Zima 2024, nr 4

Zamów

Ratujmy prawo

Barbara Nowacka podczas dyskusji nad projektami zmiany ustawy aborcyjnej w Sejmie 22.09.2016 r. Fot_Krzysztof Białoskórski/SejmRP/Flickr/CC BY 2.0

Skoro – jak twierdzą autorzy projektu „Ratujmy kobiety” – prawo nie może poniżać i wykluczać ludzi, to nie może poniżać i wykluczać nienarodzonych jeszcze dzieci. Tym sposobem założenia tego projektu obracają się przeciwko niemu samemu. Chyba że konsekwentnie uznamy, iż dziecko w prenatalnej fazie rozwoju nie jest człowiekiem.

Oto za nami sejmowa prezentacja założeń dwóch projektów w sprawie prawa aborcyjnego. Pierwszy z nich ma intencję liberalizującą – chodzi tu o projekt obywatelski „Ratujmy kobiety”. Cele drugiego, przygotowanego przez stowarzyszenie Ordo Iuris, dobrze wyraża jego tytuł: „Stop aborcji”. Pierwszy zaprezentowany został przez Barbarę Nowacką, drugi zaś przez Joannę Banasiuk. Dziś skupię się na tym pierwszym projekcie – wkrótce ciąg dalszy.

Chłodna analiza argumentów Barbary Nowackiej prowadzi do ciekawych i zaskakujących wniosków. Działaczka lewicy kilkakrotnie powtarzała, że bez dostępu do aborcji kobiety nie mogą decydować o tym czy, kiedy i ile chcą mieć dzieci. Kulminacją tego argumentu było stwierdzenie, że żyjemy w kraju, „gdzie kobiety trzy razy stawały na czele rządu i żadna z nich, kierując polityką całego państwa, nigdy nie mogła zdecydować o tym, kiedy, czy i ile chce mieć dzieci”…

Gdy zastosuje się do rozumowania Nowackiej zwykłe, nieprzepuszczone przez liberalne filtry semantyczne, znaczenie słowa „decydować” – to wynika z tego, że wszystkie trzy premierki (Hanna Suchocka, Ewa Kopacz, Beata Szydło) były ofiarami czegoś w rodzaju gwałtu. Chodzi mi o to, że wykluczające przemoc współżycie seksualne zakłada zgodę bądź przyzwolenie obu stron, a to z kolei zakłada decyzję. Decyzję czy, kiedy i jak współżyć seksualnie. Poczęcie dziecka jest bezpośrednim następstwem tej decyzji. Tylko zatem w sytuacji gwałtu bądź innej formy przemocy seksualnej kobieta nie decyduje, czy, kiedy i jak mieć dziecko. W ogóle bowiem wówczas nie decyduje.

Wiadomo jednak, że po nałożeniu owych liberalnych filtrów semantycznych słowa radykalnie zmieniają swe znaczenie, a inne znikają w ogóle. Można nawet decydować, czy stanie się to, co się już stało, na przykład: czy będzie się w ciąży, czy też nie będzie – nawet jeśli już się w niej jest. Dlatego też projekt „Ratujmy kobiety” nie mówi o matce, lecz o „kobiecie w ciąży” i nie uznaje podmiotowości prawnej dziecka poczętego. Stawia je wręcz w roli agresora, przed którym kobieta w ciąży musi się „ratować”…

Wolno przy tym wątpić, by wszystkie te kobiety, na które powołuje się Nowacka, rzeczywiście były po jej stronie. Trudno sobie bowiem wyobrazić, by Hanna Suchocka czy Beata Szydło były zwolenniczkami liberalizacji ustawy antyaborcyjnej. To zaś wskazuje na pewien stały problem z kulturą argumentacyjną liberałów.

