszu.
——————————-
1 Referat wygłoszony na posiedzeniu Komisji Duszpasterskiej Episkopatu Polski w Zakopanem w styczniu 2000 r.
2 Por. ks. Andrzej Żądło: “Jaka parafia na nasze czasy”, Kielce 1994, s. 14-15.
3 Jw., s. 26-29.
4 Biblioteka “Więzi”, tom 112, Warszawa 1999.
5 Paul de Clerck, “Zrozumieć liturgię”, przeł. ks. S. Czerwik, Kielce 1997, s. 158.
6 Warto tu przypomnieć artykuł ks. Franciszka Blachnickiego “Urzeczywistnianie się Kościoła w liturgii”, “Collectanea Theologica” 1967 f. I, s. 24-39.