W projekcie liberalnym dziecko nie jest podmiotem prawa, gdyż po prostu nie jest podmiotem

Stanowisko liberalne wyrażone w projekcie „Ratujmy kobiety” nie znajduje żadnego zakotwiczenia w obowiązującym porządku prawnym, w podstawowych dokumentach polskiego prawa oraz jego założeniach aksjologicznych. Jest projektem opartym na pewnego rodzaju wyrozumowanej wizji jednostki i społeczeństwa, co jak wiadomo, jest jedną z cech wyróżniających ideologię liberalną. Jako że jest to wizja jednocześnie bardzo szeroka i pozbawiona głębi, postulaty idą w kilku kierunkach niezbornych prawnie i spłycających życie ludzkie. W praktyce oznaczają one: aborcję na życzenie; zapoznanie (względnie zaprzeczenie przez nieuznanie) podmiotowości dziecka poczętego; wprowadzenie obowiązkowej edukacji seksualnej typu B (tj. permisywnej), połączonej z ograniczeniem władzy rodzicielskiej, m.in. poprzez nieograniczony dostęp dziewcząt do antykoncepcji. Związana jest z tym także dezynwoltura pojęciowa, jako że projekt wprowadza typową dla liberalnego światopoglądu i jego instytucji nowomowę (np. „prawa reprodukcyjne i seksualne”).

Tym jeszcze, co zwraca uwagę w liberalnej kulturze intelektualnej, są jej niedostatki metodologiczne. Chodzi o to mianowicie, że liberalizm (przynajmniej ten dominujący w polskim życiu publicznym) prezentuje tezy, lecz nie testuje ich, nie bada zakresu ich obowiązywalności, nie dąży do ich falsyfikacji. Naiwnie zakłada zatem, że wynikająca z danego przekonania teza wspiera to właśnie przekonanie i tylko je. Jest to oczywiście rodzaj zaślepienia, który istotnie wpływa na możliwości poważnej dyskusji społecznej i osiągania konsensu społecznego.

Wystąpienie Nowackiej dostarcza tu znakomitych ilustracji. Twierdzi ona bowiem, że prawo musi być „zrozumiałe, spójne i trwałe”, że „nie może poniżać ludzi” czy ich „wykluczać” oraz ma „być zgodne z instynktem moralnym obywateli”. Każda z tych tez wspierać ma jej stanowisko. A przecież każda z nich wspiera również stanowisko jej oponentów, a zatem twierdzenia te przemawiają za zaostrzeniem przepisów antyaborcyjnych. Co więcej, przemawiają przede wszystkim za stanowiskiem rygorystów. Jeśli bowiem prawo ma być istotnie i konsekwentnie zrozumiałe, spójne i trwałe, to konieczne jest właśnie zaostrzenie obowiązujących przepisów. Obecny kompromis jest bowiem w praktyce rozbieżnością pomiędzy deklaracjami zawartymi w Konstytucji RP gwarantującej „każdemu człowiekowi prawną ochronę życia” a konkretnymi wskazaniami dopuszczalności aborcji.

Skoro prawo nie może poniżać i wykluczać ludzi, to nie może poniżać i wykluczać nienarodzonych jeszcze dzieci. I jeśli ma być zgodne z „instynktem moralnym obywateli”, to trudno nie zauważyć, że tak statystyki, jak i ilość zebranych podpisów przemawiają za projektem Ordo Iuris czy – różniącym się od niego – projektem Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia, który został skierowany do Sejmowej Komisji do Spraw Petycji i niebawem będzie tam rozpatrywany. Co więcej, wydaje się to rozumieć sama Nowacka, gdy wzywa posłów, by „odrzucili uprzedzenia” i „nie patrzyli na sondaże”. Jeśli jednak zauważa wpływ uprzedzeń na możliwości dochodzenia prawdy, to trudno zrozumieć upór, z jakim określa swych oponentów (tuż po otwarciu swego wystąpienia i wielokrotnie w jego trakcie) „religijnymi, prawicowymi fanatykami”.

Jeśli stanowisko liberalizujące ustawę ma aspirować do elementarnej spójności, to wymaga uznania, że żadna z powyższych tez nie odnosi się do dziecka w prenatalnej fazie rozwoju. Taką spójność można osiągnąć tylko twierdząc, że nie jest ono człowiekiem. Istotnie, projekt lewicowy w ogóle nie zajmuje się podmiotowością dziecka poczętego. Wydaje się, że nie jest ono podmiotem proponowanego prawa, gdyż po prostu nie jest podmiotem.

Sposobem eliminacji cierpienia nie jest anihilacja cierpiącego

Wesprzyj Więź

Nowacka potraktowała, co prawda, dzieci z pewną uważnością, której jednak nie trzeba uznawać za typową dla liberalizmu. Oto aborcja ma zapobiegać cierpieniom dzieci, które inaczej rodzą się „niechciane, nikomu niepotrzebne”, „niechciane i niekochane”. Wiadomo, że lewicowy liberalizm to ambitny, wręcz rewolucyjny projekt przebudowy świata w kierunku powszechnego szczęścia. Wydaje się, że proponowane środki (najlepszym sposobem eliminacji cierpienia jest anihilacja cierpiącego) są równie śmiałe, jak śmiała jest owa wizja, ku której chcą nas prowadzić liberałowie. Ku realizacji tej wizji jesteśmy jednak prowadzeni na smyczy roszczenia ogólnoludzkich praw, nigdy zaś upominania się o ludzkie powinności. Egzekwowaniem jej zajmują się zaś instytucje europejskie i światowe, niejednokrotnie działając ultra vires, czyli poza zakresem swych kompetencji.

Wydaje się zatem, że – paradoksalnie – zwolennicy argumentacji zaprezentowanej przez Nowacką mają powody do zadowolenia… Ich projekt został odrzucony po to właśnie, by – w myśl ich postulatów – prawo mogło być trwałe, zrozumiałe i spójne, niewykluczające i nieponiżające, zgodne z instynktem moralnym (a może raczej moralnymi przekonaniami?) obywateli. Jeśli o taki ideał legislacyjny rzeczywiście im chodziło, to mogą celebrować swój sukces, dzielony z oponentami. Oto prawdziwa społeczna zgoda o silnej podstawie aksjologicznej. Oto kompromis aborcyjny, na który czekaliśmy.

https://www.youtube.com/watch?v=mXMfZtVVKAA

Podziel się

Wiadomość

Długi tekst który opiera się na przesłance którą autorka sama identyfikuje: „Chyba że konsekwentnie uznamy, iż dziecko w prenatalnej fazie rozwoju nie jest człowiekiem”. A przecież cały projekt lewicowo-liberalny opiera się na tej przesłance. Autorka interpretuje propozycję liberalną poprzez pryzmat własnego religijnego paradygmatu, ale to przecież nie ma żadnego sensu, poza ewentualną próbą przekonania przekonanych.

Nauczanie Kościoła od 18 wieku konsekwentnie mówi, że płód jest człowiekiem. Wcześniej mówiło, że niekoniecznie. Ale ok, rozumiem, ewolucja doktryny etc. Tyle, że kiedy ktoś zarzuci Katolikom, że w takim razie jest to kwestia wolności sumienia, Katolicy bronią tezy, że kwestia początku życia nie jest zagadnieniem religijnym! Bioetycy katoliccy kwitują to z reguły fraza: „bo jeśli nie z poczęciem to kiedy?”
Skoro kwestia początku życia nie należy do kategorii religijnych to do jakich? Naukowych? Filozoficznych? W obu przypadkach mają miejsce debaty i kontrowersje, i globalnie, opcja katolicka nie jest dominująca ani wśród naukowców ani filozofów, a pojęcie życia trudne do zdefiniowania.

Autorka z kpiną mówi o „liberalnych filtrach semantycznych”, sama nie zauwazajac, że używa „katolickich filtrów semantycznych”. Uznanie, że embrion jest człowiekiem prowadzi do dalece absurdalnych konsekwencji jeśli chodzi o naturalne poronienia. Nawet uznając aborcje za moralne zło i za ogromny problem społeczny, zakladanie że człowiek, z ogółem praw mu przysługujących, rozpoczyna swoje życia w momencie poczęcia jest tezą trudną do obrony bez odwołania się do autorytetu Kościoła. Ale czy na pewno prawo powinno się opierać na autorytecie Kościoła? Oby nie.

To że nie ma zgodności co do momentu kiedy zaczyna się początek ludzkiego życia, powinno skutkować tym większą ostrożnością. Może to niedoskonały przykład, ale żeby dopuścić nowy lek do stosowania musi być całkowita pewność, że nie zaszkodzi on w poważnym stopniu ludzkiemu życiu i zdrowiu. Jeśli choć jedna osoba omyłkowo osądzona została stracona, to jest to jedyny i wystarczający argument, aby znieść karę śmierci. Można oczywiście robić sobie prymitywne żarty z ludzkiej zygoty, albo przekonywać, że kobiety będą zmuszone nosić zużyte podpaski do prokuratury celem kontroli ich płodności, ale to jest intelektualna dolna strefa stanów niskich ( by użyć hydrologicznego porównania). Na dzień dzisiejszy jedynym logicznym początkiem ludzkiego życia jest moment zapłodnienia. Potem potrzeba tylko czasu, pożywienia i odpowiednich warunków. Nawet jeżeli założymy, że urodzenie „niechcianego” dziecka może być dla kobiety dramatem, to przecież można to choćby częściowo naprawić oddając dziecko do adopcji. Aborcji nie da się naprawić. Można warunkować człowieczeństwo w zależności od gramów jego wagi i centymetrów długości, ale to tragicznie się kojarzy.

„Na dzień dzisiejszy jedynym logicznym początkiem ludzkiego życia jest moment zapłodnienia.” Dlaczego? Bo tak naucza od dwustu lat Kościół? To nie jest argument wystarczający do pociągnięcia kogoś do odpowiedzialności karnej. Tego zdania nie podzielał zresztą ani Św. Augustyn ani Św. Tomasz z Akwinu, ani liczni papieże, np. Grzegorz XIII czy Grzegorz XIV (potępiając przy tym aborcję z innych powodów). Można przyjąć z początek istnienia człowieka możność przeżycia poza organizmem matki, można przyjąć wykształcenie się mózgu czy zalążków świadomości. Można bicie serca. Warto zwrócić uwagę, że Kościół uznaje, że chwila ustalenia momentu śmierci należy do kategorii naukowych. Za standard uznaje się śmierć mózgu. Jak więc ustalić moment śmierci płodu na najwcześniejszych etapach ciąży? Przerwanie krążenia? Bicia serca? A przed pojawieniem się serca? Jestem głęboko przekonany, że płód jest na tym etapie bytem sui generis, inną kategorią ontologiczną przed pojawieniem się świadomości.
Boże, ile tu jest pytań, dwuznaczności, złożonych zagadnień etycznych. Czym innym jest postawa stwierdzająca, że lepiej nie przerywać ciąży na tym najwcześniejszym etapie ciąży bo nie wiemy kiedy tak naprawdę zaczyna się życie, czym innym jest wyciąganie odpowiedzialności karnej lekarzy czy matki na podstawie daleko idących hipotez metafizyczno-teologicznych.

Jeśli uznać można, że Kościół to lud boży, żyjący w/g bożych przepisów, to z całą pewnością należy się zgodzić, że prawo ma się opierać na autorytecie Kościoła.
Poza tym przy wątpliwościach, można się zaopatrzyć w Biblię Św. i samemu się przekonać(dla wierzących i ufających), niewierzący mogą obserwować i wyciągać wnioski.Problem jest chyba głębszy.Gdy jednak prawdą okaże się biblijne nauczanie na temat poczęcia, wówczas dojdzie do głosu sumienie, które podpowie:”jeśli powiedziałeś A musisz powiedzieć B”, być może wyjdzie na światło, że największym naszym przeciwnikiem jest wygoda, a z nią jest trudno walczyć.

Proponuję czytać ze zrozumieniem. Nic nie pisałem o odpowiedzialności karnej, również nie pisałem, że uważam, że logicznym początkiem ludzkiego życia jest moment zapłodnienia dlatego, że tak naucza Kościół. Skoro nie potrafimy zgodzić się na jakim etapie ciąży mamy do czynienia z zaczynającym się ludzkim życiem, to wydaje się logiczne przyjąć za takowy moment zapłodnienia komórki jajowej. Ten fakt zdecyduje, że za około dziewięć miesięcy urodzi się dziecko, którego człowieczeństwa nikt nie zakwestionuje. Nie chcę generalizować, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że najczęściej jest tak jak napisał Tomasz. Wygoda, przyjemność i beztroska (także w pożyciu seksualnym) stały się niemal kategorią moralną. Dobre jest tylko to co przyjemne i wygodne. Trud, odpowiedzialność za swoje decyzje, nie mówiąc o cierpieniu, tylko dla katolickich fanatyków. Jest takie holenderskie powiedzenie:” Można strusia nazwać krową, ale mleka z tego nie będzie.”

„Nic nie pisałem o odpowiedzialności karnej”.
Dyskutujemy o ustawie antyaborcyjnej której rdzeniem jest odpowiedzialności karna. A argumenty które Pan przywołuje są standardowymi argumentami za jej zaostrzeniem.

” nie pisałem, że uważam, że logicznym początkiem ludzkiego życia jest moment zapłodnienia dlatego, że tak naucza Kościół. ”
Ok, czyli Pana zdaniem kwestia początku życia nie jest zagadnieniem natury religijnej, a należy do świeckiej filozofii i nauki.

„skoro nie potrafimy zgodzić się na jakim etapie ciąży mamy do czynienia z zaczynającym się ludzkim życiem, to wydaje się logiczne przyjąć za takowy moment zapłodnienia komórki jajowej”.
Interesująca koncepcja. Ja się z nią nie zgadzam. Uważam, że istnienie człowieka jest korelatem przejawów świadomości, które są na poziomie biologicznym uwarunkowane istnieniem struktur biologicznych które tę świadomość mogą tworzyć. Śmierć mózgu kończy byt człowieka.

O ironio, sam Pan przyznaje, że nie wiemy na 100% kiedy zaczyna się życie. Że istnieje prawdopobienstwo, że zapłodniona komórka jajowa czy płód na najwcześniejszych etapach ciąży wcale nie jest człowiekiem (tak jak myśleli Św. Augustyn, Św. Tomasz z Akwinu, papież Grzegorz XIII czy Sobór w Wiedniu, mimo że potępiali aborcje z innych przyczyn). Czyli, istnieje prawdopodobieństwo, że kobieta dokonująca aborcji na wczesnym etapie ciąży wcale nie zabija człowieka. Czy jest więc to wystarczającą przesłanką, żeby wsadzić matkę/lekarza na kilka lat do więzienia? Bo przecież to jest esencją dyskusji na temat aborcji dzisiaj w Polsce.

„Wygoda, przyjemność i beztroska (także w pożyciu seksualnym) stały się niemal kategorią moralną.”
Ja również jestem przeciw myśleniu o aborcji jako o formie antykoncepcji ale tutaj jest Pan zwyczajnie protekcjonalny i trywializuje Pan rzeczywiste dramaty ludzkie.

Episkopat dał wyraźnie do zrozumienia, że jest przeciwny karaniu kobiet i sądzę, że w ewentualnej ustawie będzie ten głos Kościoła uwzględniony. Ciągłe powoływanie się na Ojców Kościoła jest intelektualnym wytrychem (w tym konkretnym wypadku). Oni wiedzieli bardzo niewiele o początkowym okresie życia człowieka, dysponowali taką wiedzą jaka ówcześnie była im dostępna, ale i tak potępiali aborcję. Dziś Kościół, także ustami ostatnich wielkich Papieży, nie ma wątpliwości, że ludzkie życie zaczyna się od poczęcia. Oczywiście, że wszystko to co napisałem, napisałem jako chrześcijanin, ale usiłowałem i usiłuję prowadzić dialog także z tymi, którzy mają inne zdanie niż ja. Stwierdzenie, że jestem protekcjonalny a przede wszystkim, że trywializuję ludzkie dramaty, ten dialog uniemożliwia.I jeszcze jedno. Tu nie chodzi o taką czy inną ustawę, która w demokracji musi być wynikiem pewnego kompromisu politycznego. Niekoniecznie musi mi się ten kompromis podobać, ale przyjmuje go, bo po prostu takie jest życie. To nie zamyka możliwości innych działań ale ich podstawą musi być bezwzględny szacunek do świętości ludzkiego życia, życia, które sam Bóg utkał w łonie matki. Taka jest nasza wiara!

„Ciągłe powoływanie się na Ojców Kościoła jest intelektualnym wytrychem (w tym konkretnym wypadku). Oni wiedzieli bardzo niewiele o początkowym okresie życia człowieka, dysponowali taką wiedzą jaka ówcześnie była im dostępna”
Intelektualnym wytrychem jest powoływanie się na rozwój nauki. Od zawsze doskonale rozróżniano płód uformowany od nieuformanego i temu drugiemu notorycznie odmawiano statusu „człowieka”. Aborcja na tym najwcześniejszym etapie była potępiana albo jako grzech przeciw małżeństwu (co znowu otwiera pole do ciekawych interpretacji) albo jako grzech samoistny, od morderstwa niezależny.

„Dziś Kościół, także ustami ostatnich wielkich Papieży, nie ma wątpliwości, że ludzkie życie zaczyna się od poczęcia.” Sam Pan napisał wcześniej, że to nieprawda. Kościół mówi, że nie wie jak wyznaczyć moment początku życia, dlatego należy chronić je na wszelki wypadek od samego początku. Z tą tezą w zasadzie nie mam problemu. Niech ją Kościół głosi i przekonuje do niej. Mam natomiast problem z wsadzaniem do więzienia „na wszelki wypadek”, ze względu na „potencjalne” naruszenie pewnych założeń metafizycznych.

„Stwierdzenie, że jestem protekcjonalny a przede wszystkim, że trywializuję ludzkie dramaty, ten dialog uniemożliwia.” Moje stwierdzenie uniemożliwia dialog? A Pana komentarz o wygodnictwie i moralnej rozwiązłości niby ten dialog buduje? W kontekście gwałtów, pedofilii, zagrożenia dla zdrowia i życia matki? Przecież o tym toczy się aktualna dyskusja. Nie chcę obniżać poziomu i oskarżać Pana o to, że uważa Pan zgwałcone 12 latki za wygodnickie bo nie chcą donosić ciąży. Natomiast musi się Pan liczyć z tym, że tak Pana komentarze mogą być odebrane na zewnątrz. Buduje Pan posturę moralnej wyższości spychając przeciwników do jednolitej masy, gubiąc przy tym multum indywidualnych dramatów.
To nie jest kwestia „kompromisów prawnych”, ale kwestia spojrzenia w oczy przerażonej zgwałconej kobiecie i powiedzenie jej,że nie dostanie „pigułki po”. Wytłumaczenia innej, że jej dziecko jest niezdolne do życia, ale i tak musi jej urodzić. A jeszcze innej, że narodziny będą dla niej permanentnym kalectwem. O ile zawsze można przekonywać, że warto urodzić, to jeśli ostatecznym argumentem ma być więzienie, nawet jeśli tylko dla lekarza, to cała ta perswazja jest bezwartościowa a porządek moralny głęboko zakłócony.

Rzeczywiście w cytowanej argumentacji zastowowana jest taka semantyka i to trochę razi. Natomiast autorka nie opowiedziała się jednoznacznie za obecnym prawem do aborcji. Oczywiście, że aborcja nie jest antykoncepcją. podczas gdy problem z niechcianą ciążą to często problem nieodpowiedzialnego seksu. Autorka, jakie odnosze wrażenie, opowiedziała się jednak przeciwko swobodnemu dostępowi nastolatek do antykoncepcji (sic!) i ma problem z edukacją seksualną. Proszę się zreflektować, bo tak, jak wspomniał jeden z komentarzy powyżej, używa Pani kościelnej semantyki przeciwko semantyce liberalnej, popełniając identyczne błędy i przedstawiając nie tyle problem z argumentacją i szczegółami poglądów nazywanych liberalnymi, co antyliberalny światopogląd.